Книга: Polka



Polka

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Manuela Gretkowska

Polka

Warszawa

Copyright © by Wydawnictwo WAB., 2001

Wydanie I Warszawa 2001

Korekta: Maciej Korbasiński Redakcja techniczna: Urszula Ziętek

Projekt okładki i stron tytułowych: Maciej Sadowski Fotografia na IV stronie okładki: © Beata Wielgosz

Wydawnictwo W.A.B.

ul. Nowolipie 9/11,00-150 Warszawa

tel., fax 635 15 25, tel. 635 75 57

e-mail: [email protected]

http/ www.wab.com.pl

Druk i oprawa: Nowa Drukarnia Wydawnicza S.A. Kraków, ul. Wadowicka 8

ISBN 83-88221-56-6

788388 221569

Prowokacyjny dziennik szczęśliwej miłości, najbardziej

intymna z książek pisarki. Za sprawą jej talentu, łączącego

siłę wyrazu z wyrafinowaniem, osobiste wyznania nabierają

wartości uniwersalnych. Polka zawiera, co w prozie

Manueli Gretkowskiej najlepsze: celne obserwacje

paradoksów współczesności, błyskotliwe eseje,

zmysłowe relacje z podróży oraz pełne ironii i poezji

opisy codzienności.

Manuela Gretkowska (ur. 1964), ukończyła filozofię

w Krakowie oraz antropologię w Paryżu.

Napisała:

My zdiesy emigranty (1991), Tarot paryski (1993),

Kabaret metafizyczny (1994), Podręcznik do ludzi (1996),

Światowidz (1998), Namiętnik (1999), Silikon (2000).

1

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Początek czerwca. Warszawa

Dostawałam już honorarium w czekoladzie wysyłanej paczkami na moją szwedzką wieś, gdzie

protestanci od pokoleń zajadają się czymś niegrzesznie czekoladopodobnym. Dzisiaj księgowy z

wydawnictwa dał mi olbrzymi lapis lazuli, na szczęście. Prawie kilogramowy, niebieski,,

oszlifowany kamień ze złotymi żyłkami. Mój kamień z horoskopu dla Wag. Z lapisem w plecaku

maszerowałam więc Nowym Światem, wypatrując szczęścia, jakie miał mi przynieść. Przy Foksal

spotkałam Grzegorzewskiego - dyrektora Teatru Narodowego. Dyrektor, świeżo po operacji, huknął

na przywitanie:

- Kto nie ma by-passów, ten frajer pompka!

On w znakomitej formie szykował się do premiery Operetki. Zapytał, czy nie przyjęłabym roli

Albertynki. Złote żyły nabrzmiały. Debiut na scenie narodowej... Niewinność, prawda, młodość i...

nagość. Nie wyrwę się jednak ze Szwecji, zostawiając Piotra Pietuszkę Pietuszkina samego po to

tylko, żeby rozbierać się wieczorami w teatrze. Pietuszkin uwielbia Gombrowicza, ale chyba

jeszcze bardziej mnie. Nie, absurdalne, ta Albertynka i skandal, zbyt tania prowokacja.

- Niestety, panie dyrektorze, doceniam, chciałabym, ale... się nie nadaję. Oczywiście pomyślę.

Wróciłam na swoją skandynawską wieś. Wyczyściłam lapis lazuli i położyłam koło łóżka.

Czerwiec. Sztokholm

Boję się badań, lekarzy: wykryją paskudztwo, zamieniając życie w hospicjum. Nie obmacuję sobie

piersi w poszukiwaniu guzów. I tak już wyglądają dziwnie, jak dwa sterczące nowotwory

zalakowane różowymi strupami sutek, gotowe chrupnąć pod palcami.

Coroczna wizyta u ginekologa. W poczekalni szpitala ulotki: Specjalistyczna poradnia dla lesbijek.

Czy one chorują na coś innego, specjalistycznego?

Wchodzę do gabinetu, rozkładam nogi w fotelu. Wywiad:

- Wiek?

- Trzydzieści sześć lat.

- Tabletki antykoncepcyjne?

- Nie. Nie mogę, nadciśnienie.

- Inne środki?

- Od tylu lat znam swój organizm... wiem, kiedy jajeczkuję, w płodne dni prezerwatywa.

- Ciąże? Aborcje? -Nie.

- Problemy? -Żadnych.

Wszystko powinno być w porządku. Mam jednak złe przeczucie. Macica to organ jasnowidzenia -

uważa mój znajomy, Jarek M. Tłumaczył mi tydzień temu, kiedy odwiedziłam go w secesyjnym

mieszkaniu, obwieszonym ezoterycznymi symbolami:

- Nie pozwól jej nigdy sobie wyciąć - przestrzegał, mocując na ścianie w kuchni chińskie

zwierciadło bagua odpychające złe moce.

Może to jasnowidząca macica podpowiada mi teraz: „Nie jest dobrze”?

- I co, pani doktor? - widzę jej minę, jakby na-macała okruchy, których nie może ze mnie wydłubać.

- Nie podoba mi się tu, po prawej stronie - włącza USG. - Proszę spojrzeć, cztery centymetry

czegoś...

Nic nie widzę. Śnieżący, zepsuty telewizor albo radar, omiatający mój brzuch w poszukiwaniu

wroga.

- Ale co to jest, pani doktor?

- Cysta, równie dobrze mięśniak, raczej mięśniak... nie wiem. Kiedy ostatni raz była pani na bada-

niach?

Ten medyczno-kryminalnie zatroskany głos: „Kto jest mordercą, kto ostatni widział i słyszał...”

-Ależ proszę się nie martwić: biopsja, operacja, to absolutnie nie musi być...

Wychodzę na parking i rozpłakuję się Piotrowi.

- Spokojnie, spokojnie - przytula mnie bezradnie.

A ja ryczę przerażona sobą, że tak naprawdę poczułam ulgę, że już. Nie trzeba dłużej czekać,

2

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

nareszcie umrę, byle mnie jeszcze nie męczyli. Po co?

Planuję śmierć: za wszystkie oszczędności lecę do Australii. Zdycham w słońcu, na plaży, jak

samobójczo rzucający się na piasek delfin. Zamiast szpitali i zimna matczyne ciepło nagrzanej

ziemi, kolory. Jeśli zacznie boleć nie do wytrzymania, wejść do bezpiecznie kołyszącego oceanu,

wsunąć się pod fale. Umierając, nie bać się ciemności. Widzieć prawdziwe tropikalne niebo

rozgrzane Słońcem i gwiazdami.

Początek lipca. Polska

Miały być wakacje, zamiast tego siedzę na Saskiej Kępie w poczekalni lekarza. Pocieszam się, że

lekarza, bo dokładniej - akupunkturzysty.

„Lekarz chirurg ze specjalnością tradycyjnej medycyny chińskiej” - oglądam wizytówkę, czekając

na swoją kolej. Spodziewam się bełkotu o Ying, Yang, ponakłuwania szpikulcami i zrobienia ze

mnie cierpiącego jeża. Przerażona niejasną diagnozą szwedzkiej ginekolog, jestem w pokornej fazie

szukania cudu. Podręcznikowe etapy zgody na śmierć, buntu („Dlaczego ja?!”) mam już za sobą.

Gabinet urządzony po europejsku, ale pytania Igiełki dość egzotyczne: kiedy się pocę, o której

budzę się nocą. Bierze mnie za ręce. Bada puls, ogląda język i oczy. Wyrok:

- Za dużo ognia, za mało wiatru.

Kiwam głową: wiatr, woda, powietrze. Zachodnia medycyna jest równie precyzyjna: nie wiadomo:

cysta, mięśniak czy rak. Igiełka jednak zaczyna mówić rzeczy dziwne: wylicza moje schorzenia i

choroby, o których jej nie mówiłam. Z pulsu „wieszczy” szmery w lewej komorze serca. Daję się

nakłuwać, nic nie boli.

Z igłą pod żebrami, wbitą według chińskiej medycyny w „punkt szczęśliwości”, wysłuchuję

nowych przykazań:

- Tylko gotowane, w tych samych porach dnia. Spać w białych skarpetkach. Za godzinę, dwie

możesz się poczuć senna - przestrzega.

Wsiadam do pociągu Warszawa-Łódź. W okolicach Skierniewic zamiast drzemki nirwana. Igła rze-

czywiście uruchomiła punkt szczęśliwości. Za Widzewem błogostan mija, zbliżam się do Łodzi,

mojej Matki Fabrycznej.

Dwa dni później wracam do Igiełki w nabożnym przekonaniu, że ma rację. Zrobiłam echo serca i

znaleźli coś w lewej komorze. Już na serio słucham jej pouczeń:

- Ostrożnie z mlekiem, serami. Chora wątroba przerabia je na tkankę, odkładaną w narządach rod-

nych.

Tak irracjonalny Wschód wyjaśnia, skąd się wzięły we mnie cztery centymetry czegoś dziwnego.

Igiełka obiecuje wyleczyć cystę czy mięśniaka, ale musi wiedzieć dokładnie, co to jest i gdzie.

Niestety, tego nie potrafi ustalić nawet szwedzko-zachodnia medycyna. Na drugim seansie

akupunktury wbijanie długich, srebrnych szpikulców boli.

- Boli? - upewnia się Igiełka. - Znakomicie, pobudziliśmy meridiany, kanały energetyczne.

Więc moje bolesne pokrzykiwanie przy każdym kolejnym wkłuciu jest nieco triumfalne. Przez igły,

bez strzykawek wpływa w moje stopy, nadgarstki i brzuch subtelna energia wszechświata. Za

jedyne dwadzieścia dolców. Zachodnie ceny za mądrość Wschodu.

Lipiec. Grödinge

Znowu w domu, w Szwecji. Przy łóżku lapis lazuli. Śpię w białych skarpetkach, co chroni nerki. Ze

względu na „wątrobę nie wybieguję swoich codziennych dwóch kilometrów w lesie. Zamiast tego

zaczynam ćwiczyć tai-chi. Jem tylko trzy razy dziennie, kolacja (Lekka jak mgiełka” - przykazanie

3

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Igiełki) przed siódmą. Wszystko zasypuję kurkumą (obrzydliwa żółta przyprawa, dalekowschodni

szafran). Popijam gorzkim wywarem z korzenia arcydzięgla, czyli Radix Archangelicae (Anioł

Korzenny) - może on i anioł uzdrowiciel, ale korzeniami w piekle smaku. Do tego woda Jana,

czyszcząca nerki. Jestem ciągle wściekle głodna. Aaa tam głód, skoro jest szansa na wyleczenie, i

mój organizm, wszechświat wchłonie tę kilkucentymetrową narośl.

Bardziej od operacji boję się narkozy. Miałam kiedyś kłopoty z obudzeniem, co prawda obudziłam

się, i to całkiem trzeźwo - tyle, że po drugiej stronie. Parę sekund dłużej i zaczęłabym widzieć

słynny tunel, wychodzący na światłość wiekuistą.

Pietuszkin obserwuje milcząco moje samoudręczanie. Nie wtrąca się, by nie przeszkodzić „cudowi

samouzdrowienia”. Zauważa jedynie, że zaczynam grzechotać kośćmi, chyba schudłam.

Lipiec. Warszawa

Lecę do Polski w sprawie Miasteczka. Szybko załatwiam filmowe historie z Produkcją. Noc w

Holidayu i wreszcie wolność - hop do odwiecznej przyjacióły na Muranów do rozpadającego się

postalinowskiego bloku. Beata - zazwyczaj umiarkowana racjonalistka - zachwycona słynną

jasnowidzką. Wysyła mnie na seans. Może medium powie mi w końcu, czy to rak.

Wróżka, podobnie jak Igiełka, jest młoda, energiczna. Chyba dobra w swoim fachu. Opowiada

szczegółowo moje sny i jawę. Podaje bardzo dokładne daty z przeszłości. Widzi wokół mnie

bliskich zmarłych. Pociesza:

- To absolutnie nie rak, ale trzeba zoperować, obrasta macicę. Ta operacja bardzo zmieni twoje

życie - przepowiada. Pytam: ,Jak?” - chociaż już zmieniła. Przestałam się przejmować głupotami i

wlazłam po uszy w Chiny. Jasnowidzką nie chce odpowiedzieć, dziwnie się uśmiecha.

- Będę mogła mieć dzieci?

- Oczywiście, za dwa lata, dziewczynkę - widzi koło mnie żeński element. - Wyraźny pierwiastek

żeński, już powinna być - mówi to z takim przekonaniem, że odruchowo się rozglądam, ale wokół

bezpłciowe powietrze, bez żadnych wypukłości.

Wychodzę w obłoczku euforii. Dzwonię natychmiast do Igiełki. Nie chce mnie jednak nakłuwać,

póki nie dostanę stuprocentowej diagnozy: cysta czy mięśniak.

B. (szwajcarska bankierka), słysząc o operacji, zaciąga mnie do swoich mongolskich uzdrowicieli

w Alejach Jerozolimskich. Nie mówią dobrze po polsku, za to mają setki torebeczek z lekarstwami,

masują, kłują akupunkturą.

Obrzydliwe gomułkowskie bloki, gdzie jest „mongolski „gabinet”, zalatują azjatycką brzydotą. Po-

pękane, brudnoszare. W gabinecie portret Dalaj Lamy przypięty do ściany pinezką i otulony białym

jedwabiem, obtłuczone krzesła, biurko. Mongołka maca mi brzuch.

- Jajnik powiększony - orzeka.

Też to wiem, akurat jajeczkuję, aż cieknie mi po nogach. Co ja tu robię? Sprawiam przyjemność B.,

uwiedzionej egzotyką cuchnącej jurty. Płacę prawie dwieście złotych za ziołowe kuleczki i proszki.

Dla Mongołki nawet kilkudziesięciocentymetrowa cysta jest do usunięcia igłami, tybetańską

techniką. Ale najpierw dwa miesiące te ziołowe bobki spod Himalajów. Dopiero potem

akupunktura. Niestety, operacja za tydzień. Muszę wyjechać z mongoloidalnej Polski.

Koniec lipca. Szwecja

Pietuszka wiezie mnie na badania do kliniki. Jest lato, pogoda jesienna, leje. Czyli opis przyrody

oddaje wewnętrzny stan bohaterów. Ostatnie dni przed horrorem naświetlań, chemioterapii.

Pietuszka do końca ma przeczucie: „Nic złego się nie stanie. Nie może, póki jesteśmy razem”.

4

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

W szpitalu bada mnie dwóch ginekologów, każdy z własnym superdokładnym telewizorkiem. Roz-

mawiamy po szwedzko-angielsko-francusku. W rozpaczy, szukając precyzyjnego sformułowania,

ginekolog wrzeszczy po łacinie: - Kuna! - Macha mi przed oczyma ręką, pokazując zakrzywienie i

się śmieje.

- Nie będę operowana?

- A po co? Taka twoja uroda. Co hem. Koppla av! (Do domu. Rozluźnij się!)

Po raz pierwszy podoba mi się szwedzki: Go hem, go hem, kurwa...

Idę do poczekalni w zielonym, szpitalnym fartuszku ledwo zakrywającym pupę. Najchętniej

zadarłabym go jeszcze wyżej, pokazując: .Jestem zdrowa!”

Do sali operacyjnej jedzie łóżko z zapłakaną kobietą. Wchodziłyśmy razem do szpitala. Wloką się

za nią plastikowe wnętrzności kroplówek.

- Piotr, jedziemy do domu, pomyłka, jestem zdrowa!!! - krzyczę po polsku na całą poczekalnię.

Przed snem głaszczę lapis lazuli, złote żyłki, przez które absurdalnie przepływa szczęście.

Telefon z Polski, pytanie, czy zgodzimy się na wywiad do „Zwierciadła”, cykl: „Pytania do

dwojga”. Cykorzymy... Nigdy nie mówiliśmy publicznie o nas. Gazetowe chuju-muju. Piotr jest

przesądny: „Dobrze nam. Po kiego kusić diabła?”

Z drugiej strony, jeżeli już wywieszać prześcieradła, .Zwierciadło” ma swoją klasę, z kolorowych

pism najbardziej psychologiczne, z felietonami Eichelbergera, porządnymi tekstami: mniej

glamouru, więcej sensu. Zastanawiamy się, próbujemy. Redaktorka wyjątkowo kontaktowa, bez

tych szpanów typowych dla (rzędu Naczelnych) prasy kobiecej: „My uczymy kultury i elegancji,

produkując świecidełka”.

Pytania do dwojga

z Manuela Gretkowską i Piotrem Pietuchą

rozmawia Beata Dzięgielewska

Są razem. Tak chciało przeznaczenie. Ona pochodzi z Łodzi i z Merkurego, On z Warszawy i z

Tybetu. Teraz mieszkają na wsi pod Sztokholmem. Nadwrażliwcy. Nie oddzielają ducha od materii.

Oboje piszą, oboje malują, oboje mają skłonność do rzeczy osobliwych, do przekraczania

konwencji i norm. Miewają takie same sny.

ONA: M a n u e l a G r e t k o w s k a (Waga)

Wasza historia ma zapewne jakiś początek. Czy to prawda, że na początku byto słowo?

Tak mówi Biblia i tak było również z nami, chociaż nasz świat zaczął się od słowa pisanego. Piotr

napisał do mnie list. Bardzo niezwykły. On w tym liście nas stworzył. Nas razem. Oświadczył, że

jesteśmy sobie przeznaczeni, choć nigdy go nie spotkałam. Mogłabym pomyśleć, że to wariat, bo

często dostaję listy od wariatów, ale to było zbyt osobiste, zbyt prawdziwe. Poza tym dowiedziałam

się od ludzi, którzy go dobrze znali, że jest człowiekiem niezwykle wrażliwym i że warto go

poznać. Nawet ktoś, z kim wówczas byłam, po przeczytaniu listu Piotra powiedział: „On mi ciebie

zabierze”. I tak się stało.

Czy my rozmawiamy o twoim życiu, czy o jakiejś metafizyczno-literackiej fikcji?

To jest najprawdziwsza prawda. Przyznaję, trochę dziwna, ale cóż mogę na to poradzić? Tak było.

Odpisałam na list Piotra. Dość długo utrzymywaliśmy znajomość korespondencyjną, a także

telefoniczną. Wreszcie umówiliśmy się na pierwsze spotkanie. Była już między nami pewna

zażyłość, ale ja wciąż nie miałam pojęcia, jak on wygląda. Umówiliśmy się w Warszawie, w Qchni

5

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Artystycznej, która tego dnia akurat była zamknięta, tak więc krążyliśmy wokół, wypatrując...

Dostrzegłam kogoś, o kim pomyślałam, że dobrze byłoby, żeby to był Piotr. I to właśnie był on.

Zawierzyłaś przeznaczeniu czy swojej intuicji i sercu?

Zawsze kieruję się intuicją, moje serce wybiera stan zakochania, a przeznaczenie się temu nie

sprzeciwia. Chyba tak. Piotr wierzy w reinkarnację i jest przekonany, że już wielokrotnie

spotykaliśmy się w przeszłych wcieleniach, ja jestem chrześcijanką i sądzę, że moja duszyczka jest

jednorazowa, dana mi na to jedno życie, co wcale nie oznacza, że jestem mniej zaangażowana w

nasz związek.

Jak bardzo jesteś zaangażowana?

Chyba za bardzo. W końcu dla Piotra rzuciłam wszystko - kraj, rodzinę, przyjaciół. Czy to nie

wariactwo? Przecież nie mam dwudziestu lat, żeby po raz kolejny jechać za kimś na koniec świata.

A zrobiłam to. Wyjechałam dla Piotra do Szwecji, na wieś, na wyspę. Dla mnie to jest koniec

świata. Nie ta kultura, nie ten klimat, owszem, piękna przyroda, ale cała reszta to jak NRD, bez

Weimaru i Lipska.

Zatem Piotr musi być kimś nadzwyczajnym.

Dla mnie on jest jak coca-cola. To jest to! To jest po prostu Piotr. Nie chcę używać banalnych słów

„ukochany”, „najdroższy”...

Ale jest mężczyzną twojego życia?

On jest kimś więcej. Więcej niż mąż (męża to ja już miałam), więcej niż partner, bo nie mamy

żadnej spółki, poza tym, że razem piszemy scenariusz, nawet chyba więcej niż kochanek. Kiedy

jestem na niego wściekła, mówię do niego „facet”, i to jest obraźliwe, równam go wtedy z

mężczyznami.

Rozumiem. Mężczyzna to urządzenie bardzo proste w obsłudze, bo posiada tylko jedną dźwignię.

Tak napisałaś w którejś ze swoich książek.

Napisałam, bo to prawda, chociaż oczywiście nie cała. Prawdą jest też, że będąc z Piotrem, uczę się

mężczyzny, uczę się szacunku do mężczyzny. Nasz związek jest całkowicie partnerski, my się

wzajemnie wspieramy i na zmianę nosimy się na rękach. Chociaż jest trochę tak, źe to Piotr wbija

słupy milowe, a ja dziergam wokół tego koronki.

A kto, na przykład, gotuje?

Na ogół każde z nas gotuje sobie. Mamy trochę odmienne upodobania smakowe, różne zalecenia

zdrowotne, a bywa, że jemy o różnych porach. Piotr długo śpi, zwłaszcza po nocnych dyżurach,

więc kiedy on je śniadanie, ja jem obiad. Piotr częściej gotuje i szczerze wyznam, że mam

zdecydowanie większe zaufanie do jego kuchni niż on do mojej.

Jak wygląda wasz dom? Co jest w nim najważniejsze?

Dom jest zwyczajny, drewniany, stoi niedaleko jeziora. A w środku najważniejsze są kolory. Panuje

w nim pomieszanie estetyki zachodniej z geomancją i zasadami feng shui. Niektóre sprzęty stoją

dosyć dziwacznie z powodu żył wodnych i dlatego, aby energia mogła przepływać swobodnie. I to

nie są żadne zabobony. Mam na to dowód. Kiedyś, kiedy jeszcze nie wprowadziłam się do Piotra,

6

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

tylko do niego przyjeżdżałam, zostałam sama w domu, wypiłam dwa piwa i upiłam się w sztok. W

tym stanie zobaczyłam „coś”, czego nie nazywałam jeszcze wówczas energią, a co było w tym

domu, odbijało się od sprzętów, inaczej od metalowego garnka, inaczej od drewnianego stołu...

Kiedy później dowiedziałam się o fengshui, to pomyślałam, że skoro miliard Chińczyków wierzy w

to, co ja widziałam, to coś w tym musi być. I zaczęłam to stosować.

A masz jakieś specjalne rytuały związane z twórczością? Co robi Piotr, kiedy ty piszesz? Chodzi na

paluszkach?

Nie robię z pisania żadnego spektaklu. To jest prawie tak, jak się piecze ciasto, zwyczajna

czynność. Piszę najczęściej, kiedy Piotra nie ma w domu, kiedy wychodzi do swojej pracy w

ośrodku, albo rano, kiedy on jeszcze śpi. My mamy trochę inny rytm dnia i trochę się mijamy, ale

za to w tym czasie, kiedy jesteśmy razem, jesteśmy tylko dla siebie.

I wtedy jest sielanka?

Bywa sielanka, a bywa i dramat szekspirowski. We mnie jest jakiś tragiczny romantyk, ja muszę

być bez przerwy zakochana. Kiedy czuję, że mój stan zakochania słabnie, a oczywiście nie

mogłabym być z mężczyzną, w którym nie jestem zakochana, robię tragedię, prowokuję spięcia,

doprowadzam do granicy rozstania. Wszystko po to, aby upewnić się, że jednak jestem zakochana.

To jest jakaś recepta na udany związek, ale tylko dla wytrzymałych nerwowo. Piotr jest wytrzy-

mały. Poza tym nasze uczucia wzmacniają się poprzez nieuniknione rozłąki. Ja często wyjeżdżam

do Polski. I to też dobrze działa na naszą bliskość.

Jesteście tak blisko już od sześciu lat. Myślisz, że ciągle mu się śnisz?

Więcej, my często śnimy te same sny. Jest między nami niesamowita telepatia. Zwłaszcza jak

jedziemy razem samochodem, dokładnie odczytujemy swoje myśli, nie musimy nic mówić. Poza

tym: to się wydaje nieprawdopodobne, ale okazało się, że rozpoznaję myśli Piotra także po...

zapachu. Kiedy to się zdarzyło po raz pierwszy, umarliśmy z wrażenia. Piotr siedział w pokoju,

troszkę podsypiał, a ja - nie wiem czemu -poczułam zapach gumy znad jego głowy. Okazało się, że

on myślał o kolorowych balonikach z dzieciństwa.

Przy takim porozumieniu nie ma chyba mowy o konfliktach?

Ależ jest mowa i są nawet awantury, bo my obydwoje nie mamy łatwych charakterów. Ja co

miesiąc miewam kobiece napady złego humoru i właściwie mogłabym nad tym popracować, ale

Piotr zna moją instrukcję obsługi i coraz lepiej sobie z tym radzi. On jest pierwszym czytelnikiem i

recenzentem mojej twórczości, czasem coś skrytykuje i ja przyznam mu rację, bo z boku lepiej

widać, ale gdy jestem przekonana, że to ja mam rację, nie ustąpię. Za nic. I się kłócimy, czasem

nawet bardzo, bo od sporu, czy coś jest zielone, czy niebieskie, dochodzi się do pytań

podstawowych, światopoglądowych, do tego, jak każde z nas widzi świat. A widzimy go jednak

inaczej. I nie uznajemy kompromisów ani złotych środków. Raz jedno, raz drugie ustępuje, a raz

żadne. Zostajemy przy swoim zdaniu i świat się od tego nie zawala. Wiele problemów rozwiązuje

czas, zmienia się punkt widzenia na pewne rzeczy.

Jak wygląda wasza wspólna praca nad scenariuszem „Miasteczka”? Bezustannie się spieracie?

Nie, pracuje nam się raczej zgodnie, bo tu reguły gatunku są dość oczywiste, i dobrze się przy tym

bawimy, choć to jest oczywiście ciężkie rzemiosło. Zabiera nam dużo czasu i wymaga dużej

dyscypliny, mieszczenia się w terminach.

7

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

To zapewne oddala termin skończenia twojej nowej książki. O czym ona będzie?

Na pewno będzie to erotyczna książka o miłości. Bardzo trudno jest pisać o erotyce. Sama

czynność, nawet z urozmaiceniami, jest prosta, ale jak oddać to słowami, żeby nie było wulgarnie,

płasko, kiczowato? W Namiętniku są trzy erotyczne strony i uważam, że to jest najtrudniejsza rzecz,

jaką napisałam. Dla mnie książka erotyczna jest dużym wyzwaniem: kiedy piszę, pojawiają się

słowa, odczucia, o jakich nie miałam pojęcia... Wydaje mi się, że jestem bardzo świadoma tego,

czego chcę, a jednocześnie nieświadoma, bo nie wiem, dokąd zaprowadzą mnie słowa. Nie będzie

to oczywiście radosna twórczość na temat dupy Maryni, bo nie o to chodzi.

To jest dla ciebie ważny temat?

Tak. Kiedy się człowiek starzeje, a przecież ja już się jakoś tam starzeję, to w erotyce zawarte jest

też i inne doświadczenie, głęboko duchowe. Ja z biegiem czasu coraz lepiej wiem, czego nie chcę,

co jest do odrzucenia. Na tym zresztą polega sztuka, na umiejętności odrzucania, bo niby wszystko

można napisać, namalować... Ale chodzi o to, by - odrzucając - ogołocić się do samego sedna,

dotrzeć do tego, co najistotniejsze. Bycie z Piotrem niewątpliwie bardzo mi w tym pomaga.

Możemy o tym rozmawiać, dyskutować... Mam w nim przyjaciela, krytyka i kochanka w jednej

osobie.

Masz też w domu autora świetnej książki?

Tak. Stróż obłąkanych Piotra to zaskakujące połączenie ostrego męskiego stylu z poezją. Jakieś

pańcie po gazetach zarzucały mu brak szacunku, humanitaryzmu i tym podobne bzdury. Bo jak o

chorych i cierpieniu, to musi być sentymentalnie. A Piotr, jak w życiu, nie ustawia się w żadnych

pozach humanisty, moralisty i tego wszystkiego, czego oczekuje się od kulturalnego mentora.

Proszę otworzyć byle jaką gazetę: tam wszyscy są święci, same autorytety moralne, bo inaczej pub-

licznie nie wypada. A tak naprawdę jeśli ktokolwiek czuje świat i ten normalny, i ten szalony, to ma

do wyboru albo prawdę, albo tak pożądane w Polsce słodkie pierdoły. Książka Piotra nie zostawia

nikogo obojętnym -jedni się obrażają (jakby można obrazić się na rzeczywistość), innych

zachwyca. Jest piekielnie ironiczna, a ironia to narząd inteligencji, taka macka wrażliwości,

obmacująca świat i własne ego.

Chciałabyś mieć z Piotrem dziecko?

To zbyt intymne pytanie. Gdybym, powiedzmy, była bezpłodna, mogłoby mnie bardzo dotknąć. Ale

powiem ci. Jeśli ktokolwiek miałby być ojcem mojego dziecka, to z pewnością Piotr. Jest to jednak

decyzja, która wymaga czasu, nie chcę, żeby mnie do tego popychał zegar biologiczny. Nie wierzę

też, że dziecko to kontynuacja, ślad. Dziecko to osobna istota. Chyba nie jestem jeszcze gotowa,

aby zostać matką.

Zdecydowałaś się być z Piotrem na dobre i na złe? Na zawsze?

Nic nie jest na zawsze. My bardzo chcemy być razem i bardzo ostrożnie podchodzimy do siebie,

żeby naszego razem nie potłuc. Nie mamy jednak tego ciężkiego poczucia pewności, że zawsze

będziemy ze sobą, do końca życia, w bezpiecznym ciepełku, w wygodnych kapciach. I to nam

dobrze robi.

Wybaczyłabyś Piotrowi zdradę?

Nie. To byłoby niewybaczalne, koniec związku. Oczywiście wiem, że olśnienia i oszołomienia się

zdarzają i nie można niczego przesądzać, ale na tym etapie zdrada między nami jest absolutnie

8

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wykluczona.

Macie jakieś wspólne plany na przyszłość?

Tak. Poza tym, że przed nami do napisania jeszcze ze czterdzieści odcinków serialu Miasteczko,

chcemy się przeprowadzić do Polski. To znaczy, przede wszystkim ja chcę. Dla Piotra będzie to

trudne.

Piotr jest dla ciebie drugą potową jabłka czy drugą osobną całością?

Jest drugą pestką w jabłku. Osobną energią o wielkim oddziaływaniu. Z pestek wyrasta jabłko.

ON: P i o t r P i e t u c h a (Wodnik) Skąd się w twoim życiu wzięła Manuela? Mogę odpowiedzieć

najprościej - wzięła się ze snu. Ale to dłuższa opowieść. Najpierw śniła mi się jako promienna

postać kobieca, która mnie do siebie przyzywa. Byłem wtedy sam, po nieudanych związkach,

cierpiałem, tęskniłem i wyobrażałem sobie, że może jest ktoś, kto na mnie czeka, kto mnie pokocha.

I wtedy wpadł mi w ręce „Ex Libris”, nieistniejąca już dziś gazeta literacka, a w niej fragment

prozy Manueli. Ten tekst zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Parę tygodni później zobaczyłem

zdjęcie Manueli w jakimś kolorowym piśmie. Bardzo mi się spodobała. Wyciąłem to zdjęcie,

powiesiłem sobie na ścianie i tak się wpatrywałem w nią, jak jakiś czarownik wudu albo stuknięta

nastolatka. I wtedy zaczęła mi się śnić obsesyjnie, co noc. Skończyłem właśnie czterdzieści lat,

przechodziłem kryzys duchowy i dostawałem lekkiego fioła. Trzeba było coś z tym zrobić,

uzewnętrznić te emocje. Napisałem więc do niej list, wysłałem na adres redakcji.

Co napisałeś w tym liście?

To był list nawiedzonego maniaka, bardzo długi, oniryczny, do bólu szczery i chyba odważny, bo

przecież ja nic o niej nie wiedziałem, poza tym, że jest młodą pisarką z Paryża. Po tygodniu

dostałem od niej odpowiedź, taką zwyczajną, żywą, sympatyczną. Byłem zachwycony. I

przekonany, że to jest właśnie ta kobieta, na którą czekałem.

Uwierzyłeś, że jesteście sobie przeznaczeni?

Oczywiście. Później dostałem nawet potwierdzenie. Potwierdził to Helge - słynny islandzki szaman

i jasnowidz. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy karmiczną parą, która jest ze sobą od czternastu

wcieleń. Na ogół byliśmy małżeństwem, raz byłem jej ojcem, a najpiękniejszy związek mieliśmy,

kiedy ja byłem mnichem, a Manuela mniszką. Byliśmy bez pamięci w sobie zakochani. W obecnym

wcieleniu moją duchową karmą jest opiekowanie się Manuela, bycie jej rycerzem, który będzie jej

strzegł przed szatanem. Helge przez godzinę, w transie, z zamkniętymi oczami, opowiadał nam o

nas, o naszej przyszłości i przeszłości. Że ona pochodzi pierwotnie z Merkurego, a moja pierwsza

inkarnacja jest z Tybetu, że byliśmy artystami, a ja kiedyś biskupem Canterbury i tak dalej.

Fascynujące rzeczy.

Nie mieliście nigdy wątpliwości, że jasnowidz nabujał i nazmyślał?

Helge spotkał nas pierwszy raz w życiu. A opisał dokładnie mojego nieżyjącego już ojca, znał

imiona rodziców Manueli. Byliśmy tym zaszokowani. Ja sobie czasem żartuję, że ten Helge to mój

były pacjent, którego przekupiłem, żeby Manueli namącił w głowie po to, aby była mi posłuszna. A

mówiąc serio - spotkanie z jasnowidzem było dla nas obezwładniającym przeżyciem. Od tamtego



momentu zaczęliśmy lepić gniazdo, z pełnym przekonaniem, z ufną pewnością, że tak właśnie ma

być.

A jak było wcześniej?

9

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Wcześniej wydawało się, że się zatracamy w tym związku. To było za silne. Wchodziliśmy w taką

symbiozę, że już nie wiadomo było, gdzie jestem ja, a gdzie ona, to był jakiś androginizm. Chyba

ze dwa razy próbowaliśmy boleśnie oderwać się od siebie, bo to się stawało zbyt zniewalające. A

my oboje bardzo kochamy wolność. Jesteśmy też skrajnymi indywidualistami i źle nam było w

związkach. A teraz idzie nam świetnie.

Jak wam się udaje pogodzić tak mocno przeżywany związek z wielką potrzebą wolności?

Myślę, że w obszarach duchowych i intelektualnych jesteśmy bardzo do siebie podobni. Naszą bazą

jest głęboka duchowa przyjaźń. Doskonale się rozumiemy, nie musimy niczego przed sobą udawać,

każde z nas może być sobą, może się realizować. Wiele razem przeżyliśmy, powiedzieliśmy sobie

miliony słów, zjeździliśmy razem kawał świata.

A jak wygląda wasza osiadła, szwedzka codzienność?

Ta codzienność jest dość zwyczajna, choć nie do końca. Nie mamy tradycyjnie określonych ról - co

należy do mężczyzny, a co do kobiety. Manuela jest przede wszystkim artystką, a ja pilnuję, żeby

były płacone rachunki. Ja częściej gotuję, bo jej nie bardzo to wychodzi, ja też piorę, bo ona, choć

maluje cuda na jedwabiu, słabo rozróżnia kolory, gdy trzeba wrzucić ubrania do pralki. Kiedy ona

prała, mieliśmy wszystko szare. Zakupy robimy wspólnie, ona bardziej sprząta, o kwiaty w

ogrodzie też dbamy wspólnie. Wyłącznie ja prowadzę samochód, bo Manuela nie ma prawa jazdy.

Ona lubi być wożona, a ja lubię ją wozić. Nasze jazdy samochodem są upojne: kiedy podróżujemy,

Manuela czyta mi na głos jakieś świńskie książki albo tłumaczy z francuskiego mądre dzieła.

„Macie takie same wzroki”, powiedziała twoja córka, gdy zobaczyła zdjęcie Marnieli. Tak

napisałeś w swojej książce. Myślisz, że rzeczywiście patrzycie tak samo?

Jesteśmy nieprawdopodobną całością i jesteśmy bardzo różni. Różnimy się w pojmowaniu religii,

rozumieniu Boga... Manuela jest ortodoksyjną katoliczką ze skłonnością do ezoterycznych

objawień, ja kocham Chrystusa, ale jednocześnie bliski jest mi taoizm, mamy różne poglądy

polityczne, choć polityką się nie pasjonujemy, Manuela słucha tylko muzyki klasycznej, co mnie

doprowadza do szału, ponieważ jestem byłym hippisem i moja muzyka to blues. Ja mam

nieprawdopodobną skłonność do Chin, ona do Francji. Ona jest wielką patriotką swojej rodzinnej

Łodzi i bardzo tę Łódź w sobie kultywuje, to jest dla niej magiczne miasto, ja jestem

warszawiakiem, który Warszawy nie lubi. Ja kocham westerny, ona uwielbia filmy Lyncha...

Ta lista rozbieżności jest niepokojąco długa. Co was właściwie łączy? Przecież nawet nie ślub?

Bezdyskusyjnie łączy nas miłość i bardzo dobry seks. A ślub wzięliśmy! Podczas podróży po

Indonezji, na rajskiej wyspie Bali wzięliśmy ślub polubowny, ekumeniczny, w miejscowym

obrządku Sziwy. Było mnóstwo kwiatów, kadzideł, ofiarne kosze owoców, ale nie było żadnych

przyrzeczeń. Zresztą jeszcze tego samego dnia Manuela mnie zdradziła. Z Oceanem Indyjskim. Bo

wiesz, ona kocha się z falami, ale zapewniła mnie, że Ocean Indyjski jest jedynym obiektem, o

który mógłbym być zazdrosny.

A byłbyś zazdrosny o mężczyznę?

Byłbym. Wiem jednak, że kiedy ludzie są ze sobą szczęśliwi i tak blisko jak my- zdrada nie jest

możliwa. Możliwy jest tylko koniec związku. Żyję jednak ze świadomością, że w życiu Manueli

jest inny, bardzo ważny mężczyzna -jej tata. Ona bardzo kocha tatusia, dla niej tatuś jest święty.

Czy Manuela, którą znamy z jej książek, i Manuela, która jest z Piotrem, to ta sama osoba?

10

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Moim zdaniem w książkach zupełnie nie ma Manueli. Tam się błąka jakaś kobieta-kameleon, bez

tożsamości, poszukująca siebie samej. Dziecko współczesnego świata.

Jaka jest Manuela prawdziwa?

Jest osobą o niebywałym poczuciu humoru, bardzo szlachetną, prawą i przede wszystkim

hiperwrażliwą. Ona ukrywa siebie pod błyskotliwymi aforyzmami, woltami intelektualnymi,

wulgarnymi wyrażeniami. Pod spodem jest wzruszająca nieśmiałość i niemal dziecięca wrażliwość,

która mnie roztkliwia zupełnie. Wbrew pozorom ma bardzo równy i stabilny charakter i na ogół

bywa pogodnym delfinkiem.

Macie własny język, którym się porozumiewacie?

Pewnie, że mamy. Najczęściej niecenzuralny. Mamy też dwie prywatne książeczki, które

zapisujemy tylko dla siebie. Jedna jest rodzajem dziennika pokładowego naszego związku.

Piszemy, raz jedno, raz drugie, co się dzieje z nami i wokół nas. Wklejamy tam zdjęcia, bilety,

hotelowe rachunki... Druga książeczka służy do świntuszenia. Zapisujemy w niej nieprzyzwoite

wierszyki i dowcipy. Tyle się już tego zebrało, że może pora opublikować.

Do czego byś porównał wasz związek?

To jest jak łaska łagodnego oddychania. Nie oddychasz - nie żyjesz.

Sierpień

Sierpień - trzydzieści jeden odmian tego samego dnia. Wstaję, śniadanie, o dziewiątej do roboty,

czyli w dyby komputera. Do czwartej, piątej pisanie scenariusza Miasteczka, potem spacer,

odmóżdżenie, telewizja. Po dniu pisania nie mam siły czytać, nienawidzę literek. Nie narzekam:

żyję. We wrześniu zatrzasnę komputer i będę wolna. Nie będę musiała skrobać nic do gazet,

spieszyć się z książką.

Planujemy wrześniowe wakacje. Całe lato pracowaliśmy albo „chorowaliśmy”. Namawiam Piotra

na Ocean Indyjski. Nie jesteśmy jednak w stanie lecieć pół dnia. Po więcej niż czterech godzinach

w samolocie mam ochotę wyć, a Pietuszka przegryźć uszczelki okien.

Wymyślam przesiadki. Chciałabym zobaczyć Izrael, Piotr nie widział Katmandu, celem byłaby pół-

nocna Australia. Nic z tego, mój rozważny Pietuszkin wylicza: ile wydamy. Poza tym on ma tylko

dwa tygodnie urlopu. Wybieramy Grecję: blisko, ciepło i nie trzeba siedzieć na plaży, jest co

zwiedzać.

Sięgnęłam ledwo przytomnie po coś do zjedzenia, gapiąc się w komputer. Ugryzłam trochę

zielonego pomidora. Zanim zdążyłam go połknąć, poczułam mdłości. Taki pomidor może być

mordercą. Przeszłam na suchy chleb i herbatę. Po dwóch dniach nadal to samo: głód, mdłości. Nic

nie boli, ale skąd mogę wiedzieć, jak boli woreczek żółciowy albo trzustka. Pietuszka

doprowadzony do rozpaczy:

- Wyrzuć te zioła, diety! Zacznij jeść, zagłodziłaś się i masz efekt.

Wyrzucam. Niewiele pomaga.

Chodzimy wieczorami na grzyby. Borowiki z bajki, do kolan. Łażąc za Pietuszka, nauczyłam się

odróżniać prawdziwki: kapelusz niby dobrze wypieczona bułeczka. Są różne odmiany borowików:

te jaśniejsze przy jeziorze i te z pokrzywionymi nóżkami pod górą. Lgną do ludzi, wyłażą na

ścieżki, nie siedzą gdzieś w głębi lasu. Zbieram grzyby, staram się zapomnieć o mdłościach,

11

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

gorączce. Do lekarza pójdę za tydzień w Polsce. Teraz nie mam czasu, muszę skończyć scenariusz

Miasteczka. Produkcja pilnuje terminów, nie ma zmiłuj się.

Nocą wydzwaniam po znajomych, próbując dowiedzieć się, co ma takie mdlące objawy.

- Kochana, przepracowałaś się. To się nazywa wypalenie - uważa moja dentystka pracoholiczka.

-Pewnego dnia budzisz się i nie możesz ruszyć ręką. Pół Szwecji na to choruje.

- Ale ja mogę harować od rana do nocy.

-Tak ci się tylko wydaje, im jesteś starsza... nadchodzi taki dzień... pstryk i koniec.

Beata natomiast twierdzi, że jestem w ciąży.

- Eeee, po pierwsze niemożliwe, po drugie mdli cały dzień, nie tylko rano, i ta jasnowidzka

powiedziała... dopiero za dwa lata... pamiętasz, wszystko, co powiedziała, sprawdziło się.

-To co ci jest?

- Beata, nie wiem, w życiu się tak nie czułam. Połączenie żółtaczki ze świrem. Kładę się spać o

dziewiątej, kładę... padam jak kłoda. Nie mam siły chodzić, gorączka, dziwna gorączka, na

termometrze nie dociąga do trzydziestu siedmiu. O, wiesz, przedwczoraj byliśmy w Ikei, kupiliśmy

doniczki i kanapę. Co spojrzę na tę doniczkę, to mi niedobrze. W ogóle nie mogę patrzeć na

nieładne rzeczy, bo prawie puszczam pawia. A ta kanapa... truje mnie. Wydziela dziwny zapach,

chemia. W sklepie nie śmierdziała.

- Piotr też czuje?

- Nie. Psychoza? Zwariowałam?

- No, kiedyś trzeba było.

- Nie śmiej się. Nasz kolorowy domek zrobił się obrzydliwy, jakby przysypał go popiół. Nic nie

mówię Piotrowi, ale liczę dni do wyjazdu do Polski, bo ja tu zwariuję. Bolą mnie rzeczy.

- Chodź na spacery, nie siedź ciągle przy komputerze.

- Gdzie mam iść? W lesie śmierdzą grzyby, też się na mnie uwzięły. Sam obrazek grzyba

doprowadza mnie do torsji.

- Oj.

- I jestem nieszczęśliwa, a Piotr myśli, że mi tu źle, że odechciało mi się...

- Przyjeżdżaj jak najszybciej do Polski, coś wykombinujemy.

- Nie mógł cię zatruć maleńki pomidor... na tyle dni? To stres, znam cię - wersja Pietuszki.

Akurat: w stresie walnę talerzem o ścianę, ale nie położę się, jęcząc, że nie mam siły żyć. „Stres”:

takie kawałki to może opowiadać swoim pacjentom.

- Skończysz scenariusz, rozluźnisz się i przejdzie. Jesteś przed okresem, puchniesz i masz świrka,

normalne. Pojedziemy do antropozofów, rozerwiesz się - wsadza mnie w samochód.

Jedziemy na skróty przez Ciemną Wyspę. Kawiarnia antropozofów zamknięta. Ich drewniana sie-

dziba - stodoła pomalowana pastelowymi farbkami - zalatuje mi podejrzanie: gnijący niebieski, a

pomarańczowy zbutwiał w zielony. Wracamy do domu. Mijamy stację, Pietuszka bierze benzynę.

Przechodzi dzieciak z hot dogiem. Mam ochotę mu go wyrwać.

- Piotr, ile tu kosztuje kiełbasa na ciepło?

- Dychę... Dziecinna jesteś, co zobaczysz, do buzi. Przecież nie jesz mięsa, rozchorujesz się po

ścierwie.

- Zjadłabym... Ale jest już po ósmej... nie mogę, zaszkodzi wątrobie pracującej do szóstej...

Dość, rano szukam testu ciążowego. Zaraz kontrolna wizyta u ginekologa. Na wszelki wypadek,

gdyby pytał o ciążę... zawsze pod koniec miesiąca mogę być... Dzisiaj powinnam dostać okres, już

zaczynam cierpieć. Trudno mi powiedzieć: mdłości czy skurcze. Pietuszka wchodzi do łazienki,

kiedy obsikuję tester. Żaden tam karteluszek w plastiku. Designerski bolid, rolls-royce w klasie

testów ciążowych. Pietuszka stuka się w głowę:

- Czysta marnacja i babska ciekawość - kładzie się znowu do łóżka.

Prawda, zużyłam już tyle testów... Znam swoje ciało na pamięć, każdy objaw, ale nie używając

żadnych anty- ani spiralnych pułapek na dzieci... muszę mieć pewność. Zwłaszcza że biorę leki na

12

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

serce, zabronione w czasie ciąży. .

W pierwszym okienku pojawia się powoli niebieska kreska, aha, potwierdzenie, test działa. W dru-

gim okienku... jak zawsze będzie pudło, czerwony minusik... czekam... kropelka wsiąka i zabarwia

się na niebiesko. Bzdura. Czytam instrukcję. „Oceanie Blue: Pojawienie się pierwszej niebieskiej

kreski oznacza ciążę. Druga niebieska kreska potwierdza prawidłowość testu. Wynik: 99,9%

pewności”. Trzymam w dwóch palcach plastikowy bolid, na ręku wylądowało mi UFO.

- Piotr!!!

- No co? -Jestem w ciąży. Pietuszka wybiega z sypialni.

- Pomyliłaś się, pokaż...

Aha, pomyliłam się, ale wcześniej. Teraz jestem na niebiesko.

- Zgadza się dupcik, jesteśmy w ciąży - Piotr stuka w tester, kreska nie znika, robi się prawie gra-

natowa.

-Jak to? Teraz? Euaaa - coś bredzę. Zaczynam się trząść, śmiać, płakać.

To wszystko zmieni, w cudowny sposób, ale... Dziecko? Kiedyś, później, w tak odległej

przyszłości, że prawie w innym wymiarze, nierealnie. Całujemy się, przytulamy ze strachu.

Dziecko. Sami jesteśmy przerażonymi dziećmi. Idziemy do łóżka i kochamy się, dotykając

ostrożnie, jakbyśmy byli ze sobą pierwszy raz: „Mama, tata”. Budzi nas zegarek nastawiony na

pierwszą. O drugiej musimy być w Sztokholmie, w przychodni. Pędzimy do wozu, ubierając się po

drodze.

- Pani doktor, chyba jestem w ciąży, chyba czwarty tydzień - zęby mi klekoczą, nie mogę trafić

nogą w imadło ginekologiczne.

- Na pewno - nie ma wątpliwości. - Zmiany w szyjce macicy, zobaczymy obrazek.

- Chce pan popatrzeć?

Piotr podchodzi do USG. Wychylam się z fotela, zamiast śniegu widzę na ekranie jakiś kształt.

Zarys główki. Wstrząsane pospiesznym biciem serca wrzecionko, tkające nitki życia. Obraz

rozmazuje się we łzach. Pietuszka łapie mnie za zsuwającą się skarpetkę i ściska stopę.

- Jeden centymetr, siódmy tydzień - doktor wyciąga z USG biało-czarne zdjęcie z wymierzonym

komputerowo maleństwem. Nie mogę uwierzyć: jeszcze kilka godzin temu Go nie było. Teraz ma

pierwszą w życiu fotografię.

- Siódmy tydzień? Niemożliwe - wstaję z fotela. Przeglądam swój kalendarz, cyferki dzielą się i

mnożą. - Równo cztery tygodnie temu był okres, trochę wcześniej niż zawsze...

- To nie okres. Krwawienie wzięło się z wszczepienia embrionu w macicę. Dwa tygodnie po

zapłodnieniu. Była pani zdenerwowana operacją i stąd wcześniejsze jajeczkowanie.

Jestem nagle zupełnie bezradna. Mam w sobie coś, kogoś, kto właśnie wylądował z kosmosu czy od

Pana Boga albo zalągł się z genów. Mały człowiek, zawieszony na drgającej strunie życia. Nie

czuję Go, a on i tak tam sobie jest, wykluwa się z mojego ciała.

Wybuchł wszechświat, rozrastający się na miliardy komórek.

Doktor wypisuje papierki, umawia na badania, wylicza datę porodu - połowa kwietnia. Poród? W

tym momencie jest poród, dziecko pojawiło się przed chwilą.

7. tydzień:

Embrion rośnie milimetr dziennie. Pod koniec tygodnia będzie mierzył 11-13 milimetrów. W każdej

minucie powstaje w nim 100 000 komórek nerwowych. Mózg zaczyna się dzielić na półkule. Oczy

przemieszczają się na przód głowy. Zaczyna ruszać ramionami („Ciąża- 40 kolejnych tygodni”).

Jeśli czujesz mdłości, miej przy sobie suchary i pogryzaj, zwłaszcza przed porannym wstaniem.

W domu przesłuchanie:

- Masz już dzieci i nie zorientowałeś się, że jestem w ciąży?

- Każda ciąża jest inna... A ty, taka wyczulona na swoje ciało, nie zauważyłaś?

- Myślałam, że się zatrułam... I co teraz będzie?

13

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Nic, weźmiemy ślub - słyszę zgrzyt pięknego prezentu do tortur.

- Ale po co? Pietuszka...

- Żebyś się czuła pewniej, ludzie się pobierają, kiedy jest dziecko.

Idę do lasu swoją parokilometrową trasą. Gadam do siebie, do Niego. Opowiadam o fajnym świecie

(tylko czemu płaczę?), że się Go nie spodziewaliśmy, ale czekamy. Głaszczę całkiem płaski brzuch.

Przelatują mi przez głowę „myśli tragikomiczne”: nie jestem ślepą uliczką ewolucji. Urodzę

dziecko, jak tyle kobiet i samic przede mną. Miliony lat ewolucji buzują w mojej macicy. Próbuję

sobie wyobrazić poród. Nie boję się. Przy porodzie nie traci się z bólu świadomości. Tak to sobie

wymyśliła natura, a przecież przy okresie (także skurcze, tyle że mniejsze) kilka razy zemdlałam.

Więc będzie mniej bolało. Tylko czym przeć? Napinam się, nie czuję tam żadnych mięśni. Mam

czas, prawie pół roku, może coś się wytrenuje, urośnie. Siadam pod drzewem, jestem za słaba, żeby

iść dalej. Niedawno, trzy miesiące temu, biegałam tędy po kilka kilometrów bez przystanku, bez

zmęczenia. Las śmierdzi grzybami. Dostaję mdłości. Dlaczego rośniecie musi być tak męczące?

Miliony nowych komórek dziennie, mała trująca fabryka, dymiąca hormonami. Maleństwo, mam

nadzieję, że ty się tak nie czujesz: jesteś całkiem nowiutki, „nieużywany”. Wyobrażam sobie po

buddyjsku Twoje pierwsze chwile, kiedy biała kropla Piotra zlała się z moją czerwoną i powstało

biało-czerwone bindu, to, co będzie na dnie Twojego serca i co rozpuści się na końcu, kiedy. .

przestanie ono bić. Na obrazie „Jezu, ufam Tobie” według wizji świętej Faustyny z serca Chrystusa

wychodzą też dwa promienie: biały i czerwony. Twoje czarno-białe serduszko z USG szamotało się

tak pospiesznie do życia.

Myślę o swojej śmierci trochę z żalem: nie da się już wyjść po angielsku, zostawię tutaj część mnie

-Ciebie. Nie chcę Ci zrobić krzywdy. Nie wzięłam dzisiaj leków na serce, gdybym wiedziała, nie

jadłabym ich już od miesiąca.

Zmywam naczynia, zachodzące słońce buszuje po schnących talerzach. Wylizuje resztki światła.

Patrzę w kąt kuchni, na aborygeński obraz przy oknie, mój prywatny totem z Australii. Duch

deszczu i dobry duch domu z białą głową kosmity, najeżoną czarnymi antenkami na żółtym tle. Z

wrażenia upuszczam mokry talerz.

- Co jest? - Pietuszka zagląda z tarasu. Nie, jeszcze nie to, o czym opowiadał: słynna niezgrabność i

roztargnienie kobiet w ciąży.

- Widzisz? - pokazuję Ducha deszczu. - Zaszłam w ciążę po australijsku.

- Niby jak? Bumerangiem?

- Aborygenki wierzyły, że dziecko wchodzi do brzucha po zjedzeniu owocu.

- Aaa, ten słynny zielony pomidor?

- Ja się im już nie dziwię, też myślałam, że od niego dostałam mdłości.

Niedzielny ranek. Budzimy się o siódmej i pakujemy piknikowy koszyk. Przywykli od pokoleń do

konspiry, przemykamy się cichcem przez podwórko na parking. Uciekamy przed plemienno-

wikingowską wspólnotą, która zarządziła niedzielne sprzątanie osiedla.

Godzina zamiatania, zbierania liści i pół dnia na pogwarki, picie kawy ugotowanej przez miejscowe

staruszki. Wódz - nasz śmieciarz, stanie koło pralni wsparty o grabie i będzie przemawiał, godzinę,

dwie. Tutejsi nie przeżyli czynów społecznych PRL-u, nie zrozumieją wstrętu do stadnej pracy i

zabawy. Ukarzą nas za ucieczkę niemówieniem przez jakiś czas „dzieńdoberek”, trudno.

Jedziemy do Uppsali, do katedry. Odprasowany na kancik gotyk, zapięty pod szyję biały gorset

kolumn. Piotr modli się przed relikwiami świętej Brygidy, patronki Europy, matki ośmiorga dzieci.

Ma z nią własne porachunki. Próbuję się też modlić, ale zaczynam płakać. Prawie łkać. Zakładam

czarne słoneczne okulary, głupawe w ciemnym kościele. Na szczęście wycieczka Włochów,

szwendająca się po katedrze, też ma czarne okulary.

Zaczyna się msza. Siadamy w ławce. Po prawej stronie sarkofag Swedenborga. Pamiętając jego

wizje boskich orgii, świntuszenia i chędożenia cycatej boskiej mądrości, nijak nie mogę zrozumieć,

dlaczego pochowano go na tym szwedzkim protestanckim Wawelu. W ławce przed nami

rozmodlony pastor z horrorów: siwe, rozwiane włosy i nienawistne charczenie psalmów. Obok

14

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

chyba drugi pastor albo inspicjent: mówi do siebie, zapisując w zeszyciku Ewangelię, kazanie,

modlitwy. Do tego prawdziwa pastorowa, wyśpiewująca przy ołtarzu cienkim głosikiem psalmy.

Gotyckie katedry nie były budowane dla popiskujących kobiet-księży. Ta msza w prawie pustej

katedrze z kilkoma wariatami i Swedenborgiem przypomina szalone obrzędy. Nie wysiedzę do

końca. Piotr, zamiast przyklęknąć, kłania się, wychodzimy.

Szukamy legowiska w lesie. Tną nas komary i mrówki. Wracamy do Sztokholmu. Tutaj obłazi nas

słońce i zimny wiatr. Jest mi już obojętne, nie mam siły. Leżymy pod drzewem w parku. Z daleka

słychać autostradę. Pierwszy wolny dzień od miesiąca, nie muszę pisać scenariusza Miasteczka.

Próbuję nie rzygać. Zostaniemy tutaj do wieczora, aż skrupulatni wikingowie skończą sprzątać

nasze podwórko. Wtedy będzie można bezpiecznie wrócić zgodnie z potocznym powiedzeniem

Kusten dr klar (wybrzeże jest czyste), wziętym pewnie ze staroszwedzkiego języka morskich

łupieżców.

Nocą w sypialni słyszę głos, ze mnie: „Mamusiu!”. Piotr w pokoju obok ogląda telewizję, jestem

sama. Jeszcze odróżniam halucynacje od realności, na pewno słyszałam wołanie. Piotr nie wierzy,

gasi mi światło, zawija w kołdrę i radzi odpocząć. Ktoś powiedział do mnie: „Mamusiu!” Ten

zaledwie centymetr z bijącym serduszkiem.

Rozpieszczam Go, podjadając sery, owoce, podgryzam nawet kiełbasę. Przez dwa miesiące

zwalczałam cztery centymetry czegoś, co rozpanoszyło się w środku mnie. Wyobrażałam sobie, jak

maleje, znika. Teraz szykuję miejsce na ten Centymetr, rozrastający się w brzuchu, głowie, mojej

przyszłości.

Koniec sierpnia

8. tydzień:

Dziecko jest wielkości ziarna fasoli 14-20 mm. Na twarzy widać dziurki nosa. Tworzą się uszy.

Palce są jeszcze ukryte w fałdach skóry. W sercu rozwijają się zastawki. Doskonalą się płuca.

O trzeciej kończę pisać ostatnią stronę Miasteczka, cudem zdążyłam. O czwartej na lotnisko.

Żegnamy się, Pietuszka żegna nas dwoje: „Dbaj o Połę”. Upieram się, że będzie Nana albo Lula.

- Ty wybrałeś nazwisko, zostaw mi imię.

- Żadna Lula.

- A Pola to ma na pewno przylizane jasne włosy, przedziałek pośrodku i perkalową sukienkę -

wybrzydzam.

- Właśnie, od razu się ją widzi.

- Przegadamy - wiem, nikomu nie podoba się Lula, może uda mi się z Naną, mamy na to pół roku.

Jeżeli będzie chłopiec - też jak najprościej: Teo.

Pietuszka wyczuwa dziewczynkę.

Celnik przegania nas do wyrysowanej na podłodze zagrody z żółtym napisem PUSS - całowalnik.

Natychmiast przechodzi nam czułe natchnienie.

Do odlotu zostało pół godziny. Z baru przepłoszył mnie papierosowy dym. Łażę po zatłoczonym

korytarzu, chroniąc się przed buchającymi z free shopu perfumami. Jest kącik dla palaczy, dla

zjadaczy sushi, a nie ma bezwonnego kąta dla takich psów jak ja. Wyczuwam cienie zapachów, ich

prawdziwe intencje ukryte pod kwiatowym bukietem perfum. Słodkości ulatują z flakonów szybciej

niż z obietnic pijaka i zostaje to, co na dnie - alkohol. Nie wiem, gdzie się schować. Z nosa po-

cieknie mi zaraz krew. Perfumowany smród przeżarł gardło.

Nie tak dawno potrafiłam zamykać oczy i wyobrażać sobie przestrzeń zapachu - jego pofałdowanie,

przezroczystość. Wydrążenie suchego aromatu kandyzowanych gruszek albo śliwek. Issaye Miyake

były nagrzane słońcem, Shalimar miało falującą powierzchnię aksamitu. CK One oddalało się

15

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

zawsze na wyciągnięcie dłoni, nie dało się dotknąć. Perfumy były samotne, od razu dorosłe i miały

tylko wspomnienia (zapachów).

Dla mnie są też wspomnieniem zmysłu, który stał się nagle najważniejszy. Po co mi ten

monstrualny węch? Żeby odróżnić miligramy starego jedzenia i nie zatruć nimi dziecka? Uciekać

od niby-bezwonnych plastików, parujących chemią?

Powonienie było pierwszym uczuciem, gnieżdżącym się w starym, gadzim mózgu, i pamięcią tego,

co dobre albo złe. Każdy aromat ożywia wspomnienia schowane pod nową korą ludzkiego mózgu.

Nie sposób opisać zapachu - jest najwcześniejszą emocją z czasów, gdy nie znaliśmy słów. Czy

dlatego zamiast ludzkiego nosa muszę mieć w ciąży węch gada, płaza, polującego drapieżnika, że

noszę w sobie kijankę embrionu, ogoniastego stworka, powtarzającego mordęgę ewolucji? Na

początku mój brzuch był oceanicznym akwarium, potem terrarium. Czy dzisiaj jestem gadzią

matką? Matką jaszczurką albo węszącym małym ssakiem. Ćwiczę zwierzęcy instynkt

macierzyństwa aż do zostania ludzką mamą? A kiedy powstaje dusza? Przed ogonem i płetwami

czy po? Dla świętego Tomasza poczęcie nie było jednoczesne ze stworzeniem ludzkiej istoty

obdarzonej duszą. Ona wcielała się w człowieka później, jeszcze później w dziewczynkę.

O ile pamiętam, Stwórca ożywił Adama, wdychając mu duszę przez nos. Nie ducha, ale jedną z

dusz, zwaną Nefesz, tę uwikłaną w ciało, siłę życiową wspólną wszystkim zwierzętom. Stąd

bezbronność mojego nosa, przez który Bóg przetacza Ci odwieczny oddech zwierzaczkowego życia

- Nefesz? Zakrywam twarz chustką i robię głęboki wdech, idąc po cuchnącej plastikiem

wykładzinie do samolotu. Czuć trochę paliwo. Dopiero na wysokości dziesięciu kilometrów, gdy

powietrze nie wciska mi do nosa wszystkich zapachów, mogę odetchnąć. Minęły mdłości, jestem

znowu jak dawniej, przygłuchą od zmiany ciśnienia, przyślepą (wyjmuję wysychające szkła

kontaktowe), pozbawioną węchu sobą.

Z Okęcia prosto do Holidaya. Zmierzch, koniec lata. W hotelu ciągle ta sama klimatyzowana pora

roku. Proszę pokój „dla pilotów” (lądujących tu tylko, żeby się przespać) - hasło, po którym nie

trzeba wyliczać, że ma być cicho, nie od ulicy, wysoko.

Chleba! Chleba! Ja tu za polskim chlebem. Szwedzi, biedny naród, nie znają zapachu piekarni,

świeżego, prawdziwego chlebka. Udaje mi się wyżebrać kromkę w hotelowej kawiarni tuż przed

zamknięciem. Zasypiam, ssąc chrupką skórkę przy migoczącym w telewizji Człowieku z żelaza. Jak

kombatant chciałabym powiedzieć: „Tacy byliśmy młodzi: No i co? Skoro Człowiek z..., to jutro

kończy się sierpień. Jedyne, z czym po latach kojarzy się «Solidarność», z kalendarzem”.

Rytuał ciąży: odbija mi się, bekam na dobranoc. Kolejny dzień z życia bekasa.

Wrzesień. Warszawa

Od rana z Produkcją Miasteczka. Spotykamy się na Chełmskiej w kultowym baraku, gdzie

powstawało polskie kino. Czasy się zmieniły: aktorzy gwiazdorami, producenci milionerami.

Kultowa kanciapa została niezmieniona: rozklekotane biurko i zarwane fotele - pamiątki heroicznej

przeszłości. W trakcie rozmowy z nowym reżyserem orientuję się, że nie namnożyłam postaci, ale

przez wakacje pozmieniałam im imiona, stąd zamieszanie. Nie mam pamięci do nazwisk praw-

dziwych ludzi, a co dopiero filmowych postaci.

Proszę o szybsze wypowiadanie dialogów w nowej serii Miasteczka. Mniej teatru, więcej kolorów.

Robimy serial, nie Bergmana. Chyba się rozumiemy: kopnąć kamerę, ożywić ten schemat

pseudopsychologii polskich filmików telewizyjnych. Zdaję sobie sprawę, że siedzę tu z librettem do

dziesięciu odcinków. Co wyśpiewają aktorzy, reżyser, nie zależy zupełnie od scenarzystów. Jednak

próbuję wsadzić swoje trzy grosze niewymienialnej na konkret waluty wyobraźni.

Zastanawiamy się nad szczegółami. W którejś ze scen aktorka używa testu ciążowego.

- Trzeba będzie znaleźć kogoś w ciąży albo pokolorować te papierki, czy jak? - żartuje

16

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Producentka.

Liczę do pięciu, powstrzymując beknięcie, czy coś po mnie widać?

Po południu spotkanie w innej firmie produkcyjnej. Przy kręceniu adaptacji mojej Sandry K., dla

teatru telewizji palnęłam o pomyśle na film kostiumowy z XVIII wieku. „Przyjęło się” i

rozmawiamy o warunkach. W gabinecie czekają na mnie producent i reżyser J. Mam na końcu

języka wyznanie: „Nie oglądałam powtórki pana filmu, za mocny”. Nie ta wrażliwość, kiedy

mogłam patrzeć na filmy o Powstaniu Warszawskim. Są za absurdalne, za bolesne.

Siadamy do poważnej rozmowy o nowym filmie. Nie mogę ich wpuszczać w maliny. Scenariusz

trzeba by pisać wiosną, latem, kiedy będę „nieczynna”.

- Podczas naszego ostatniego spotkania... nie wiedziałam, że mam pewien... kontrakt.

- Miasteczko! Przecież... Nowy kontrakt? - Producent sądzi, że uzgodniliśmy już terminy.

- Niedokładnie, z serialem jakoś sobie poradzę, podpisałam na dwadzieścia odcinków, ale mam

inny kontrakt z naturą... i on się rozwiąże wiosną - o tym nie wie nawet moja matka, a ja tu

opowiadam obcym ludziom.

- To jest problem... zdarza się, że kobiety w takim stanie głupieją - refleksyjnie zauważa producent.

No właśnie, dlatego nie powinnam nikomu o tym mówić, żeby potem nie było taryfy ulgowej albo

„delikatności”, kiedy napiszę piramidalną głupotę. W każdym razie umawiamy się na pierwszy

odcinek w listopadzie i zobaczymy, co dalej.

Nie potrafię na razie niczego napisać. Najchętniej zwinęłabym się w kłębek i czekała, aż

opuchnięcie, mdłości i zapachy znikną. Z każdym dniem jest gorzej. Jeśli będzie tak dalej, nie



dożyję jesieni. Już dość się nasłuchałam o kwitnących kobietach w ciąży, bullshit! Najpierw było

mi głupio - może nie będę dobrą matką, skoro mnie mdli i chudnę? Potem odkryłam, że prawdo-

podobnie te banialuki o seryjnych madonnach, madonnach w stanie błogosławionym, powymyślali

na samo usprawiedliwienie faceci. Bo jakże powstałe z ich nasienia dzieciątko może dawać

nowotworowe objawy?

Embrion rozpycha się w macicy. Jeżeli tam nie trafi, wykurza się go z jajników czy otrzewnej

lekami antyrakowymi. Jest wtedy zaledwie kupką rozmnażających się komórek. Nie złośliwych, ale

na złość zdrowiu mamy.

Zamyśliłam się, reżyser J. o coś pyta. Aha, czy nie szkoda mi czasu na scenariusze.

- A wie pan, że nie.

- Ale pisarstwo jest chyba czymś ważniejszym...

- Jedno drugiemu nie przeszkadza. Pisanie scenariuszy jest zbieraniem doświadczeń. Film

fabularny, teatr telewizji, serial. Poznaję ludzi, układy, przydaje się do opisywania tego światka.

- Owszem, jednak scenariusz różni się od prozy - reżyser nie klepie formułek, widać lubi literaturę i

chyba uważa ją za coś szlachetniejszego od białej płachty (ekranu) na byka-widza.

- Różni się. W życiu bym nie napisała historycznej książki. Po co? Wymyślać fabułę? Scenariusz

będzie oparty na faktach lepszych od wymysłów. Opisywać epokę? Obraz zrobi to lepiej. Historia

widziana przez półprzeźroczystą, porcelanową filiżankę. Pisanie jest stylem, językiem. Nie będę się

stylizować na XVIII-wieczną polszczyznę. Widzę te sceny, czuję tamtą epokę. Ona jest „nasza”;

awanturnicy i Bóg śmierci - chyba się rozpędziłam. Patrzą na mnie zdziwieni, nie spodziewali się

obstrzału słów w odpowiedzi na grzecznościowe, proste pytanie. Milknę. Jeszcze kwestia

pieniędzy, w towarzystwie się o nich nie mówi. Zwłaszcza filmowcy nie zrozumieliby, jakim cudem

trzy czwarte honorarium za książkę zgarnia wydawnictwo, hurtownia i tak dalej. Niedługo będę

miała czterdzieści lat i nie mam nic, nawet hulajnogi. Co miesiąc płacę pięćset dolców za

mieszkanie, jedzenie. Obojętne, czy mieszkałabym w Warszawie, czy w Szwecji. Chłopcy z

„bruLionu”, raczkując z pampersami między nogami, dorobili się w nowej Polsce willi, chałup,

c’est la vie.

Nie mam żadnego ZUS-u, emerytury, związku literatów. Pietuszka spłaca swoje długi za poprzedni

życiorys, a nawet gdyby. . być na czyimś utrzymaniu? To jakby pożyczyć nerkę.

Teksty do gazet, filmy pozwalają zarabiać na życie. Pisanie książek nie jest na zarobek. Wolność w

rezerwacie tak obszernym, na jaki mnie stać.

17

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Pewnie, że mi żal pisania. Rozbabrałam pół roku temu książkę, dosłownie niby patykiem w gównie

słów, i nie mam kiedy dokończyć. Nie da się tego nijak upchnąć i zapomnieć. Do czego się wezmę,

wracają opisy, obrazy.

Wiosną pojawi się Drobinka. Będę miała siłę, czas na pisanie?

W kinie nowość: nie mogę patrzeć na sceny erotyczne. Wydaje mi się, że aktorkę seks boli. Staje

się chory, rozgorączkowany. Sama mam temperaturę, nie poznaję swojego obolałego ciała. Nieźle

zaszłam w tę ciążę, brnę w nią dalej, czasami szczęśliwa jak po chemioterapii - z nadzieją na

wyzdrowienie.

W hotelu jestem o dwudziestej pierwszej, potwornie głodna. Nie zejdę do restauracji, wyglądam

upiornie i bekam. Zamawiam do pokoju kilka pierogów pod srebrną kopułą i rosół. Razem

pięćdziesiąt złociszy. Santa Polonia, widzisz i nie rzygasz? No cóż, dziecko kosztuje.

Ciekawe, czy razem ze mną ziewało w kinie - już potrafi (mądrości z podręcznika o ciąży). Miałoby

więc całkiem ludzkie odruchy, może dlatego, że zaniknął mu w tym tygodniu ogon. „Czujesz się

teraz mniej zmęczona, częściej chodzisz do toalety”. Akurat, mniej zmęczona. Właściwie

mogłabym spać w toalecie, żeby nie męczyć się chodzeniem do niej.

Przenoszę się do Beaty. Dziwujemy się moim lekko wypukłym brzuchem i pociemniałymi sutkami.

Próbuję jej opowiedzieć, co czuję. Nie da się, nie ma słowników międzygatunkowych. Beata jest

normalna, z ludzkim powonieniem, smakiem.

Chce mi ustąpić łóżko. Wolę dmuchany materac, przechowywany dla mnie w szafie. Kładę się,

uginając go prawie do podłogi. Nie przewidziałam „istnienia” parkietu. Stary, zdarty, jednak czuję

lakier. Muszę mieć teraz, natychmiast, świeże róże do wąchania. One mogą uratować mój nos. Nie

perfumy, olejki - najprawdziwsze wilgotne róże.

Beata wyciąga mnie rano za Warszawę, do Jagi.

- Zobaczysz dziewczynę w dziewiątym miesiącu ciąży. Ile ona ma energii, pracowała z nami przy

sesji do dwunastej w nocy; strzygła, farbowała i to z jakim wyczuciem.

Jestem zewłok, zaimponuje mi każdy, kto chodzi i mówi. Kupujemy gościniec: w muzeum etnogra-

ficznym znajdujemy zielonego, chińskiego smoka. Dwutysięczny jest rokiem Smoka, niech dziecko

Jagi ma pamiątkę. Przeglądam książki feng-shui. Trafiam na opisy obrazków: Smok - zielony smok

zawieszony we wschodniej części domu - gwarantuje małżeństwo i syna.

-Beata, Jezus Maria.

- Niedobrze ci?

- Masz, czytaj.

- Wiem, wiem, jesteś spod znaku Smoka.

- To magia, najprawdziwsza magia. Zanim pojawiło się Maleństwo, wymalowałam na jedwabiu

zielonego Smoka. Wydał mi się za chudy, więc domalowałam mu pełny brzuszek i powiesiłam w

kuchni, mamy przecież rok Smoka. Kuchnia jest od wschodu, a smok ewidentnie w ciąży, to przez

niego... będę miała syna.

- Nie wydaje ci się, że dziecko powstaje podczas tego... no wiesz, a nie od smoków, pomidorów...

-Beata próbuje być pruderyjnie logiczna.

Ha, teoria Beaty to wyłącznie hipoteza. Ludzkie pierdolenie w większości przypadków nie

prowadzi do ciąży. Musi być tajemnicza zgoda wszechświata na zaistnienie czegoś nowego. Nawet

najmniejszy foton nie lata sobie bez sensu po kosmosie. Ma zaplanowaną najbliższą przyszłość,

która stanie się przeszłością innych fotonów, elektronów, cząsteczek i zbudowanych z nich

pomidorów. Kosmiczny desant w mojej macicy mógł się pojawić dużo wcześniej albo w ogóle.

Został wykalkulowany przez wszechświat, krążące w nim gwiazdy i ułożone z nich horoskopy. Jak

do tego się mają przypadek, konieczność i wolna wola?

Cztery kartki książki Gribbina „ Kotki Schrödingera, czyli w poszukiwaniu rzeczywistości”

pogodziły mojego anioła (wolna wola) z diabłem (konieczność). Jakim cudem cząsteczki wiedzą o

przeszłych i przyszłych stanach wszechświata, przeczuwają, którą drogę zaplanuje dla nich

18

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

obserwator, truciciel kotków Schrödingera? Foton przechodzący przez szczelinę A otwiera truciznę,

co zabija kota, foton przechodzący przez szczelinę B nie dotyka trucizny. Foton przechodzący

równocześnie przez szczelinę A i B zostawia kota martwym i jednocześnie żywym.

Taki paradoks można „...zinterpretować w ten sposób, że emiter produkuje falę «propozycję»,

biegnącą w kierunku absorbera. Absorber odpowiada, wysyłając w kierunku emitera falę

«potwierdzającą». Całą transakcję wieńczy «uścisk dłoni» przez czasoprzestrzeń. (...) Moment, w

którym obserwator podejmuje decyzję, który eksperyment wykonać ze szczeliną A czy B, nie ma w

tej sytuacji znaczenia. Obserwator ustalił konfigurację układu doświadczalnego i na tej podstawie

powstała transakcja...”.

Więc wolna wola istnieje, mogę zrobić to albo tamto, ale z góry wiadomo, co zrobię - z pozycji

wszechświata, gdzie „mój świat” zakończył swoje „eksperymenty” i transakcje, stając się

przeszłością przyszłości. Maleństwo mogło powstać kiedykolwiek w naszym miłosnym

eksperymencie, trafiając do odpowiedniej szczeliny. Jednak miało zaplanowaną chwilę na „uścisk

dłoni wszechświata”, powtarzającego erotyczny uścisk rodziców.

Przy muzeum kupuję róże i przytykam do nosa jak maskę tlenową. Jedziemy dalej trasą na Poznań.

Dla Thomasa, chłopaka Jagi, nazwy polskich ulic są nie do wymówienia. Z niemiecką precyzją

podał opis: trzecie światła, ulica w bok, potem w prawo i droga kończy się na polu słoneczników.

Jaga z olbrzymim brzuchem rodzi lada dzień. Pokazuję mój (niewidoczny) i od razu zostajemy

kumpelkami. Kto powiedział, że w Polsce jest niż demograficzny, na trzy dziewczyny w ogrodzie

słoneczników my dwie jesteśmy w ciąży. Oglądamy wynajęty właśnie dom. Nierozpakowane paki -

sprowadzili się w tym miesiącu. Na ścianach malowidła Wenezuelczyka, który rzucił Amerykę i

przyjechał za Thomasem. Korytarz zapchany transatlantyckimi bagażami w zapieczętowanych

metalowych skrzyniach. W kuchni Ukrainka Gala miesza kwaskowate konfitury ze śliwek.

Domownicy nazywają ją Queen of Marmolada. Przenosimy się z podkradzionymi konfiturami do

ogrodu.

Siedzimy w samym środku polskiej jesieni przed chatą przemalowaną na hacjendę. Całym bałaga-

nem: gosposią, olbrzymimi psami, córeczką, przekrzykującymi się po hiszpańsku chłopakami,

zarządza po królewsku Jaga. „Zaciska” nogi, żeby przenosić dziecko z Panny do Wagi. Uda się jej,

tak jak i zapanowanie nad tym chaosem.

Beata dynda w hamaku. My opowiadamy sobie nasze ciężarne przygody. Mdłości od powiewu

wiatru, rozstroje humorów i życiowy zamęt: gdzie mieszkać, co dalej? Thomas miał w Santiago

salon fryzjerski przy najszykowniejszej ulicy. Czy wytrzyma w Polsce, czy da sobie radę? A mój

Pietuszka da się przeflancować z powrotem do Polski?

Thomas z córką Jagi, indiańskim Wenezuelczykiem i Queen of Marmolada pakują się do minibusa

po zakupy. W tym towarzystwie tylko dziewczynka mówi po polsku.

- Chcę nowy tornister do szkoły - żąda rezolutnie.

- Ja, el torrrnisterro, sehr gut - notuje Thomas.

Wieczorem namawiam Beatę na wypad do mojego znajomego, L. Błądzimy między Mokotowem a

Ursynowem, szukając drogowskazu - kościoła Bernardynów. Zniknął. Dzwonimy do L.

- Gdzie jest kościół?

- Zgasili.

Kościół pochłonęła ciemność - wyłączają nocą oświetlenie.

L. kupił niedawno mieszkanie na nowym osiedlu. Nadal nie ma sąsiadów, oprócz burdelu, który

sprowadził się tu pierwszy. Właściciel osiedla po zamknięciu mafii przestał się pojawiać. Puste,

nowe bloczki naprzeciwko cmentarza. Od grobów oddziela je niski nasyp. L. wydał na chatę całe

oszczędności, uciułane z obrazów. Zastanawiając się, czym spłacić następną ratę, stał zadumany w

oknie, oglądając pogrzeb. Ten żałobny widok podsunął mu pomysł, jak żywi mogą zarobić na

zmarłych: portrety trumienne!

Zarząd cmentarza pokazał mu asortyment aniołków, gołąbków i krzyży. Portretów trumiennych w

Warszawie nie prowadzą. Niech namaluje, to włożą w witryny na Powązkach, Wólce Węglowej. L.

jest profesjonalistą, wybrał się więc do Wilanowa podejrzeć technikę sarmackich malowideł

19

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

trumiennych. Nieco się rozczarował, portrety malowano w pośpiechu, niedokładnie.

- Malarz miał za wzór nieboszczyka, czy pomagał sobie wcześniejszymi portretami zmarłego? -

zapytał wilanowską przewodniczkę.

- Jak oni malowali? - pani, specjalizująca się w polskim baroku, nie miała wątpliwości. -

Chybcikiem, czasu nie było, ciało się rozkładało. Najczęściej malowali ze zdjęć.

L. ma na razie w mieszkaniu łóżko i komputer, pięćdziesiąt pustych metrów kwadratowych wydaje

się dziuplą. Czy wszechświat się kurczy? Trudno mi sobie wyobrazić, że wychowałam się na

czterdziestu metrach z rodzicami i Siostrą.

Beata, zafascynowany technicznymi bajerami, wypytuje L. - specjalistę od grafik komputerowych.

Świeże mieszkanie zieje wszelkimi odorami lakierów, drewna, farby. Oni tego nie czują, rozgadani

nad niuansami tysiąca kolorów, wyciskanych z najnowocześniejszej drukarki. Wyglądam przez

uchylone okno na poddaszu. Wiejski, niemal cmentarny spokój centrum Warszawy. Jesienny

wieczór zamienił się w letnią noc, jakby ktoś przeglądał do tyłu kalendarz. Dla Ciebie, Drobinko,

też jest jeszcze ciepła, wilgotna ciemność.

Prawdziwa parna noc, przelewająca się w huczące czernią fale, jest nad Oceanem Indyjskim. Noc to

kobieta, śniada Hinduska, pozwalająca opaść pod koniec dnia błyszczącemu złotem słońca sari.

Rozpuszcza śliskie włosy, zasłaniające ją do stóp. Rozgrzane ciało paruje dusznymi olejkami i

kadzidłem zaplątanym we włosy, pachnie tropikalną nocą.

Proszę o muzyczkę. Najlepiej Mozart (wyczytałam, że przyspiesza rozwój mózgu). Sprzęt L.

wygląda na elegancką bimbrownię - rurki, przewody, baniaki lamp. Jest najwyższej klasy, robiony

na zamówienie, żadne tam hi-fi...

„Pam, pam, param pam” i zamiast koncertu fortepianowego leci Requiem. Czego innego

spodziewać się koło cmentarza?

Z Warszawy jadę do Łodzi.

- Ładnie wyglądasz, oczy ci błyszczą - wita mnie Siostra. Pewnie zaraz się domyśli reszty, ale nie...

W domu nikt nie zwraca uwagi na moje dziwactwa. Że przestałam pić herbatę, a jem mięso?

Apetyty się zmieniają. Że pokładam się w ciągu dnia? Każdy ma prawo do wypoczynku.

Siostrzeniec zastanawia się, co prawda, dlaczego nie podkradam mu jak zwykle rolek. Ale zaczął

już chodzić do szkoły i ma ważniejsze sprawy na głowie.

Marzę o poszusowaniu po miękkim asfalcie (szwedzki jest dużo twardszy, mozaika kamieni, wpra-

wiającą w dygot zęby rolkarza), przefrunięciu kilkunastu metrów od jednego machnięcia nogą.

Tchórzę, mogłabym upaść, mnie się to nie przytrafiło, gdyby jednak...?

Zostaję w domu i zamieniam się w roślinę, polującą na słońce. Nie mogę znieść cienia. Wiem,

kolejny ciążowy świr: zapachy, tylko ładne przedmioty i piękni ludzie, światło. Jeśli takie są

zachcianki małego człowieczka, to co za człowiek z niego wyrośnie?

W Łodzi mam konkurenta, wyłapującego słoneczne plamy - naszego perskiego kota. Na Gwiazdkę

przyniosłam go w kapturze, teraz rozrósł się i napuszył. Nie ma spłaszczonego pyska, przy całej

długowłosej rasowości została mu w miarę ludzka morda. Jego wędrówki po domu przypominają

„chodzenie” zegara słonecznego. Przechodzę za nim od wschodu na zachód, z kuchni do pokojów.

Kot łaskawie mnie toleruje. Awansował w swojej łepetynie na człowieka i po największym samcu

w rodzinie - moim ojcu, mniejszym -Siostrzeńcu, jest on, obsługiwany przez karmiące, czeszące go

samice. Nie dał się wykastrować, udając łagodnego kotka. Schował pazury i kły głęboko w futrzaną

duszę. Czasem tylko draśnie spojrzeniem gołębia na balkonie.

Korci mnie powiedzieć rodzinie o ciąży. Założyłam się z Pietuszką, że nie wygadam. Bardziej od

studolarowej wygranej zależy mi na ich spokoju. Powiem, kiedy już miną trzy miesiące i na pewno

nie poronię. Piotr dzwoni codziennie, rozmawiamy szyfrem: mam apetyt (nie rzygam), żołądek

trochę nawala (mdli jak cholera). Szeptem, na zapas, przepraszam go za Grecję:

- Nie wyrobię, dolecieć tak, ale na miejscu zepsuję ci wakacje. Jazda samochodem... mam napady

zmęczenia, nie nadaję się do niczego...

Z powrotem u Beaty w Warszawie na podłodze, otoczona różami. Wieczorem telefon od Piotra. Sie-

20

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

dząc tydzień w samotności, nie wytrzymał i powiedział swojej siostrze. Czuję się zwolniona z

zakładu: zanim się zastanowiłam, wystukałam numer do Łodzi:

- Kochani, jestem w ciąży.

- CO? - nie dziwię się temu wielkiemu CO? Wyjechałam od nich pięć godzin temu bez ciąży. Po

kolei biorą słuchawkę. Tata obiecuje wozić wózkiem, ma doświadczenie z Siostrzeńcem.

Siostrzeniec chce natychmiast wypożyczyć dzidziusia (do gry komputerowej?). Siora w

skowronkach, przestrzega przed myciem okien, sprzątaniem, dźwiganiem - od tego można poronić.

Mama w szoku. Właśnie wzięła tabletki na serce i zasypiała.

- Dziecko, czy ty dasz sobie radę?

- Mamusiu, w najgorszym przypadku oddam do domu dziecka - z Łodzi poważna cisza. To nie

moment na żarty. - Nie, no oczywiście, nie oddam.

Beata radzi zadzwonić jeszcze raz, uspokoić.

- Zrozum, jesteś daleko od nich, nie wiedzą, jak żyjesz, może martwią się o twoją przyszłość, czy

weźmiecie ślub, to inne pokolenie...

Znowu dzwonię:

- My się pobierzemy - mówię magiczną formułkę: podsunięta przez Beatę. Nie trafiłam, jeszcze

gorzej.

- Dziecko drogie, to taka odpowiedzialność, małżeństwo, wychowanie dziecka...

Dla mamy zostałam dziewczynką w dwóch różnych skarpetkach, ekscentryczką, gardzącą

przyzwoitą sukienką z krempliny. W rodzinie się nie rośnie, w rodzinie się starzeje.

Parę godzin do samolotu, zdążyłam się umówić na Nowym Mieście z Teską. W projektowanych

przez nią ubrankach chodzi trendowy show-biznes. Opowieści Teski tną mój zdrowy rozsądek z

równą pewnością stylu, co jej nożyczki. Historyjki z drugiej półkuli świata i umysłu. Zawiozła

japońskiej babci męża na Okinawę prezent - góralską chustę w kwiaty. Ciężko chora staruszka

dostała ją w szpitalu. Ucieszyła się z kolorowego, egzotycznego podarunku, ale nie miała już okazji

założyć chusty, wkrótce zmarła. Krewni, zwyczajem tamtej wyspy, na pół buddyjskiej, na pół

szamanistycznej, wybrali się do kamika (jasnowidza, pytanego o zdanie przy każdej większej

uroczystości rodzinnej) dowiedzieć się o dalsze losy babci. Kamike zapatrzył się w drugą stronę i

zobaczył staruszkę czekającą na nowe wcielenie. Zapomniała o swoich chorobach, zmęczeniu.

Tańczyła w kółko z dziwnym, kwiatowym szalem na ramionach.

Sztormowa opowieść Teski: po burzy pojechała na wysepkę niedaleko Okinawy. Całe wybrzeże

było zasiane nie glonami, wyrzuconymi po sztormie rybami czy śmieciami. Na plaży więcej niż

ziaren piasku było wpatrujących się w Teskę przerażonych oczu, wyrwanych morską burzą rybom

głębinowym.

Polowa września

Dwa dni w Grödinge i lecimy do Grecji. Ostatnie tygodnie wolności przed harówą nad

scenariuszem Miasteczka. Dom pojaśniał o jeden ton. Kanapa mściwie truje z kąta. Omijam ją i

salon, tak więc mam pokój mniej. Po wakacjach wszystko wróci do normy.

Czytam Ciążę tydzień po tygodniu. Jestem w jedenastym-dwunastym. Maleństwo „ma 7

centymetrów i waży 9-13 gramów (tyle, co cukierek?). Rosną mu paznokcie, reaguje na bodźce,

potrafi kopać, ale tego matka nie czuje”. Mając takie rozmiary i paznokcie, może co najwyżej

skrobać w ściankę macicy.

Wizyta u lekarza z moim cudownie uleczonym nadciśnieniem. Siwiutka pani doktor pociesza, że do

dwudziestego tygodnia ciąży nie będę musiała truć dziecka tabletkami nasercowymi.

- Branie proszków na samym początku, gdy nie wiedziałam o ciąży, mogło mu zaszkodzić?

- Taka ilość absolutnie nie. Dziecko prawdopodobnie urodzi się trochę mniejsze, jeżeli nastąpi na-

wrót choroby nadciśnieniowej.

- To fajnie, będzie łatwiej urodzić - dokończyłam spontanicznie. Zgroza. Szwedzka dyskretna

zgroza pani doktor, czyli zażenowane chrząknięcie.

21

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Pakowanie do wyjazdu przerywa telefon z „Cosmopolitana”.

- Zbliża się termin (dla mnie jedynym terminem jest teraz poród, wyznaczony na połowę kwietnia)?

Powinnam oddać artykuł? - Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek zdecydowała się na stały

felieton. Mam ostatnio problemy z głową (roztargnienie), ale nie aż takie... Żaden etat czy

comiesięczne pisanie dla kogokolwiek nie wchodzi w grę. - Nie... na pewno nie znajdę Internetu w

Grecji, jadę na wieś - przekonuję redaktorkę. Już widzę wakacje w poszukiwaniu faksu. Obiecuję

wysłać coś po powrocie. - O Ally McBeal -przychodzi mi do głowy. Lubię ten serial, więc może po-

lubię myśl o napisaniu czegokolwiek.

Rano. Z jedną walizeczką, zapasem sucharków (łagodzą mdłości) ustawiamy się w kolejce na

sztokholmskim lotnisku. Przechodzę przez bramkę. - Piiii - cofam się, wyjmuję z kieszeni drobiazgi

i trafiam zaspanymi, gmerającymi palcami na tubę z gazem łzawiącym. Nie da się jej już ukryć.

Leży na tacy - dowód oskarżenia. Koniec wakacji, areszt, dochodzenie, policja. Nawet żona

premiera miała sprawę za maleńki, damski gaz samoobronny, zakazany w Szwecji.

Zapomniałam wyjąć z kurtki „bombę”. Piotr widzi, co się dzieje, blednie. Nie może mi pomóc.

Jestem uzbrojonym przestępcą w neutralnym kraju. Mundurowa ogląda mój czarny, niemiecki

aerozol z wyrysowanym wilczurem Hunden. Otwierają się lingwistyczne zapory i po szwedzku

tłumaczę się z polskiego, ze strachu:

- Mieszkam na wsi, w Polsce, tam są wściekłe psy - jestem chyba za głupia na idiotkę. Mundurowa

słucha, patrzy podejrzliwie: - Aaa, na psy- oddaje gaz i... przepuszcza.

Pietuszkin też nie wie, co się stało:

- Ty byś się i z Holocaustu uratowała.

Nie mogę sobie darować roztargnienia. Zdarza się coraz częściej, niezdamość, rozkojarzenie.

Natura znieczula w ten sposób rozsądek? Robi miejsce na instynkt macierzyński?

Kiedy Europa stygnie? W lutym? Koniec września i czterdzieści stopni w cieniu. Grecka Parga nad

Morzem Jońskim, niedaleko Albanii, jest miasteczkiem ściśniętym górami. Jedna długa ulica knajp,

druga równoległa w podcieniach domów. Miejska plaża ze wzgórzami wystającymi z morza.

Turyści zepchnięci nad wodę i do restauracji. Spokojną uliczką (alternatywną) chodzą miejscowi.

Plażę za miastem, z palmowymi barami, białym piaskiem, odwiedzają też zamożni Grecy,

przyjeżdżający do Pargi na wakacje.

Turyści i miejscowi zakopani podobnie w piasku. Oprócz Anglików, wyróżniających się spośród

znudzonych plażowiczów. O ile Chińczycy w czasach rewolucji kulturalnej pływali rzędami w

Żółtej Rzece (ulubionym kąpielisku Mao), to Anglicy, wyniośle wylegujący się rzędami na greckiej

plaży, czytają książki. Pewno to efekt polityki kulturalnej Blaira, upowszechniającego czytelnictwo

wśród klasy średniej.

Nasza kwatera, wybrana z przesłodzonego katalogu biura podróży, leży za miastem pośród gajów

oliwnych. W rzeczywistości jest przygnębiającą norą. Szwedzi i Niemcy leżą tam pokotem na

betonie wokół śmierdzącej chlorem dziury, udającej basen.

Ewakuujemy się do hoteliku w Pardze. Przez spokojną w dzień kwaterę nocą przejeżdżają

motocykle. Zamykamy okno, okiennice - ryk silników przewala się nadal przez pokój. Kelnerzy

wracają na motorach do swoich wiosek, tak będzie co noc. Pożyczamy samochód i wyruszamy w

Grecję Zjednoczonej Europy.

W Polsce zmienia się w miarę czytelne tablice przy drogach (WADOWICE wymalowane na

południu większymi literami niż Warszawa), żeby doskoczyć do wymogów Unii. Na greckich

szosach większość tablic jest po grecku, co też nie jest problemem, łatwo je odcyfrować, tyle że te

tablice wzajemnie sobie przeczą.

Zgodnie ze wskazówką jedziemy do Aten (Athina). Po kilkudziesięciu kilometrach taka sama

wskazówka pokazuje przeciwny kierunek. Trzeba pytać miejscowych i od razu jest po ludzku, a nie

22

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

urzędowo po europejsku. Najciekawiej na Peloponezie, gdzie przy trasie w ogóle nie ma

drogowskazów, tylko coraz mniejsze cyfry, pokazujące zbliżanie się do celu, nie wiadomo już

jakiego. W stolicy nie lepiej - autostrada Korynt - Ateny nie kończy się zgodnie z mapą w

malowniczej miejscowości nad morzem, ale niespodziewanie w ślepej ateńskiej uliczce.

Hotelik w Delfach. Czysty (bezzapachowy), nowoczesny i umiarkowanie drogi, bo Delfy nie

przestały być apollińskie - znające miarę. Byliśmy ciekawi, czy pierwszej nocy skapnie nam tam

coś ze zrujnowanej wyroczni, górującej nad miastem, i przyśni się jakaś przepowiednia. We śnie nie

pojawiło się nic. Na jawie, idąc do delfickiego muzeum, zobaczyliśmy dwa bociany, lecące w

stronę Parnasu. Nie planujemy drugiego dziecka, jednak wyroki bogów są równie nieprzewidy-

walne, jak rezultaty naturalnej antykoncepcji.

W muzeum zaledwie kilka rzeźb, reszta to potłuczone fragmenty. Łażę w kółko, oczywiście z

ciążowymi przerwami na toaletę. Słynny delficki Woźnica, kurosi, Sfinks z Naksos. Za bardzo się

przyzwyczaiłam do reprodukcji antycznej sztuki. Tutaj nagle widzę zupełnie inne rzeźby. Jakby

dwuwymiarowosc kiepskich zdjęć zabrała im jeszcze jeden wymiar- realności. Mocniejszej od

klasycznego piękna, przypominającego odlany proporcjonalnie gips. Woźnica, trzymający lejce, jest

żywy. Zakuty w zielonkawy, miedziany pancerz, chroniący w nim ten realistyczny gest na

tysiąclecia.

Popękane fragmenty greckich płaskorzeźb nie są dekoracyjnym fryzem z Mitologii. Ci ludzie

naprawdę ucztują, walczą z czasem, ścierającym z powierzchni istnienia kawałki ich rąk, nóg i

mężnych ramion. Siłą tej sztuki wcale nie było piękno. Ono bywa martwe, zaskorupiałe w

doskonałości. To, co zostało z antycznej Grecji - to witalność. Trochę po dionizyjsku rozhukana,

trochę barbarzyńska, jak w ponaddwumetrowych kurosach, wykutych z niepolerowanego kamienia.

Ich zaciśnięte dłonie przypominają głazy. Monumentalne nogi robią nieśmiały krok do przodu.

Jakby się właśnie przebudzili z kamiennego, brutalnego snu i wkraczali w świat wyrafinowanego

antyku, gdzie ciała będą wysmukłe i błyszczące marmurem niby skóra oliwą. Kurosi idą ku

klasycznej greckiej sztuce ze świata ciężkich, ledwo ociosanych bloków skalnych Egiptu. Mają

jeszcze hieratyczne ciała, podobniejsze kolosom niż ludziom. Ale ich krok do przodu to ucieczka z

klatki nienaruszalnego, gdyż boskiego kanonu, powielanego przez tysiąclecia. W Grecji zamiast

obojętnej maski będą mieli własne rysy twarzy, a więc psyche, ożywiającą prawdziwe ludzkie ciało.

Egipski kanon sztuki przypomina rysunek za pomocą ekierki przykładanej do bóstw, odmierzającej

metafizykę. Grecy stosowali swoje kanony, idealizując naturę, lecz na ludzką miarę, co dawało

sztuce witalną zmienność życia zamiast hieratyczności boskiego istnienia. Boskie, martwe - bo

wieczne - istnienie przeciw ludzkiemu byciu. Różnorodności życia. I ta witalność przetrwała po

śmierci greckiej sztuki, bogów, ludzi. Przyciąga moje oczy, oszałamia jak życie, przekazywane

przez pokolenia.

Następne niecierpliwe pokolenie w moim brzuchu domaga się obiadu, nie kopaniem, ale

mdłościami i bekaniem, rozchodzącym się po muzealnych salach.

Dzisiaj nadal od rana czterdzieści stopni w cieniu. W tym upale usycha wszelka ochota na

zwiedzanie. Heroicznie krążymy godzinę po Atenach, poszukując Akropolu. Jest! Wchodzimy do

knajpy pod tą najważniejszą (dla Pietuszki) skałą na świecie. Zastanawiamy się, jak ją zdobyć.

Ociężali, przeżarci oliwą, której my, abstynenci, nie strawimy, nie zalewając się w trupa. Zupełnie

trzeźwo walę głową o drzewo. Kapelusz z wielkim rondem zasłania mi słońce i widoczność. Piotr

w rozterce: iść na wzgórze do Nike, zawiązującej sandał, czy zostać ze mną, rozcierającą sobie

guza.

Wdrapujemy się razem na Akropol. Przy oblężonym przez turystów Partenonie planujemy uciecz-

kę: autostradą, przesmykiem korynckim na zielony Peloponez.

Zatrzymujemy się w Epidauros. Z najwyższych rzędów kamiennych ław, ustawionych półkolem

wokół niewielkiej sceny, podziwiamy najstarszy teatr europejski. Zielono-niebieska mgiełka nad

wzgórzami, sielanka, nieopodal jest przecież Arkadia. W dole amfiteatru pandemonium: na

23

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wyślizganą płytkę kamienną, wyznaczającą środek sceny, wpychają się turyści, by poczuć się

aktorami i sprawdzić niesamowitą akustykę, powtarzającą szept donośnym głosem. Młody Francuz

śpiewa o de Gaulle’u, rerając rrrr. Dostaje oklaski. Japończycy, ustawieni w kolejce, grzecznie

krzyczą, kłaniają się i ustępują miejsca następnym. Amerykanka odprawia show: drze papier, zapala

zapałkę. Echo jej przedstawienia słyszymy w ostatnim rzędzie. Zbiegam na dół, wrzasnę sobie po

polsku.

Piotr, zachwycony akustyką amfiteatru, wiedział, co krzyknę, słyszał moje myśli. Sądzę, że przewi-

dział to dzięki mej przekonywającej grze:

- Kocham Cię!!!

W Nafplion na południowym cyplu Peloponezu jesteśmy nocą. Wchodzimy do pierwszego hotelu i

uciekamy - smród płynów odkażających, płytek PCV. Właściciel wybiega za nami na ulicę.

- Co się nie podoba?! - obok niego staje dwóch drabów z recepcji. - Klimatyzacja jest, wanna jest,

czysto!

- Bardzo się podoba... - nie zdążymy uciec do samochodu. Gromadzą się gapie, teraz dla właściciela

nasz powrót to kwestia prestiżu.

- Moja żona jest...

Pietuszka pewnie zacznie się zaraz usprawiedliwiać moimi ciążowymi humorami. Świństwo.

- Moja żona jest medium, widziała ducha i za nic tam nie wróci, proszę nas zrozumieć - wskazuje

dyskretnie moją opętaną głowę. Blada, wytrzęsiona kilkuset kilometrami w upale, wyglądam na

omdlewające medium.

Tłumek się rozstępuje, właściciel chowa do hotelu.

W przewodniku mamy jeszcze parę adresów. Sprawdzamy. Dziewiętnastowieczny, stylowy hotel -

komplet. Do innego, Pałace, wjeżdżamy windą przez skały. Pietuszce przypominają się Działa

Nawarony. Cena za spanie w tej fortecy absurdalna - tyle, co dwie noce w przyzwoitym hotelu.

Zjeżdżamy windą do realności, na cichy placyk otoczony pensjonatami. Nieprzytomni ze

zmęczenia wchodzimy do Dioskurów. W pokoju lepki kurz, telewizor bez wtyczki, łazienka

zalewana dziwnym chlupotem z kibla - może wpływ księżyca na przypływy Morza Egejskiego,

połączonego z miasteczkiem kanalizacją.

Budzę się chora. Nic mi nie jest, nie mam temperatury. Pochlipuję na łóżku.

- Przytulić, coś cię boli? - przejmuje się Piotr.

- Nie wiem. To nie ja. Jestem głodna, ale nie mam apetytu. Chciałabym wstać, a nie mam siły.

Chyba przegięliśmy, upał, całodzienne jazdy. Potąd mam oliwy, oliwek, suvlaki, musaki i buzuki!

Muszę odpocząć.

- Tutaj?

W dzień pokój wygląda jeszcze obskurniej niż nocą.

Zjedliśmy śniadanie w kawiarni. Zapominam, że przyjechaliśmy do Grecji, portowe Nafplion jest

włoskie. Platany, białe pałacyki, obszerne place z powolnym rytmem dawnej stolicy. Nostalgiczna

ruina przeszłości. Spacerujemy wzdłuż restauracyjnego wybrzeża. Pierwszy raz nad Morzem

Egejskim, przy Zatoce Argolidzkiej; niedaleko Argos, Mykeny. Wdychamy zapach mitycznego

morza, jest bezwietrznie, gorąco. Morski aromat, spod którego wyczuwam to, co się naprawdę kryje

na przybrzeżnym, nieruchomym dnie, przykrytym szafirową wodą: gnicie glonów i zdechłych ryb.

Dostaję kopa w nos, potem w żołądek. Moje ciało próbuje wyrzucić z siebie ten zapach zbuka,

potrząsa mną i chlusta na chodnik pomarańczowym śniadaniem: sok, dżem. Rzygam na Morze

Egejskie i kawiarenkę. Nie wymiotowałam chyba od czasów dzieciństwa. Dotąd ciążowe mdłości

dzielnie zatrzymywałam zaciśniętymi zębami. Nie panuję nad sobą, coś miota ze mnie strumienie

wydzielin. Piotr stara się mną manewrować, chcąc oszczędzić tego widoku turystom, jedzącym na

tarasie śniadanie. Płaczę i rzygam, proszę, żeby odszedł, to wstrętne, upokarzające. Podtrzymuje mi

głowę. Zachlapuję nam sandały i sikam. Jestem mokra od góry do dołu. Czyste, niesplamione

fizjologią ja uciekło gdzieś na czubek głowy. Stamtąd ogląda skręcające się z obrzydzenia i wstydu

ciało. Nie należące już tylko do mnie. Zasiedlone przez kogoś o innych zmysłach. Karzącego

24

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

natychmiast za nieposłuszeństwo czy zwykłą pomyłkę. Sikam, rzygam i płaczę. Jestem w ciąży, do-

kładnie. Nie ona we mnie, aleja w niej. Poddana niezrozumiałym wymaganiom i karom.

Nie wyrabiam: upał, zmęczenie. Musimy zostać w Nafplion. Piotr poszedł zarezerwować miejsce w

Palące. Wraca z niewyraźną miną.

- Najdroższy hotel, sama zobaczysz...

Z pokoju fantastyczny widok na morze, ale w pokoju muzeum Jamesa Bonda w stylu lat sześć-

dziesiątych. Drewniane kasetony na suficie, ciemna boazeria, zakurzone tapety. Jesteśmy w

remeke’u z tamtej epoki i zdaje się, że oddychamy jej powietrzem: nie było tu remontu od czasów

wybudowania hotelu. Kładę się na łożu, ostrożnie, zachowuję poziom z obawy, by nie rozpętać

znowu nawałnicy w żołądku. Morze jest daleko pod nami, nie czuć go.

Czytamy na zmianę Calasso. Któryś raz, zamiast przewodnika. Z takim samym zachwytem jak

kiedyś, w dzieciństwie, Mitologię Parandowskiego. „Zaślubiny Kadmosa z Harmonią” można

czytać na okrągło, czy nie inaczej słucha się mitów?

Strona 365: Osłona (...) coś, co ujmuje, owija, otacza - wstążka, taśma, opaska - to najważniejszy

przedmiot, jaki napotykamy w Grecji. (...) Osłona oznajmia, że to, co żyje samotnie, nie jest w

stanie podołać takiemu istnieniu, że zawsze potrzebuje tego, by przynajmniej było przesłaniane i

odsłaniane, by się pojawiło i znikało. To, czego się dokonuje - wtajemniczenie lub zaślubiny, lub

ofiarowanie - wymaga osłony, a to dlatego, że wówczas dokonuje się doskonałość, która jest

wszystkim, a wszystko zawiera w sobie również osłonę, ten nadmiar, który jest zapachem rzeczy.

Rzeczy nie są skromne, wypinają się każdą stroną, nie zawsze tą pachnącą doskonałością. Na

postoju w Arkadii próbuję pstrykać zdjęcia. Nie da się fotografować, trzymając aparat daleko od

nosa, a nowiutki ca-non spocił się plastikowym smrodem. Chowam go szybko do bagażnika,

zawijam w koc na wypadek, gdyby się dalej „ulatniał”. Zanim zdążymy wyjechać z zakrętu i

zobaczyć stację, wywąchuję benzynę. Psy muszą sobie jakoś inaczej radzić ze światem. Czują

mocno zapachy, my widzimy ostro kolory. Mało kto jednak dostaje mdłości, patrząc na odblaskowy

fiolet. Bywają tacy, co dobierają sobie dziwaczne kolorki - wystrój Burger Kinga. Dla

kolorystycznego wrażliwca dobrowolne wejście do takiego obrzydlistwa musi być równie

niezrozumiałe, jak psie praktyki tarzania się w gównie.

Zrujnowane Mykeny robią o wiele większe wrażenie od starannie zrekonstruowanych zabytków,

zdobionych białymi kolumnami, przypominającymi obgryzione kości. Wokół mykeńskiego pałacu

został ten sam pasterski krajobraz sprzed czterech tysięcy lat, tylko morze odsunęło się kilka

kilometrów za horyzont, porzucając kruszejące miasto z kamienia.

Zwietrzałe mury odbijały kiedyś połyskliwość zatoki, misterną ceramikę fal. Skarby mykeńskich

królów - stada owiec - przechadzają się nadal pod pałacowym wzgórzem.

U podnóża Myken skarbiec Atreusa, nazywany Grobem Agamemnona, przechowuje bezsilną

pozornie pustkę. Jego oszlifowane, idealnie dopasowane skalne bloki napinają przestrzeń, tworząc

moc, spływającą ze ścian. Mimo że to budowla epoki brązu, jest najdoskonalszą świątynią neolitu.

Dla budujących ją Mykeńczyków była grotą prowadzącą do podziemi, świata przodków czczących

kamienną siłę.

Bóg przewodnik, najszybszy z bogów, śmigający między niebem i podziemiami Hermes, czczony

był jako kamień. Jego imię oznaczało „stertę kamieni”. Hermes - późniejszy przewodnik dusz.

Wchodząc do grobowca Agamemnona, wchodzi się pod stertę kamieni. Wspierają się mocarnie,

łącząc w sklepienie sali. Wciągają do wnętrza. Do duszy kamienia, gdzie ludzka dusza, jej oddech

parujący w chłodzie grobowca, nasącza się magiczną siłą hermesowskiej metamorfozy. Mieszającej

to, co nieuchwytne i zwiewnie żywe, z tym, co kamienne i pozornie martwe. Sprzeczność? Tylko

dla ludzi. Dla wiecznych bogów nie ma paradoksu istnienia. Hermes - to posłaniec i zarazem

kamień. Szybszy od strzały, a jednak nieruchomy. Czyjego misja boga przewodnika w zaświaty nie

przypomina zagadki eleackiej strzały? Rozpędzonej i w każdym momencie nieruchomej?

Ożywionej i martwej. Paradoks ruchu złożonego z chwil zastoju. Na tej niekonsekwencji przyłapał

25

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

boga Zenon z Elei. Bez należnej religii czci nazwał ją logicznym paradoksem. Filozoficzne

zwycięstwo myśli, logosu nad boską zagadką. Człowiek, nawet nie heros, może pokonać bogów?

Ich rozkoszą jest przecież zemsta.

Zenona z Elei, wywyższającego swój intelekt ponad tajemnicę Hermesa, ukarano okrutną śmiercią.

Za sprawą jakiegoś tyrana (czyż greccy bogowie nie byli tyranami, nawet w demokratycznych

Atenach?) został skazany na śmierć przez utłuczenie w moździerzu (ku czci Hermesa

kamiennym?). Słodka przyprawa do uczty bogów ze startego na miazgę intelektu i ciała filozofa.

Przyprawa dodająca smaku rozkoszy wyrafinowanej zemsty.

- Kamień jest dla mnie zarodkiem świata - opowiadam Pietuszce w grobowcu Agamemnona. - Ma

zwiniętą w sobie moc. Rozwija się z niej zimnokrwisty wąż i wtedy jest ciemność, noc. Ogrzany

słońcem, staje się dniem, spiżowym wężem wyniesionym na pustyni. Wężowe meandry

gnostycznych rysunków, między ciemnością a światłem, w dwoistym ciele węża.

- Aha - Piotr (z greckiego także „kamień” - „Petrus”) stoi zasłuchany. Dopiero po chwili zdaję sobie

sprawę, że po prostu woli się nie ruszać. Nie spieszy się wyjść z chłodnego grobowca w skwar.

Oparty o wilgotną ścianę, studzi mój rekolekcyjny zapał niczym Spartanin, podsumowując

lakonicznie wywód:

- Mitotwórca i mitobiorca.

Górskimi drogami Arkadii dojeżdżamy do Olimpii. Zielone, płaskie tereny nadrzeczne, idealne na

stadion.

Od rana zabawa w chowanego w ucieczce przed porażającym skwarem. Zaczyna się o dziesiątej,

trzyma do zachodu słońca. Oglądamy pierwszy na świecie stadion i wracamy szybko do hotelu

Europa, obejrzeć najnowszą olimpiadę w Sydney. Piotr emocjonuje się nocą biegami, ja pławię w

basenie. Nurkuję w ucieczce przed spoconymi nietoperzami, przelatującymi tuż nad powierzchnią.

Po powrocie do Pargi kwaterujemy u Sofoklesa - Greka wylegującego się na balkonie i

poklepującego z zadowolenia po brzuchu. Życie jest sjestą. Musaka, buzuki, olimpiada. Państwową

religią prawosławie, a prywatną papierosy. Grecy palą, jakby okadzali świętą figurę w cerkwi.

Do popołudnia nie ruszamy się z pokoju. Przedtem musieliśmy zwiedzać, chowając się przed

słonecznym bombardowaniem. Teraz jesteśmy kombatanci, wypoczywamy. Skończyłam książkę o

mistyce św. Faustyny (nareszcie sensowne opracowanie Dzienniczka, bez tego dewocyjnego

poklepywania świętej „po krzyżu”). Piotr połyka Calasso, zostają mi francuskie pisma z tutejszego

kiosku. Coś dużo tekstów o ciąży albo wcześniej omijałam takie rubryki. Francuzi zalecają jeść

siedem owoców lub warzyw dziennie. Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. Napisali: 7.

Dziennie to ja nie zjadam aż tyle na obiad i śniadanie, a co dopiero dodatkowo. Inna gazeta:

„Kobiety w ciąży przyciągają komary podwyższoną temperaturą ciała”. Żeby całego ciała, one

rąbią mnie wyłącznie w twarz. Mam bąble gorsze od młodzieńczego trądziku. Poza tym „Kobiety

wydychają w czasie ciąży specyficzne substancje”. Tak podejrzewałam: psychoza, schizofrenia.

Voild, u schizofreników przecież wykryto w oddechu butan.

We Francji, gdzie za skrobankę zwraca ubezpieczalnia, kampania o przedłużenie aborcji do

dwunastego tygodnia. Argumenty za i przeciw niezmiennie te same. Nowość z obozu

konserwatywno-męskiego: „W trzecim miesiącu, kiedy już wiadomo, czy będzie chłopiec, czy

dziewczynka, kobiety po dowiedzeniu się, że dziecko jest innej niż oczekiwana pici, przerwą

«niechcianą» ciążę”. Oburzenie Francuzek: „Czy żyjemy w Chinach, gdzie uśmierca się miliony

dziewczynek?” Przypomnienie argumentów przeciw aborcji z lat siedemdziesiątych: .Jeżeli pozwoli

się na skrobanki, to idiotki poddadzą się aborcji przed feriami zimowymi, żeby móc jeździć na

nartach” (autentyk).

Nad plażą ogłuszają nas myśliwce. Nie latały tydzień temu, coś się musiało stać. Samoloty - współ-

czesne ptaki wróżebne. Albania? W telewizji pokazywali Miloszevicza, więc chyba Jugosławia.

Wojna? Trzeba kupić gazetę.

Calasso: „...konieczność jest jedyną potęgą, która nie ma ani ołtarzy, ani posągów”.

Ma za to pod dostatkiem zarzynanych codziennie krwawych ofiar.

25 IX

26

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Nocą gadamy o podróży. Przeżywam na nowo Delfy. Hieratyczny kuros idzie przed siebie z na

wpół przymkniętymi oczyma. Jeszcze jeden krok i z kamiennego kolosa zamieni się w zwinnego,

klasycznie pięknego atletę, podrabianego przez kolejne stulecia. Grecka sztuka jest wyrwaniem się

starożytnym kanonom. Zajmowaniem ziemi niczyjej, podobnym do greckiego zasiedlania wybrzeży

i wysp. Grecy w przeciwieństwie do Chińczyków, Egipcjan czy Żydów nie powtarzali wyłącznie

boskiej, nienaruszalnej tradycji. Zakładali miasta-państwa i tworzyli dla nich nowe ludzkie prawa.

Solon - ustrój Aten, Likurg Sparty.

Tajemnicę, jakim cudem w ciągu czterystu, pięciuset lat Grecy przeszli od sztuki pregeometrycznej,

prawie aborygeńskiej, do marmurowych, klasycznych rzeźb, Pietuszka zostawia mnie. Jego gnębi

żal, że w tę swoją podróż marzeń mógł się wybrać dopiero po czterdziestce. Mity greckie wolał w

dzieciństwie od lekcji religii. Działały bardziej na wyobraźnię. Przynajmniej coś mu tłumaczyły:

Ukochana ciocia miała charakter i urodę Afrodyty, inna temperament zazdrosnej Hery, wujek był

podobny do Aresa.

Ojciec i matka w wiecznym sporze, niby Ateny ze Spartą. On wojskowy, nie rozumiejący

zniewieściałe-go zainteresowania syna sztuką. Ona emocjonalna, rozgadana dekoratorka

warszawskiej brzydoty. Archetyp małżeństwa?

- Pietuszka, a może byśmy się jednak nie pobierali? Kłopoty z papierami, to nie ma sensu. Czy ślub

coś zmienia?

- Nic.

Uzgodnione. Będziemy mieli bękarta.

Sen rozbija łupanina z dyskoteki, dogryzają komary.

- Śpisz?

- Nie, mdli mnie i z przejedzenia, i z głodu jednocześnie, nieźle, nie? Jeżeli nie poroniłam w taki

upał i nie wytrzęsło Maleństwa na tych cholernych drogach, to już na pewno donoszę.

-A gdybyś opisała, dzień po dniu, co się z tobą dzieje?

- Pamiętnik ciąży? Faceci nie uwierzą. Alkoholizm, polityka, z osobistych rzeczy impotencja - to

jest godny temat. Cierpienie, zmaganie się z sobą samym. Jakieś rodzenie, ciąża? Niemęskie,

niekulturalne. Baby powiedzą: „Wielka rzecz, brzuch sama nosiłam, nikt mi się tu mądrzyć nie

będzie”.

Piotr zapala światło. Macha rękoma dla napędzenia sobie racji.

- Urodziły i co? Czytałaś taką książkę? Dla feministek za kobiece, dla pisarek banalne, bo

normalne. A to jest niesamowite: nosisz małą perłę, człowieka. Czujesz inne zapachy, wszystko się

zmienia, rewolucja. Spróbuj, przecież nie zjedziesz w ginekologię.

- Pietuszka - zastanawiam się - to cholernie intymne.

- Nikt tego nie opisał. Albo landszafty macierzyństwa, albo skrobanki. Co ci szkodzi?

- Nałkowska - Granica, Gretkowska - Macica. Musiałabym się cofnąć do... kiedy? Lipiec? Maj?

Opisać wędrówkę po znachorach i szpitalach... Lapis lazuli.

Mam zatytułować Ciążownik Pietuszkinl

26 IX

Rajzefiber. Pietuszka budzi się o trzeciej rano z bólem żołądka. Kręci się między bagażami. Pewnie

szuka tabletek. Nie, nalepia kartki na walizki i - uspokojony, bezbolesny - zasypia.

Lotnisko w Pervezie ma tylko pas startowy i budkę celnika, reszta do-do-budowywana... Po od-

prawie idziemy na trawkę. Kawiarnia, winoroślą i zamiast klimatyzowanych klatek hamaki, czy nie

mogłoby tak zostać? Bujamy się w cieniu pod oliwkami, patrząc na opasły samolot, warujący przy

tabliczce „Perveza Airport”. Rustykalne lądowisko, są nawet owce, nie przejmujące się hukiem

czarterów. Typowe lotniska przypominają nastrojem elegancki zakład pogrzebowy. Coś między

stypą (nerwowe objadanie się przy barze), przeprawą przez Styks (kupowanie ciasteczek i słodkich

27

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

duperel, na które w zwyczajnym sklepie nie zwraca się uwagi), a balsamowaniem przyszłych zwłok

(polewanie się perfumami, wcieranie kremów we free shopie).

Startujemy, odrywam się od siebie. Bez mdłości, głodu, jestem znowu pojedyncza, „nieobciążona”.

Pod nami Olimp, po którego zdobyciu Aleksander Macedoński (Gagarin swoich czasów) stwierdził:

„Bogów nie ma”.

Na Mount Evereście też nie ma bogów. Boginią jest Czomolungma, wystarczy. Podsypiam, marzę o

klubie dla kobiet w ciąży. Salon zapachów, dobrego (dla dziecka) jedzenia, pokoik z USG, gdzie

można mieć widzenie z maleństwem (strasznie chciałabym Cię znowu zobaczyć). Przecież matka

ma prawo widzieć swoje dziecko niezależnie od jego wieku. Spotkania z psychologiem, lekarzem,

rozmowy z klubowiczkami. Ostateczny luksus - basen. Ech, fanaberie, moja pani; ciążowa sukienka

i politowanie, potem śmieszny dodatek rodzinny, tyle się należy.

„Klub 9 miesięcy” przyszedł mi do głowy po rozmowie z Jagą. Kto lepiej zrozumie, wesprze

(niech pani prze, prze!) ciężarną niż druga kobitka w stanie zwariowanie odmiennym?

Dziesięć kilometrów nad Polską. Tatry wąziutkie, nie wyglądają na poważne góry, raczej plac bu-

dowlany z hałdą wapna. W Krakowie wyraźny Rynek. Daje się chyba odróżnić renesans Sukiennic

od gotyku Mariackiego.

Godzinę później pilot poucza:

- Proszę zapiąć pasy. Zaraz wylądujemy w Sztokholmie. Po prześwietleniu sumień przez celnika

wrócimy do rzeczywistości (oklaski).

Coraz bliżej szaro-zielone wyspy. Szwecja z góry: chorobliwa wysypka, zagrzybiałe liszaje.

Spadamy ciężko, kamiennie, na dudniący pod samolotem granit. We Francji lądowanie jest

wślizgiwaniem, w Polsce opadnięciem kwoki na kurnik Okęcia.

Sześćdziesiąt kilometrów z lotniska do domu. Tutaj już jesień. Złotoczerwony blask drzew,

wypalony słońcem, którego dawno nie ma.

Obwąchiwanie domu: kanapa nadal truje. Wyjadam z lodówki zapasy i czuję się usprawiedliwiona.

Zaspokajam nie siebie, ale dziwny głód, nie mój.

Późnym wieczorem telefon od Wojtka z Paryża. Stracił pracę, przynajmniej połowę dochodów -

umarł Książę. Nic nie wiedzieliśmy, bo i skąd? Wojtek wcale nie lituje się nad sobą (troje dzieci,

niespłacony dom), autentycznie przeżywa odejście Giedroycia. Odejście od słynnego biurka, na

chwilę do szpitala i potem...

W „Kulturze” będzie muzeum, instytut. Dla mnie i Czapski, i Redaktor zostali w swoich pokojach

pochyleni nad przeszłością, pożółkłą jak stare roczniki „Kultury”.

27 IX

Zawiadomienie ze szpitala: zanalizowali wyniki badań. Podczas porodu dostanę antybiotyki

chroniące serce.

Wariactwo. Nafaszerowana lekami, nie będę mogła karmić piersią. Bardziej zmęczę serce, pichcąc

nocami zupki, uspokajając rozwrzeszczane niemowlę, domagające się mleka. O, nie, żadnych

antybiotyków, chyba że mnie uśpią i dadzą w żyłę.

- Pietuszka, masz pilnować na porodówce. Piotr się denerwuje:

- A nie mówiłem? Musisz pamiętać, z kim rozmawiasz.

- No co, pokazałam badania z Polski i powiedziałam, co mi dolega, tego chcieli.

- Pamiętaj, że mówisz do szwedzkich protestantów. Człowiek przychodzi w euforii, albo po prostu

jest Włochem, i zamykają go z diagnozą: maniak. Ty byłaś za bardzo... przekonywająca,

przestraszyłaś ich i masz skutki: antybiotyk. Gratulacje.

Idę wściekła na spacer. Ostatnie dni wolności przed pisaniem Miasteczka. Październik minie z szyb-

kością jednego dnia: wstanko, pisanko, spanko. Odmawiam w lesie na palcach różaniec, na

przemian po polsku i hebrajsku: Shalom lakhm Miriam (Zdrowaś Maryjo) - powiedział Archanioł.

Staropolski, błogosławiony „żywot” Marii - brzuch stał się biograficznym żywotem, tym bardziej,

28

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

że „owoc żywota”, życia, brzmi poetycko. Po hebrajsku znaczy dokładnie owoc wnętrzności. Za-

wsze w tej modlitwie wyobrażałam sobie Marię brzemienną, tym łatwiej się teraz do Niej modlić.

Pietuszka dzwoni wieczorem z pracy. Pogadujemy jak zwykle godzinkę. Wracam do tekstu dla

„Cosmopolitana”. Staram się pisać ciaśniutko stronę, ale i tak będą chcieli skrócić o zdanie, dwa,

robiąc miejsce na ilustrację. Po co zamawiać u kogoś artykuł, płacić za niego ciężkie pieniądze i

potem ciachać z braku miejsca? Podobnie jest w każdej gazecie. Na szczęście redaktorka z

„Cosmo” jest porządna kobitka, dzwoni i negocjujemy patroszenie tekstu. Każdy opuszczony akapit

mnie boli, wykreślona literka uwiera. Nie piszę ozdobników, zdanie wynika z poprzedniego, nie jest

częścią zamienną. Ucięte traci płynność. Za to ilustracja panoszy się, zajmując cenny centymetr

kwadratowy, w który dałoby się upchnąć myślątko.

W godzinę tekst powinien być gotowy, zanim zrobi się późna i senna dziewiąta. Lekko mi odbija -z

samotności, nadmiaru macierzyńskiego ciepła (co wieczór mam dziwną gorączkę)? Siadam do

komputera i głaszcząc brzuch, mówię głośno:

- No, a teraz mamusia będzie pisać.

POCAŁUJCIE MNIE W CHUDĄ, BIAŁĄ...

Czy powiedziała to Ally McBeal w serialu, czy grająca ją aktorka Calista Flockhart podczas talk-

show, nie ma większego znaczenia. Ally i Calista stały się jedną osobą, obdarzoną białą, chudą

dupką i równie zgrabną prostolinijnością wypowiedzi. Tylko aktorka o za dużej głowie, chwiejącej

się na tyczkowatym ciałku, mogła zagrać Ally. Fizyczną i mentalną dziewczynkę. Ma już co prawda

piersi i okres, ale nie ma jeszcze chłopaka. Jej dylematy damsko-męskie są równie teoretyczne, jak

u dziewiczej nastolatki. Chociaż raz, na próbę, całowała się z kobietą. Narzeczeństwo Ally podczas

studiów (związek dusz i ciał) było tak dawno temu, że mimo świadków wydaje się bajką: „Dawno

temu, za lasami, za biblioteką uniwersytecką...”. Przed wzruszająco rezolutną McBeal otwierają się

jak w dzieciństwie wszystkie możliwości (i sypialnie); błyskotliwy kloszard, nudny adwokat,

biseksualista. Ona jednak (tak bywa w bajkach) nie korzysta z żadnej propozycji, marząc o tym

jedynym, bajkowym i nieosiągalnym - ożenionym z inną.

Trochę naiwna Ania z Zielonego Wzgórza, trochę rebeliancka Pippi, waląca prawdę prosto w oczy.

Ale przede wszystkim inteligentna, młoda kobieta, totalna indywidualistka z przerostem rozumu nie

panującego nad uczuciami. Przedwcześnie intelektualnie dojrzała dziewczynka. Za jej napuchłą od

teorii głową nie nadążają ani emocje, ani dziewczęce ciałko w za dużych płaszczach i dziecinnych,

jednopalczastych rękawiczkach. Ally nie odstaje jednak od swych znajomych wyglądających może

dojrzalej i seksowniej, ale równie jak ona poplątanych w uczuciach. Nikt z bohaterów tego serialu

nie ma osobowości (po Freudzie już nie wypada), za to każdy jest obdarzony monstrualną nerwicą,

obłaskawioną częściowo terapiami. Każdy z nich da się lubić, gdyż neuroza jest

najsympatyczniejszą i najbardziej KALAFIOR malowniczą stroną ich charakteru. Nawet nucone,

tańczone motywy przewodnie (cherlawy Ziółko podśpiewuje muzyczkę atletycznego Barry’ego

White’a) są rodem z treningów i terapii neurolingwistycznych.

Raz jeden Ally zamiast marzenia o słodkim make love wdała się w konkretne fuck, oczywiście nie

w sypialni, kojarzącej się z freudowskimi kompleksami i brudem seksu, lecz w myjni

samochodowej. Dziki seks z nieznajomym stał się tam bezgrzesznie czysty w strugach piany.

KALAFIOR.

McBeal żyje nie tylko we własnej głowie, analizując bez końca swoje emocje, lecz także w świecie

filmu, bo z niego pochodzi. Należy do rodziny serialowych postaci, z którymi łączy ją bliższe

pokrewieństwo niż z ludźmi z krwi i kości. Ally jest adwokatką, więc ratownikiem dla zabłąkanych

w morzu prawa. Pamela Anderson w Słonecznym patrolu także się rzuca KALAFIOR na pomoc

tonącym. Obydwie dziewczyny są rewelacyjne w swojej misji. Wulgarnie nieskomplikowana,

cycata Pamela wie, czego chce. Ally jest jej płaskim, ale wdzięcznym zaprzeczeniem. Są jak wdech

i wydech kobiecości. Być może w swej sylwetce (nie tylko fizycznej) McBeal przypomina bardziej

faceta. I chyba dlatego jej genialny scenarzysta stwierdził, że łatwo KALAFIOR dla niej pisać

teksty, bo pisze je jak dla siebie. Inny pisarz, zagrany przez Jacka Nicholsona w Lepiej być nie

29

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

może, na pytanie, jakim cudem udaje mu się tak wspaniale wczuć w swoich książkach w kobiecą

psychikę, odpowiedział szczerze: „Wyobrażam sobie mężczyznę i odejmuję mu rozsądek”.

Ally McBeal jest wyłącznie rozsądna. Dlatego spokojnie odpowiada na głupie zaczepki:

„Pocałujcie mnie w białą, chudą...”. KALAFIOR!!!

Muszę natychmiast mieć, zjeść kalafiora. Czuję go w ustach, w sobie. Jestem kalafiorem i

potrzebuję dopełnienia, pełni kalafiora. Biegnę do sklepu, przeciskam się pod spuszczaną już kratą i

rzucam zdobycz do garnka na parze. Zjadam całego. Ulga.

28 IX

Kochamy się rano przez półsen, powoli. Rozkosz też jest senna. Nie chcemy się rozdzielić,

kochamy się dalej oczyma.

W łazience Pietuszka ogląda mnie uważnie: - Wyglądasz na zagłodzonego Murzynka. Chude

rączyny, żebra i baloniasty brzuszek.

Fakt, odrobinę urósł, wypchnął się.

Pielgrzymka do Ikei po „kapę na kanapę” (czy nie brzmi to tamtamsko?). W kolejce do kasy zosta-

wiam Pietuszkę i biegnę po tanią parówę z musztardą.

Połknęłam dwoma chapami. Nie czuję jednak tej parówki, gdzieś się zapodziała między gardłem a

żołądkiem, jakbym nie ja ją zjadła. Usprawiedliwienia wegetarianina? Pietuszka podgląda mnie zza

rogu i wyśmiewa: Moja rodzina Boundych, kiełbasa, cola z puszki.

Wieczorem szyję w ręku poduszki. Co za piękny zawód - szwaczka. Kiedy pomyślę o miesięcznym

ściboleniu nad komputerem, czekającym mnie przez cały październik...

Skończone. Powlekam... Poduszki w magnolie na białym tle nie pasują do sinej kapy. Tragedia

kolorystyczna.

Pietuszka wraca z Instytutu Polskiego po występach Miłosza. Polonia zrobiła poecie ołtarz, nie

dwór. Na dobre i słabsze wiersze ta sama nabożność. Wiadomo: Polacy jak nikt potrafią nadmuchać

i naprawdę pomniejszyć. Niektóre pomniki same powinny zejść z cokołu.

Miłosz... jeszcze nie biały gołąbek, głaszczący dzieci po głowie, już nie patriarcha. Czytał

wspaniałe wiersze i kilka ostatnich, wyraźnie słabszych. Pozowanie na prostotę a la Twardowski nie

pasuje do jego pokrętnej duszy.

Jestem totalna ziewka, o dwudziestej kładę się i oczy w sufit. Widzę muchę, nie rusza się. Chyba

jest tam od naszego przyjazdu. Wspinam się na palce i potrącam ją, spada na łóżko. Zdechła, stojąc

na suficie. Zdechła też grawitacja, przestając się nią interesować. A miało być normalnie, bez

cudów.

Nocą rytualne wstawanie do toalety. Nieprzytomna wracam do łóżka i nie mogę zasnąć. Te

posikiwania, budzące mnie z głębokiego snu, są przygotowaniem do zarwanych nocy z

niemowlęciem? Kilka następnych lat będę ciągle niewyspana, zmęczone zwierzę? Dam radę?

29 IX

Faks od aktora, grającego w Miasteczku rolę ojca Matysika - pijaka i czarny charakter. „Wiedząc, że

bierzecie Państwo pod uwagę uwagi aktorów, sugeruję kilka sytuacji, pogłębiających moją postać”.

I ma słusznego. Aktorzy, wgrywając się w rolę, wiedzą, jak wybronić „bohatera”. Matysik dostanie

swoje sceny. Jeżeli jest na świecie jeszcze ktoś, kto oprócz nas przejmuje się losem tego pijaka, to

proszę bardzo, niech kocha żonę i ma trudne dzieciństwo.

Na olimpiadzie mecz siatkówki - jedyny sport, na jakim się znam. Nie wiem, kto z kim, ale

30

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wrzeszczę, macham łapami. Pietuszka radzi wyłączyć telewizor:

- Zaszkodzisz dziecku.

Chcę mu po męsku coś odpowiedzieć i piszczę niemiłosiernie zachrypnięta. Przez dziesięć minut

zapomniałam o ciąży, o tym, że jestem babą. Byłam szczęśliwym kibicem. Wygnana z męskiego

raju, biegnę do kibla. Mam przerób oczyszczalni ścieków. Nocą ze dwa litry i to „na sucho”, z

niczego - nie piję już od dziewiątej wieczorem.

- Pietuszka, skąd tyle wody?

- Z mózgu - wyzłośliwia się.

Oddajemy w Ikei nie pasującą kapę. W samochodzie rozmowa o badaniach prenatalnych. Kłócimy

się.

- W ogóle mi nie przychodzi do głowy, że z dzieckiem coś może być nie tak! - Piotr nie rozumie

mojego strachu.

- Mam trzydzieści sześć lat, moi znajomi mieli po dwadzieścia parę i dziecko urodziło się z

Downem.

- Nie wolno ci nawet tak myśleć. -Jedno na czterysta.

- Histeria.

- W takim razie po co są te badania?

- Nie mówię, żebyś ich nie robiła. Mówię, żebyś nie myślała w ten sposób: urodzę chore dziecko.

Przestaję się odzywać. Jestem sama, zupełnie sama z moim dzieckiem, z moim strachem. Przed do-

mem Pietuszka bierze mnie za rękę i przeprasza.

- Nie chciałem, żebyś się martwiła.

Dziwne tłumaczenie, ale wszystko od pewnego czasu jest dziwne.

30 IX

Wyczytałam: Ciemnienie sutek służy za sygnalizację dziecku, gdzie ma znaleźć pokarm. Natura

mogłaby też zainstalować na biuście lampeczki albo fosforyzujące sutki na nocną zmianę

karmienia.

Minęły trzy miesiące „groźby poronienia”. Od tego tygodnia Maleństwo już ma rezerwację na

pokładzie. Do końca podróży sześć miesięcy.

Piersi trochę urosły i stop. Nie bolą, może nie będę mieć mleka? W ogóle, kiedy coś boli, to jestem

pewna, że działa: rozciąga się obolały brzuch. Bardzo bym chciała zobaczyć Maleństwo na USG,

przekonać się, czy żyje, rośnie. Gdyby coś mu się stało, nie poczułabym. Trzydzieści procent ciąż

ginie w pierwszych miesiącach.

Małe, za małe na prawdziwe kopanie, w rewanżu daje bolesnego kopa w cały organizm. Stąd

macierzyński masochizm: czekanie na mdłości, nocne bieganie do kibla i pobolewania brzucha -

jedyne objawy Jego obecności. Są jeszcze sny o Nim, krążące po moim ciele, przed oczyma:

Do stołu, gdzie siedzą sami mężczyźni, przychodzi z pola chłopak w niebieskich farmerkach. Zdej-

muje kapelusz, ma długie blond loki i olbrzymie niebieskie oczy. Tom Cruise to przy nim żigolak.

Równie piękny może być tylko anioł, dusza? Siada za stołem i mówi do najstarszego z mężczyzn,

podobnego trochę do mojego ojca:

- My nie będziemy tacy głupi i nie wyjedziemy z Holandii.

Budzę się, przestraszona urodą chłopaka. Za proste, że będzie syn, a uczta - rytualnym stołem

przodków.

Co mi się śniło, tak realnie, że przebudziło, zaczepiając o jawę? Z Holandii na Pomorze przyjechała

w XVI wieku rodzina mojego ojca (stół przodków?). Nawiedzeni protestanci z sekty menonitów. W

ojczyźnie prześladowano ich za radykalizm: wspólnotę dóbr i życie na wzór pierwszych

31

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

chrześcijan. Uprawiali pola (chłopak w farmerkach?), osuszali Żuławy. Podejrzewam, że

prapraprapra-Groota wyrwała z raju menonitów ziemska, ziemiańska miłość. Ożenił się z Polką,

uszlachcony indygenatem królewskim został polskim, katolickim Gretkowskim.

Menonici przetrwali w Polsce do czterdziestego piątego, kiedy władza ludowa wysiedliła ich z

holenderskich wiosek za... „niemieckie pochodzenie”. Zachowali staroniderlandzki język i

zwyczaje podobne do zwyczajów amiszów. Żyją nadal w swoich staroświeckich enklawach w

Ameryce Południowej. Menonickie wioski przypominają tam ruchome obrazy Breughla, za-

wieszone absurdalnie na amerykańskich płaskowyżach.

W Polsce zostały po nich puste skanseny koło Elbląga i Chełmna. Moja pomorska rodzina jada na

pamiątkę pionierskich czasów „zupę przodków”, czyli holender-zupę z owoców dzikiego bzu.

Menonici, Holandia, anioł, co z tym wspólnego ma moje dziecko?

Zaraz po urodzeniu uwędzimy mu duszę w katolickim kadzidle i damy na imię Pola albo po van

Goghu - Teo. Masz do wyboru polonijne lub holenderskie imię, Maleństwo. Zdecyduj się i przyśnij

jak człowiek, a nie bezpłciowy anioł.

Piotr wymarzył sobie dziewczynkę. Od kiedy się znamy, uważa, że będziemy mieli córeczkę.

Narysował ją kilka lat temu ze skrzydełkami i podpisał: „Franciszka, pociecha rodziców”.

Kanapa ujarzmiona. To mieszczańskie bydlę zostało obwiązane warstwami prześcieradeł, zakryte

derką i osiodłane poduszkami. Miewam urojki: kanapa - wielka samica martwej natury nie może

mieć małych. Z zazdrości wierzga w kącie i popierduje trucizną.

Przed pracą Piotra idziemy na spacer. Powtarzam za nim:

- Hej!, Hej! - do mijanych sąsiadek.

Jednakowe: krótkie siwe włosy, dresy, spodnie. Odróżniam je tylko po psach, całe szczęście,

różnych ras. Szwedki swoim wyglądem przypominają mi o moim kalectwie - problemie z

zapamiętywaniem twarzy. Najpierw podejrzewałam u siebie skazę genetyczną. Taka wada zdarza

się w kazirodczych rodzinach. Z rodziną w porządku, przypadłość wzięła się prawdopodobnie z

inkubatora, gdzie jako wczesniak przeleżałam dwa pierwsze tygodnie życia. Zamknięta w

akwarium, nie miałam okazji trenować tego kawałka mózgu, odpowiedzialnego za rejestr twarzy.

Dwa zmarnowane tygodnie.

1 X

Ścienny kalendarz, kartki złuszczających się dni. Pierwszego października - imieniny Teresy. Mojej

mamy chyba są trzeciego... ale łapię za telefon i życzę jej wszystkiego naj. Nie trafiłam - Teresy jest

jednak trzeciego. Nie tak z moją głową albo z tym kalendarzem.

Od dzisiaj do dziesiątego wymyślamy z Pietuszką treatmenty Miasteczka. Jedenastego października

siadam do dialogów i trzydziestego wysyłamy odcinki dla Produkcji. Mogę od razu wyrwać z

kalendarza cały październik i wrzucić do kosza.

Odśpiewuję Kiedy ranne wstają zorze... i coś „haczy” mi rękę, kiedy się żegnam;

- W imię Ojca i Syna - z lewa na prawo - i Ducha Świętego - powtarzam, od lewej w prawo, z tru-

dem przeciągając tą lewą, grzeszną, na prawą stronę, nawracając ją na dobry kierunek.

Po robocie (zarys dwóch odcinków) spacer do dębowej alei. Dlaczego dęby były święte? Uderzał w

nie najczęściej piorun? W te nasze na szczęście nie, ale od dołu przyciągają latem poziomki i

borowiki. Teraz zimno wygryzło w liściach dziury, prześwitują gałęzie. Dziwacznie poskręcane

dębowe gałęzie z węzłami sęków. Rosną, omijając niewidzialne przeszkody. Obrastają powietrze,

pełne sprzeczających się duchów, tutejszych trolli. Zmagają się z nimi w walce. Wyprostowane, gdy

32

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

poddają się ich mocarnej sile. Zwycięsko pokrzywione, kiedy więżą ją w sobie, oplatając konarami.

O ósmej zmierzch. Jesienna ciemność, z chmur, z gęstej czerni polarnej nocy. Na północ stąd jest

już tylko zimniej, karłowaciej i biegun.

„Zima” - poetyckie nazywanie powtarzającego się co roku zlodowacenia.

Pietuszka jedzie na dyżur, zostaję sama z mdłościami. Nie wiem, jak siedzieć, żeby było wygodnie.

Nie mam siły czytać, zasnąć też nie. Chyba zaczynam być zła na swój brzuch. Nie powinnam, ale

mam dość. „Cud życia” - owszem, ale będzie cudem, jeżeli przeżyję do porodu.

Dzwoni Pietuszka. Skarżę mu się na siebie, na Maleństwo.

- Co dzisiaj produkujemy? Ucho? Oko? -próbuje mnie zabawić.

- Może osobowość, i dlatego mdli.

2 X

Chciałabym codziennie podglądać na USG swoje-moje dziecko. Skąd pewność, że ono tam jest?

Od mdłości i rośnięcia brzucha? Żaden dowód. Wgapiam się w Jego pierwsze zdjęcie... Maleństwo

jest najbliżej, jak można być, a ja patrzę na fotografię kogoś niemal z zaświatów. Wkleić do

albumu? Rodzinne albumy... te zadowolone miny, napuchnięte obłudą uśmiechy. Przeszłość nie jest

przezroczysta. Ona jest napasiona tym, co było, nami.

W Szwecji nie ma kapliczek, jest za to nadprzyrodzony kolor jednego z buków nad pobliskim poto-

kiem. Stygmat omszałej zieleni na korze. Zestawienie barw niemal cielesne. Z wrażenia chce się

przyklęknąć. Zielony - kolor nadziei. Kolor jest długością fali promieniowania. Czemu by nie

odpowiednio długi promień (zabarwionej nadzieją łaski), dotykający oczu, duszy. Objawienie

zieleni, skłaniające do kontemplacji. Abstrakcyjna kapliczka przydrożna. Zmuszająca uznać lepszy

gust Kolorysty, „narzucającego wybór barw w tym świecie”.

Pietuszka nie rozumie mojej niecierpliwości.

- Po kiego ci domowe USG. Duszy też nie widzisz. Chciałabyś automat do jej podglądania? Co, po-

dziwiałabyś różowiejące ze wstydu sumienie?

Eee, Pietuszka jest protestant. Nie rozumie mocy obrazu. Szkoda reformacji, przepadła w XVII

wieku. Gdyby była teraz, ze współczesną siłą wyrazu: kino, DVD. Internet. Za późno.

Tłuczemy Miasteczko. Skąd się nam biorą jeszcze pomysły przy czterdziestym pierwszym odcinku?

(Codzienne pytanie nad pustą kartką, tak subtelnie sformułowane kiedyś przez Producenta: „Nie

czujecie wypalenia?”). Skąd? Z rozpaczy, że nic nie wymyślimy.

Przykrywam się kołdrą, pierwszy chłodnawy wieczór. Przyklepuję fałdy, poprawiam je tym samym

gestem, co szykowną suknię. Jestem pod szyję w puchatej sukni z kołdry, nadymającej się

barokowo. Wystawiam nogę i elegancko zasypiam.

3 X

Pietuszka, po dyżurze, o siódmej rano wchodzi pod puszystą sukienkę, rozpycha się we mnie. I roz-

dzieranie szat przed snem, że tęsknił.

Tnę na śniadanie szczypiorek nożyczkami. W życiu bym nie ciachała dla siebie, to musi być to

słynne macierzyństwo. Zajadam mieszankę dla ptaszków: orzechy, zboża, migdały w twarogu z

pociętym maniacko szczypiorem. Wołowinę? „Niczyja wina ta wołowina” - powinna śpiewać

kapela podwórkowa do kotleta. Nie choroba szalonych krów, ale szalonych ludzi, zmuszających

33

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

roślinożerne bydlątka do kanibalizmu. Natura zlikwidowałaby szaloną krowę, przeżuwającą kości

innej krowy. U ludzkich kanibali działał ten sam prionowy hamulec - papuascy kanibale umierali,

„pokarani” przez boską naturę.

Człowiek ustawił się przy łańcuchu pokarmowym niby przy barze samoobsługowym: roślina, zwie-

rzę, człowiek, Bóg. Przy komunii niektórym należałoby mówić: „Smacznego”.

Zobojętniałam na ciuchy. Taka menopauza odzieżowa przychodzi podobno po trzydziestce piątce.

U mnie wzdyma z ciąży. Za parę miesięcy nie zmieszczę się w żadne spodnie i nie mam pojęcia,

jakie będę miała wymiary po... Zostało pożądanie do mięsistych, bawełnianych podkoszulek o

rozmiarach XXL.

Namawiam Piotra na przeprowadzkę do Zamościa. Zalety: renesansowe miasto, nieduże, więc

niedrogie, „blisko przyrody” i - co ważne dla Maleństwa - rewelacyjne liceum europejskie.

Pietuszka zaciekawił się: Na starówce, w blokach, gdzie mielibyśmy mieszkać?

- Nigdy nie byłam w Zamościu.

- Aha - podejrzewa mnie o ciążowe wybryki i nie drażni rozsądkiem. O Zamościu przeczytałam w

„Kulturze”, entuzjastycznie. W moim stanie jestem bardziej empatyczna, czemu by nie Zamość?

Składam życzenia mamie. Zaskoczona, ale widzę ją przy telefonie z listą, na której odkreśla życzą-

cych. Pamiętliwa Skorpionica z jadem czułości. Po niej mam to picicici, gdy myślę o dziecku.

Nigdy nie będę tak dobra jak ona.

4 X

Próbuję nad jeziorem ćwiczyć tai-chi. Ostrożnie, żeby nie poruszyć bańki z mdłościami,

zawieszonej w żołądku. Starannie przelewam energię między rękoma, powoli stawiam kroki.

Rozkołysane ciało wpada w trans spokoju. Mgła wisi nisko nad jeziorem - przepowiednia słońca.

Tai-chi, ćwiczenie pięciu elementów harmonii. Nazwy przypominające pałacyki-kredensy

Zakazanego Miasta: Pałac Szczęśliwości, Harmonii... Znajduję rytm, ciało samo wraca do

wyuczonych gestów. Mogę o nim zapomnieć. Jestem wodą (skłon do ziemi - wygląda już na

pochylanie się nad własnym brzuchem), ożywiającą drzewo (lubię rosnąć rękoma), ogniem (ping-

pong dobrych życzeń - wypycham je do świata i zagarniam z powrotem), ziemią (rozsiewanie życia

z wysokości pępka) i metalem (nieprzyjemne głaskanie zimnej, żelaznej kolumny, wyrastającej z

wyobraźni).

Skończyliśmy dzisiejszy treatment Miasteczka. Pietuszka odreagowuje, gapiąc się w telewizor.

Czytam horoskopy. Chłopiec Baran jest jednym żywiołem energii (moje ćwiczenie pięciu

elementów harmonii, he, he!). Dla nas Baranek to byłoby rodeo. Dziewczynka potulna owieczka?

Na tej samej sztokholmskiej ulicy, gdzie jest mój oddział położniczy, mieszkała Greta Garbo. Może

to znak (gdyby dziewczynka), i nazwać ją Gretą Gretkowską?

Pytam Pietuszkę, o której godzinie się urodził, wyliczę mu znak ascendentu. Odrywa się od

telewizora i zrzędzi:

- Kurczę, co jest? Średniowiecze? W TV Zanusi, ksiądz Zanussi o wartościach, a ty zabobony.

Na wieczór (od dziewiętnastej) plany czytania, malowania. Akurat, padam na opuchnięty

zapachami nos. Nie tylko senność, ale i ten dziwny smak w ustach, metalu, antybiotyków.

Budzimy się o drugiej w nocy. Mgła podgrzewana do czerwoności latarniami. Idziemy na mglisty

spacer wokół domu i z powrotem w ciepłe łóżko.

5 X

34

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Dręczy mnie płeć - a tam płeć - płećka Maleństwa. Mam smak na kwaśne - więc chłopiec.

Błyszczące oczy, piękna cera - znowu punkt dla chłopca.

Przeczucie podpowiada: chłopiec. Tak wyszło w tarocie, tak pokazały różdżki.

Dziewczynka? Czytam swoje zapiski o kobiecie idealnej: powinna być inteligentna, żeby potrafiła

wybrać. Z poczuciem humoru, żeby umiała się z siebie samej śmiać, gdyby jednak wybrała źle. I

dobra w łóżku, by mimo wszystko czerpała z tego satysfakcję.

Kręcą mi się włosy. Najpierw nieśmiałe pejsiki, po tygodniu angielskie loki za uszami. Wokół prze-

działka proste druty. Wyglądam jak w peruce: siwo-blond sztywne włosy u góry i złociste, miękkie

loki na dole. Charakter mięknie mi od macierzyństwa?

Telefon z Produkcji:

- Lecicie do Polski. Spotkanie z reżyserem, aktorami, obgadanie szczegółów.

Trochę się buntuję: zaraz, zaraz, mieliśmy pisać do dziesiątego października treatmenty, od

dziesiątego do trzydziestego dialogi. Muszę mieć wolny listopad na Damy Polskie. Czegoś chyba

nie zrozumiałam przez telefon: Tomek jednak dalej gra? Przecież zrezygnował pięć odcinków temu.

Jeszcze raz Produkcja:

- Gra, nie dogadaliśmy się. Pomieszała się numeracja odcinków.

Wygibasy scenariuszowe, tłumaczące zniknięcie Tomka pomyłką telefoniczną między Warszawą a

Sztokholmem. Tomek też nie jest bez winy, pod koniec poprzedniej serii chciał się na pewien czas

wy-miksować, zostawiając sobie możliwość powrotu. Wyjazd do ojca w Stanach zamiast

uśmiercenia. Zarezerwował sobie rolę Jezusa, udającego się do Ojca Niebieskiego, z możliwością

niezapowiedzianego powrotu (na Apokalipsę).

Pietuszka idzie do swojego zawodowego „Miłosiernika”. Zazdroszczę mu, chociaż to nieprzespana

noc. Będzie z ludźmi, nawet z niedoleczonymi nadludźmi. Rozmawiamy wieczorem przez telefon.

W ciemnościach, słuchając Piotra, zapominam, dlaczego jestem zmęczona, skąd obolałość. Do jutra

niestrawność przejdzie - odruchowo dotykam wypukłości brzucha. Nie przejdzie, codziennie będzie

gorzej.

6 X

Koniec Miloszevicia. Rozlazło się bez sądu, bez wielkiego buntu. Zmieniło się w Belgradzie na

koniec lata, niby pora roku, z konieczności, bez przekonania.

Proszę Piotra: Niczego nie chcę na urodziny, naprawdę niczego nie potrzebuję. Rzadko się tak zda-

rza, ale to prawda. Kupię tort.

Nie lubię urodzin, ostatnie wesołe obchodziłam, mając dziewięć lat, sylwestra chyba też wtedy.

Później wspomnienia tego dnia, nadziane na ruszt pamięci, przysmażone sentymentem. Kilka lat

temu we Florencji, z Pietuszką na zabytkowym łożu z baldachimem, miłosne, skrzypiące życzenia o

północy.

Jedziemy do Sztokholmu po bilety lotnicze Arlanda-Okęcie. Monumentalne domy bez wdzięku,

wykute w skałach. Miasto, ukamienowane paskudną solidnością.

Telefon z domu. Mama żartuje:

- Urodzisz się za pół godziny. Siostrzeniec nie dosłyszał, biegnie do taty z nowiną: „Ciocia rodzi za

pół godziny!”

- Już?! - ojciec, przejęty, łapie za drugą słuchawkę.

Są gotowi na wszystko.

35

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

7 X

Stoję przed lustrem: piszczele, żebra, bulwa. Ciąża jako ukoronowanie kobiecości (podbrzusza?).

Wcale nie czuję się bardziej kobieco. Mężczyzna - ktoś, kim na pewno nie jestem. Kobieta - ktoś,

kim na pewno nie będę. Mimo dojrzewających piersi ze śliwkowymi sutkami, rozstępów, które

pewnie się pojawią jak rytualne blizny po inicjacji w kobiecość. Dzień po urodzinach. Deprecha

poporodowa.

8 X

- Szła poboczem, prawie pod koła. Nie wiedziałem: zadzwonić do ośrodka, żeby ją zabrali z

przepustki, olać? - Pietuszka opowiada o dwudziestokilkuletniej pacjentce. Waleria, pół Włoszka,

pół Szwedka, leczy się od kilku lat. Przywieźli ją znowu po tym, jak wyrzuciła przez okno

wieżowca swoje meble. Zapisuje na karteczkach myśli i podsuwa Pietuszce: „Czym jest miłość?”,

„Czym jest czym?”. Jej ojciec wyjechał do Włoch, kiedy miała kilka lat. Zapamiętała samochód,

którym odjechał sprzed ich domu. Idąc samobójczo poboczem, może chciała znaleźć jego wóz albo

śmierć. Co za różnica? Odjeżdżając, niechcący potrącił jej duszę. Rozjechał uczucia dziecka.

Zostawił w Szwecji z oziębłą matką - królową śniegu.

Dorosła Waleria biega do katolickiego kościoła w czarnych podkolanówkach i klęcząc, szoruje

podłogę. We Włoszech nikt by nie zwrócił uwagi: praca na chwałę Boga Ojca. W Szwecji wzywają

pogotowie psychiatryczne.

Podrywa mnie do tańca. Prosto od komputera. Próbuję skończyć stronę... nie mogę. Biegnę do radia

jak do kibla. Muszę. Skąd to? Z hormonów, z brzucha? Bujam się, kołyszę. Porusza mnie rytm,

Maleństwo żądające takiej zabawy? Tańczę do muzyki i Jego pragnienia. Tańczymy przytuleni.

9 X

We francuskiej telewizji „Bouillon de culture” Pivota. Zaprosił czterech kandydatów do

tegorocznych Goncourtów. Prawie wszyscy napisali książki o miłości. Każdemu robi dwór, każdy

ma swoje pięć minut. Pisarze mówią o własnych powieściach i książkach gości. Wzajemnie się

chwalą, zachwycają. W Polsce nie ma takiego programu o literaturze. Nie tylko z braku prowa-

dzącego, ale i zapraszanych gości. Ilu z nich (poza noblistami) byłoby w stanie znieść konkurencję?

Najlepszy przykład - nagroda Nike. Obrażania się, zawiści, rozgrywki. Takie ludzkie... bo to ludzie

są wystawiani w Polsce do konkurencji, a nie książki, o których można spokojnie podyskutować.

Zawody: kto najlepszy pisarz i kto go najlepiej wytrenował do wyścigu, jaka klika, gazeta, kółko

wpływowej adoracji.

Z jadłospisu wypada sushi (trujące ryby), aromatyczne sery (ich wyrafinowany smród bierze się z

niepasteryzowanego mleka). Nie załapać bakcyla, różyczki, grypy. Niebezpieczeństwo czai się

wszędzie. W niewinnym kremie przeciwzmarszczkowym - „Zbyt duża dawka witaminy A (retinolu)

powoduje rozszczepienie podniebienia płodu”. Skąd miałam to wiedzieć? Krem jest dla kobiet,

reklamowany przez nastoletnie panienki. Nie zaznaczono na słoiku: only po menopauzie.

Ciążowy świat rozpada się na szkodliwe i nieszkodliwe. Najgorzej, że ja sama mogę być szkodliwa

dla dziecka ze swoim Rh-, złym nastrojem. Bez wyjścia, chociaż wyjście jest jedno: kanał -

porodowy.

36

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

10 X

Pietuszka wściekły na swoją emeryturę. Nowe zarządzenie: każdy obywatel szwedzki ma

zainwestować część ubezpieczenia emerytalnego na giełdzie.

- To zmuszanie do kapitalizmu - piekli się. - Dlaczego mam grać na giełdzie? Nie znam się, nie

chcę! Wpakuję pieniądze na czyjeś konto i codziennie, aż do emerytury będę maniacko przeglądał

notowania giełdowe. O, nie! Z wolnego człowieka robią ciułacza i giełdziarza...

Narodowa dyskusja: dlaczego socjalistyczne państwo zmusza ludzi do inwestowania w kapitalis-

tyczną giełdę. Jedni na tym zarobią, inni stracą. Gdzie sprawiedliwość?

Powszechna, ale przypadkowa. Jedno przecież nie wyklucza drugiego.

W ciąży nie ma zmory napięcia przedmiesiączkowego (PMS). Brak siły na comiesięczne tragedie.

Tak więc bez PMS, na dziewięć miesięcy, zostałam brzemiennym aniołem. Na tym może polega

katolicki model rodziny? Gdy co rok, to prorok, nie ma okazji do PMS-owych szaleństw. Rodzina

bez napięcia przed-miesiączkowego, bez kłótni, histerii - rodziną bez rozwodów!

11 X

Pietuszkin wszedł na giełdę. Wciągnął go w swe tryby emerytalny hazard: broszurki, prognozy,

cyferki. Zainwestował w telekomunikację i przemysł farmaceutyczny. Będzie zarabiał na dwóch

ludzkich skłonnościach: gadulstwie i hipochondrii. Nawet mu się to spodobało... i procentuje.

Stan błogosławiony: bóle w krzyżu i nogach. Ucisk pod żebrami, gdy pochylam się nad wanną,

myjąc głowę. Zaczął przeszkadzać brzuch? Na razie nie ma co, za mały. Uwiera macica z perełką w

środku.

- Podrywał kasjerkę w sklepie. Przystojny, wymuskany. Bezwstydnie z nią flirtował - przeżywa

Pietuszka, wyjmując zakupy z torby. - Że w koloratce? Na pewno rozwiedziony, pomyślałem.

Zapomniałem, że to pastor, nie ksiądz, wolno mu. A jeżeli nie podrywał, tylko wypełniał swoją

powinność uwodzenia bliźniego? Ostatni bastion walki o wiernych - seks. Atrakcyjny, seksowny

Kościół luterański.

12 X

Pierwszy dzień prawie bez zmęczenia i zapachów. Ale coś za coś: bezsenna noc. Pietuszka próbuje

mnie ukołysać, trzyma rękę na brzuchu. „Cała ciąża” mieści mu się w dłoni. Ręka coraz cięższa,

Pietuszka zasypia. Nieudana transfuzja snu. Zostaję ze swoją uciążliwością.

13 X

W poczekalni u położnej. Rodzinne pielgrzymki do USG. Dorośli oglądają cienie żwawych

szkielecików na ekranie (kość z ich kości). Dzieci wolą gapić się, na szpitalne akwarium.

Przynajmniej coś widać i w kolorach. Kilkuletni malec do siostry:

- Ibka, ibka. Tata czy mama? - domyśla się rybiej płci.

W gabinecie obok lekarz też odgaduje płećkę dziecka, schowaną między nóżkami.

U nas za wcześnie na takie odkrycia. Najpierw badania prenatalne.

37

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Wielu rodziców decyduje się zobaczyć USG dziecka dopiero po wynikach badań... Wolą nie oglą-

dać, gdyby musieli się zdecydować na... - położna taktownie nie wymawia „Down”, „aborcja”.

Żeby nie peszyć rodziców czy Maleństwa? W piętnastym tygodniu twoje dziecko już słyszy dźwięki

I„Ciężą tydzień po tygodniu”).

- Napisz o tym - namawia Piotr - o badaniach prenatalnych. W Polsce miały być zakazane i nadal są

traktowane na równi z morderstwem.

- Nie. Pisałam do „Wprost” o ustawie antyaborcyjnej, wyśmiewałam jej traktowanie jak zakazanych

pieszczot, pisałam o prawach kobiet, ale o badaniach prenatalnych nie.

- Dlaczego? - denerwuje się Piotr. - Czujesz to na własnej skórze... napisz prawdę.

- Prawdę? Chcesz znać prawdę? - wściekam się. - To tylko moja decyzja i mój ból. Ty stoisz obok,

nosisz brzuch? Ciebie wyskrobią... gdyby? Nie ma prawa, jest tylko sumienie. Już jestem

mordercą... rozumiesz? - płaczę. - Zdecydowałam się na badania, a jeden na sto, że się po tym

poroni, i... jedno na czterysta jest chore.

- Jest zdrowe, zdrowe, słyszysz? - przekrzykuje mój płacz. - Nie mam go w sobie, ale jestem ojcem,

ja...

Obydwoje bezradni. Łatwiej dogadać się w milczeniu niż zza barykady słów.

14 X

Od rana do nocy Miasteczko. Kolacja: pieczone ziemniaki i kurki z naszego lasu. Wydzielam sobie

widelcem na talerzu deser - same kurki. Siedzimy nad talerzami, światło lampy otacza nas aureolą.

Prawdziwy dom parujący zapachami, ciepłem.

Koniec idylli, Pietuszka idzie na noc do swoich wariatów.

Przed zaśnięciem podziwiam w nocnym wydaniu wiadomości Madlenkę Albright.Tak bardzo

przypomina moją mamę - psychiatryczną oddziałową. Z przekorną inteligencją w srogim oku robi

porządek wśród szaleńców. Temu na uspokojenie, tego wypisać, tego w pasy i zbombardować

zastrzykami. Pielęgniarka światowego domu wariatów.

Madlenka wystąpiła dzisiaj w garsonce i ozdobach, które paranoikowi (wnikliwemu obserwatorowi

związków przyczynowo-skutkowych) skojarzyłyby się z tajnym szyfrem. Rozmowy palestyńsko-

izraelskie, a Madlenka błyska porozumiewawczo złotym łańcuchem, broszką z winogron (szczep

winny, plemiona izraelskie w walce z Kanaanitami). Klapy marynarki wycięte w dziwaczne ząbki,

przypominające do złudzenia język flagowy. Albright kolekcjonuje broszki. Nigdy nie zakłada dwa

razy tej samej... Dziwactwo czy taktyka służb specjalnych...?

15 X

Czytaniem o superstrunach wystrzelam się w kosmos, byle dalej od tego, co najbliższe - badań

prenatalnych. Wyjazd do Polski dobrze nam zrobi. Nie będzie czasu na myślenie.

16 X - 19 X Warszawa

Produkcja, Produkcja. Spotkania z reżyserami, aktorami. Lucyna, aktorka Narodowego, wycofuje

się z Miasteczka. Planujemy więc ją zgrabnie uśmiercić.

Piotr, wracając do Holidayu, spotyka Lucynę na ulicy i patrzy jej długo w oczy. Nie znają się.

Musiała się poczuć nieswojo wieczorem, przyszpilona spojrzeniem długowłosego faceta.

Zobaczyła własną śmierć w jego oczach...? Następnego dnia Produkcja dostaje wiadomość od

Lucyny: „Nie chcę umierać. Gram dalej”.

38

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Zbyt szybkie przestawienie ze szwedzkiej samotności, lasów i cichego domu na centrum Warszawy.

Wytrącenie z ciszy w tłum ludzi. Stąd moja obojętność, z braku poczucia realności?

Stylistki z „Vivy”. Dwie młode dziewczyny (polonistki, czytały Kabaret...), mające mnie „ustroić”

do zdjęcia. Przerażone, że będą ubierać kapryśnego dwułechtaczkowca. Zdziwione moją

normalnością. Chociaż nie całkiem normalnością: spodnie, w których mam się opstrykać,

dziwacznie się układają na brzuchu. Rozmiar niby dopasowany do sylwetki... ale trudno dopiąć.

- Jutro rano wzdęcie ci minie? Najadłaś się na kolację? - pytają niepewnie.

- Nie minie, będzie jeszcze większe - przyznaję się do mojego stanu. Proszę o dyskrecję. Nie chcę

żadnych przypisów, podpisów o ciąży. Najchętniej namazałabym sobie na brzuchu : Only for stuff.

Sesja w Vivaldim - cały dzień zmarnowany. Zdjęcia zabawne (dla mnie):

„Kochanie, tak mamusia wyglądała w czwartym miesiącu. O, tu cyc na wierzchu, tu wymalowana

na przedwojenną szansonistkę w czarnych pończochach i szpilkach, bez spódnicy, przy barze”.

Beata wróciła z paryskiego pret-à-porter. Zmęczona, zobrzydzona. Gapie bijący się po głowach,

walczący o wejściówkę na pokaz Westwood, Gallianiego. I znudzona tym co sezonowym cyrkiem

Beata. Czy ona nie jest za inteligentna na chrzestną? Jedyna praktyk kująca katoliczka w naszym

towarzystwie. Rezerwowana do sakramentu kilka miesięcy wcześniej z Francji, Włoch, Krakowa i

teraz ze Szwecji. My mamy przynajmniej usprawiedliwienie - mieszkamy w luterańskim kraju.

Kupuję puszkę kawioru i wyżeram palcami.

- No co, dla dziecka... zdrowe. Pietuszka podłamany:

- Rozpuszczasz gnoja od zarodka. Czy on mieszka w delikatesach?

20 X

Po obskurności Warszawy, urzędniczej elegancji Holidaya, z powrotem w wiejskim domu. Za

oknem na wzgórzu sosny (Sosanna! Sosanna! Na wysokościach!). Bonsai przeżyło nasz wyjazd.

Pokrzywione, malutkie, jest dowcipną repliką na manię wielkości skandynawskich drzew.

Ogrzewam się ciepłem domowych kolorów. Oglądam nago w olbrzymim lustrze w przedpokoju.

Moje ciało się zmienia. Moje? Nasze. Skóra brzucha napięta na żebrach niby plandeka

osłaniającego Go namiotu.

Piotr na dyżurze. Dwunasta w nocy, tańczę (tańczymy), oglądając francuskie varietes. Miesiąc temu

nie dotrwałabym do dziesiątej. Skończyły się męki tworzenia? Rośniemy, wypychając łapki i pięty

na trzy czwarte i swingując?

Indiańskie lato Joe Dasseina, równie słynne, co kawałki Brela czy Piaf. Nie miałam pojęcia, że był

antropologiem, specjalistą od Indian Hopi, z którymi przemieszkiwał lato, jesień...

22 X

Nienawidzę niedzieli. Ten poświęcony rosołkiem zaduch. Ludzie wyłażący na spacery ze swoją

bezmyślnością. Usprawiedliwieni infantylnością bełkotu, podgrzanego rodzinnym ciepełkiem.

23 X

Na Węgrzech wydają w listopadzie Podręcznik do ludzi. Zaproszenie z tamtejszego Instytutu

39

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Polskiego i wydawnictwa.

- Byłoby łatwiej, gdyby kupiła pani bilet u siebie, w Sztokholmie - radzi urzędniczka.

Piotr się denerwuje:

- Zawracają ci głowę! Nie mogą sami tego załatwić?

- Tak się robi... Do Niemiec też kupowałam bilet... Masz numer SAS-u?

- Bronisz polskiej głupoty: niech ktoś kogoś. W Budapeszcie, do cholery, nie ma biur podróży,

Internetu?!

Brniemy w to dalej, Pietuszka po trzech nieprzespanych nocach, ja rozdrażniona jego zmęczeniem.

Po kwadransie zaczynamy się śmiać z własnych pretensji. Ocieram łzy rozbawienia. Nie przestają

kapać, płaczę, głośno łapiąc powietrze. Szloch staje się krzykiem. Jakbym chciała coś wypluć,

skrzep strachu. Nie potrafię przestać. Piotr mocno mną potrząsa. Jeszcze mogę wybełkotać:

- Nie wiem, co jest... nie wiem - po chwili nie mam już ust, twarzy. Wykrzywiają się sparaliżowane.

Nikt nie może mi pomóc, czuję to ostatnim kawałkiem siebie nie opętanej strachem. Trzymam się

coraz słabiej parapetu rozsądku.

Panika - zwierzęcy bóg bez maski. Moja wykremowana, umyta twarz, a spod niej przerażenie nie

dające się naciągnąć na uśmiech i obłudę.

Piotr kołysze mnie w ramionach.

- Nie możesz być cienias, nie bój się.

- Co mi się stało...? Ja nigdy. . co to było?

- Tak bywa w ciąży... Dasz sobie radę.

- Mam tylko ciebie - nie brzmi to jak komplement. - Muszę cię prosić o dzwonienie po głupi bilet, o

wizytę u położnej...

- To nasze dziecko.

- Ale ja jestem dorosła...

Co to było? Jednorazowa histeria? Może to jutrzejszy dzień. Zaczynam się łamać, czy iść na

badania: igła w brzuch - jeden procent poronień. Do tego zastrzyk z surowicy przeciwko twojej

krwi, Maleństwo, a jeżeli moja po ukłuciu dostanie się do twojej? Dziecko z konfliktu Rh, dziecko

z wampirycznej wojny o krew.

Dobra mama, trzęsąca się nad bezbronnym Maleństwem, i wyrodna matka, czekająca na wyrok.

Nic dziwnego, że prawie sparaliżowało mi twarz - któraś połowa musi się poddać, wypędzić z

wrzaskiem drugą. Boję się po ludzku (matka) i zwierzęco (samica, zagryzająca chore potomstwo).

Równanie godne potępienia:

99 procent pewności, że jest zdrowe + 1 procent strachu przed poronieniem, bezmózgowiem, roz-

szczepieniem kręgosłupa, Downem = 100 procent piekła.

Nie mój dzień. Otwieram drzwi i cofam się, przestraszona napastliwym krakaniem wron. Utytłane

w pogrzebowej czerni, rozdziobujące padlinę. Przed sekundą zostawiłam na tarasie zawiązaną torbę

ze śmieciami. Przepłoszone wrony leniwie kołują nade mną, odgrażają się gardłowym krra.

Zbierając rozwłóczone resztki, pomyślałam o szpitalnych odpadkach, wyżeranych przez szczury.

Płodach wrzucanych do kosza.

Oczywiście bajdurzę, ale czasami wróżę sobie z ptaków: z której strony nadlatują, jakie...

Zgłodniałe wrony jesienią? Zimą torby ze śmieciami leżą zapomniane kilka dni, zanim dorwą się do

nich ptaki. Albo zima będzie mroźna i nażerają się na zapas... albo...

24 X

Ponury szpital. Twierdza, do której porywają karetkami nieuważnych przechodniów, prosto z ulicy.

Albo z domu, bezbronnych, wycieńczonych chorobą. Wchodzimy, jeszcze się waham. Piętro

ginekologiczne.

40

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Zobaczę, jak jest... można zrezygnować w ostatnim momencie...

Pielęgniarka przynosi moje papiery. Olbrzymi napis: Rh +.

- Pomyłka - prawie krzyczę. Taki błąd... Partacze, trzeba stąd uciekać. Zostawiliby mnie bez su-

rowicy.

- Nie ma żadnego błędu. Kiedy ostatni raz badałaś grupę krwi? - pielęgniarka jest pewna swego.

- Trzydzieści sześć lat temu, na porodówce. W polskiej książeczce zdrowia napisali wtedy Rh-, po

matce.

- Powinni cię przebadać później drugi raz. Zdarza się, że krew u niemowląt z konfliktu po jakimś

czasie zmienia się na Rh+.

- To może i ,A” zmieniło się w coś innego?

- Na „AB”? - podsuwa Piotr, przekonany, że jesteśmy jednej krwi. Tej najnowszej, najbardziej udu-

chowionej.

- Nieee, to zostaje.

Trudno uwierzyć... jeden problem z głowy, z krwi. Nie mamy konfliktu! Euforia, nawet nie wiem,

kiedy się rozebrałam i ułożyłam pod monitorem USG.

- Zdajesz sobie sprawę z ryzyka, minimalne, jednak... - pielęgniarka rozsmarowuje od żeber po

seksuna „płyn poślizgowy”. - Przez tydzień nie kąpać się, nie mieć stosunków.

- Czekoladę wolno? - została mi ostatnia przyjemność.

- Oczywiście. Po badaniu leż, słuchaj muzyki i jedz pralinki. Zdarzają się upławy, krwawienie...

jeżeli będą obfite, natychmiast dzwoń - włącza ekran. Film o seansie spirytystycznym:

Pojawia się biała mgła, gęstniejąca w ludzką postać. Przybysz z zaświatów. Wybrał sobie mnie na

medium. Potrząsa kosteczkami,, pręży kręgosłup. Mimo że widać kościotrupka, nie jest to taniec

śmierci, ale życia. Żywczyk z niego, kościpek. Prostuje nóżki i nagle hop! Fikołek na głowie,

akrobacje, skoki na łebka. Czuje, że jest oglądany. Bawi się z nami w chowanego, smyrgając po

macicy, wystawiając na widok stopę, pupkę.

Rozprostowuje łapki. Ręce? Trzepoczące skrzydła. Dwa miesiące temu uwięzione w kokonie,

przyklejone do roztrzęsionej serduszkiem larwy. Nie czuję kopnięć tej harcującej zjawy. Piotr

dostrzegł porozumiewawcze machanie do nas łapką i łobuzerską minę. Chyba czujnik

przejeżdżający po brzuchu połaskotał też Maleństwo.

- Według mnie... piętnasty tydzień - pielęgniarka kończy badanie. - Bardzo ruchliwe dziecko, więc

dobrze rozwinięte, zdrowe...

...zrezygnować? Wytrzeć się, założyć majtki i uciec? Zdrowe...

Wchodzi lekarka. Siwa pani w okularach.

- Brigitta - przedstawia się i podaje mi dłoń,, przygważdżając z powrotem do leżanki.

Naradzają się z pielęgniarką nad ułożeniem płodu.

- Dobry znak, Brigitta - moja patronka. - Piotr głaszcze mnie po spoconym ze strachu czole.

- Tylko patrz, czy nie przekłują dziecka, będziesz patrzył? Nie pozwól...

- Rozluźnij się, sama przez to przeszłam. Nie boli, naprawdę - pielęgniarka szykuje igłę grubości

włosa.

- Mogę krzyczeć - ostrzegam.

- Żadnych niekontrolowanych ruchów, myśl o dziecku.

Zaciskam zęby, czekam na ukłucie. Pssst, uciskające, obrzydliwe uczucie szperania po wnętrz-

nościach.

- Wkłuła się - szepcze Piotr. - Małe jest daleko od igły, skuliło się.

Wrażenie przebicia, przedziurawienia uszczelki. Zamiast powietrza wytryskuje mętna woda, zbiera-

na w probówkę. Dłużej nie wytrzymam. Wbijam się Piotrowi paznokciami w rękę.

-Już - Brigitta kończy badanie.

Na skórze nie ma śladu. Zwlekam się ranna, opieram na Pietuszce. Każdy krok jest wstrząsem.

- Za dwa tygodnie wyślemy wyniki... gdyby coś... wtedy wcześniej zadzwonią z kliniki.

41

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

25 X

Nie poroniłam, nie uroniłam ani kropelki.

Ile można leżeć? Krótki spacer nad jezioro pod niebem nr 0.17. Przyłapałam się na szukaniu dla

kolorów chmur oznakowań z farb do jedwabiu: odcienie szarości: 0.16-0.18.

Zbierają się do drogi futrzaste gęsi kanadyjskie. Przyleciały z północy nad jezioro. Przepłoszyły

nasze zwykłe, przylizane gąski. Są tranzytem, więc bez żenady zasrały pomost.

Nocą słyszymy skrzypienie, jakby ktoś przechadzał się po niebie ułożonym ze starych, drewnianych

desek. Otwieramy okno, nad nami krążą kanadyjki, zwołując się i przymierzając do odlotu.

Skrzykują te, które wzbiły się za wysoko na wschodzący księżyc.

Rozbieram się do snu. Zdjęłam już z siebie wszystko. Coś jednak zostało, przyciężkie, nie moje.

Najchętniej odpięłabym też brzuch. Wyciągnęła się płasko i wygodnie przy Piotrze.

26 X

Skoki hormonalne to jedyny sport, na jaki mogę sobie pozwolić. Marudzę.

Pietuszka nie widzi problemu. - Moim problemem jesteś ty. . Czy będziesz dobrym ojcem?

- ??? - Piotr podejmuje znak zapytania, ale bez mojego kłótliwego tonu.

- Czy przeniesiesz się do Polski?

-A skąd mam wiedzieć... jeżeli nie znajdę pracy... Tu nam dobrze.

- Tobie... Nie chcę tu być, nie chcę... Nie przyzwyczaję się, nie ma do czego... Kamienie i lasy,

zimno, nie ma z kim pogadać. Dawca życia, jesteś rozpylacz życia, psik i cię nic dalej nie

interesuje, co ze mną, gdzie...

Przydałoby się sanatorium nie dla samotnej matki (jeszcze nie samotnej), ale dla matki kryzyśnej,

żeby nie pakować się od razu do mamusi, do przyjaciółki. Mieć czas przemyśleć. Zasypać dziurę po

wyrywanych sobie wzajemnie sercach.

27 X

Nic nie tyję. Według podręczników powinnam od dwóch i pół do czterech kilo. Brzuch puchnie,

balonik unoszący mnie na wadze. Niemal pusty - dziecko ma parę centymetrów. Mija szesnasty

tydzień, Małe powinno już kopać. A jeżeli jednak chore? Coś mi burczy, przelewa się... chyba

wyobraźnia. Żadnego kopnięcia.

Obżeram się, dostaję kolorów. Piotr spracowany, pokonany pracą. Ja rosnę, on się zapada.

Ogryzany na zapas dla Maleństwa? Wstyd mi tych rumieńców przy jego zapadniętych policzkach.

28 X

Rano pomroczny obiekt pożądania, nie otwierając oczu, otwierając siebie.

I drugie przebudzenie, do pracy. O drugiej prostuję grzbiet znad komputera. Truchcikiem do lasu.

Przestało lać, na godzinę - wygląda, że niebo przepuściło pieszych i znowu zaciągnęło się

chmurami, zaszyło drobnym ściegiem deszczu.

Uzbierałam ten kilogram więcej, w ubraniu, po obiedzie.

Kiedy sobie przypomnę (dziwne przypomnienie z brzucha zamiast z głowy), że jest we mnie,

zalęgło się, chciałabym uciec. Zostać na chwilę sama.

42

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

29 X

Spływający deszczem, oślizły widok za oknem. Jakby ktoś splunął z obrzydzeniem na szybę.

Ciekawiej za szybką komputera. Nie pytany, napisał: „Uwaga, zmiana czasu”.

Przegapiliśmy z Pietuszką jesienne przestawianie zegarków. Sami przestawiamy sobie godziny snu,

mylimy pory dnia. Kładę się obok niego, zaraz wstanie na obiad. Podnosi głowę i na wpół zaspany

mówi:

- Śpi mi się żona, z którą śnię.

30 X

Każdy telefon doprowadza mnie do drżączki: Wyniki ze szpitala? Dostaję hyzia. Nawet te nocne

telefony podejrzewam o najgorsze...

Wichura w zachodniej Europie, Anglia odcięta od świata. Jeżeli podmuch nie wyhamuje w fiordach

Norwegii, zerwie nam z tarasu antenę satelitarną. Taka obawa o telewizję, gdy ludzie tracą domy, to

żywiołowa prywata.

Właśnie TV: ktoś w reportażu o Halloween pokazuje na mapie, skąd wzięło się święto zmarłych,

jak kolejne cywilizacje przenosiły je po zakątkach świata. Najpierw Celtowie, potem cywilizacja

rzymska, katolicka i... telewizja. Telewizor: sprzęt-mebel równie wpływowy, jak prawo kanoniczne

czy rzymskie? Chyba z szacunku dla współczesnej cywilizacji odkurzę jej totem i przetrę mu ekran

płynem antystatycznym.

31 X

Harówa do ósmej wieczorem z przerwą na spacer i obiad jedzony nad komputerem. O dziesiątej po

kąpieli, pogaduszkach telefonicznych z Piotrem, wyciągam się skatowana w łóżku. Rozluźniam się

i nagle w prawym boku... łup! Delikatne, ale inne od burczenia w żołądku. Niemożliwe, nasłuchuję.

Ucho wewnętrzne wyciąga się aż do pępka. Czekam na echo tego pierwszego kopnięcia. Coś

gulgocze. Zrywam się i dzwonię do Piotra.

- Słuchaj, kopnęło!

- Cudnie!

- Jezu, jakie to dziwne - śmieję się, bo co powiedzieć. Łaskotki z zaświatów. Zaśmiewamy się. Piot-

rowi zaczyna wtórować chór: - Hihihi, ha, ha, ha!

- To Waleria i taki schizofrenik. Kończmy, bo mi się cały oddział rozbuja od tej uciechy.

Pierwsze celne kopnięcie w oddział psychiatryczny. Nasza radość powtarzana szaleńczym śmie-

chem. Też jestem dzieckiem „psychiatrycznym”, czy to dziedziczne?

1 XI

Kwitną słoneczniki. Nie „czarne słoneczniki” z Przybyszewskiego. Najprawdziwsze w listopadzie.

Żółte, z ustami pełnymi nasienia. Może dlatego ku oburzeniu krakowskich mieszczan przypinała je

sobie do sukien i kapeluszy bezwstydna Dagny - nordycka żona demonicznego Stacha.

43

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Pietuszka przynosi rano bułki z kardamonem i pachnie w domu Szwecją.

Myjąc zęby, próbuje opowiedzieć, co było na dyżurze:

- Histeryk, jak to histerycy, popełniał widowiskowe samobójstwo. Skrobaczką do sera podcinał

sobie cierpliwie żyły, oczywiście bez skutku. Zaledwie peeling naskórka.

Stukam pierwsze strony scenariusza Dam Polskich. Wieczorem jedziemy na tutejszy cmentarzyk.

Pobielony średniowieczny kościół z katafalkami szlachty, dzielnie grabiącej Polskę podczas Potopu.

Zapalamy świeczki na wzgórzu usypanym z najświeższych prochów. W domu tańczymy do

piosenek Nicka Cave’a, jak święto, to święto. Rock ma też swoich grabarzy.

Dziewięć miesięcy to według natury czas wystarczający, by przywyknąć: „Mam dziecko”. Na razie

przyzwyczajam się nie tyle do Maleństwa, co do myśli o nim i obowiązków. Wyprowadzam na

spacer (zdarza się, że na siłę, wolałabym poleżeć), karmię (pół litra mleka dziennie, witaminy),

kładę wcześniej spać. O siódmej wieczorem ze zmęczenia dostaję gorączki.

2 XI

Jestem normalna - przytyłam wreszcie dwa kilo. Brzuch wystaje i unosi się przede mną wbrew pra-

wom ciążenia, działającym jednak na pozostałe części ciała - ciężko schodzę do skrzynki na listy.

Koperta ze szpitala wcześniej niż dwa tygodnie oznacza jedno... Łapię się poręczy, w głowie

karuzela. Rozrywam list... Down, rozszczepienie kręgosłupa, brak mózgu... Nic z tych rzeczy,

zawiadomienie o badaniu serca. Siadam na schodach, świat zazgrzytał i dopasował się znowu do

siebie samego. Słońce ze wschodu na zachód, samochody szosą z południa do portu albo na północ

do Sztokholmu.

Czytam wspomnienia Fiszerowej. Zakochana w Kościuszce, jedzie za nim do Paryża. Nie mogąc go

oczarować urodą, uwodzi inteligencją i wraca do swojej Wielkopolski z pamiątką po Naczelniku -

poleconym przez niego pułkowym sierotą, który prosi ją o rękę. Nieudane małżeństwo, nieudana

kampania napoleońska, w której Fiszerowa towarzyszy mężowi.

Nie możemy zasnąć. Zastanawiamy się, czy są burdele z kobietami w ciąży. Na pewno bywają

amatorzy takich archetypalnych, archedupalnych uciech.

3 XI

Kupujemy krzesło do pracy: zniżane, obrotowe. Pietuszka namawiał mnie już od roku na wygodny

fotel. Gdyby nie ciąża, zostałabym przy (na) starym krześle. Pochylanie się nad stołem jest już

uciążliwe i niedługo brzuch trzeba będzie upychać pod blat.

Przed wyjściem do cywilizacji (sklepu) Piotr smaruje w łazience twarz kremem. Wklepuje z

zapałem neofity (kilka lat przekonywania), eleganckie namaszczenie.

- Dbam o siebie - wychodzi z twarzą źle pomalowanego transwestyty.

- Który to krem?

- Aaa, taki z gazety, reklamówka. -To makeup.

- Napisali: odżywia skórę, nawilża.

- Idź się umyj - mówię jak do zbyt mocno umalowanej kobiety. Satysfakcja równouprawnienia?

O czwartej ciemno, chociaż jeszcze nie noc. Chmury gęstnieją w zmierzch, zamarzają na zimę?

Fiszerowa: „Dąbrowski (ten słynny, z hymnu Marsz, marsz Dąbrowski z ziemi polskiej...) słabo,

44

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

prawie wcale nie mówił po polsku”.

Wynalazek na miarę kobiety w ciąży: zawiązałam sznurek wokół klamki w łazience. Nie muszę

wychodzić z wanny, żeby zamknąć drzwi otwarte podczas kąpieli dla lepszej wentylacji.

O drugiej, trzeciej w nocy hałas. Pijacki halloween: dziewczynki w miniówach i na obcasach, z

różowymi diabelskimi różkami, wypinają się nad krawężnikiem, rzygając.

- Niedługo nie będzie Wszystkich Świętych. Starzy dbający o cmentarze już tam zostaną, w

sekularyzowanych kościołach odprawiane będą tego dnia rave party - pomstuje Pieluszka.

Gadamy do piątej. Przewracam się z boku na bok, coś bulgocze w brzuchu. Najchętniej

położyłabym się na wznak. Podobno jest wtedy ucisk na żyłę brzuszną i mniej tlenu dla dziecka.

Przekręcam się na bok -mniej snu dla matki. Dzień po halloween upiorny, sino-niewyspany.

Po domach chodzą dzieciaki w maskach i pytają: Codis? Buss? Jeżeli nie godis (cukierki), to buss

(rozróba) i obrzucają jajami. To już nie terror śmierci, ale młodości.

4 XI

Ścięło mnie w południe. Próbuję leżeć przy komputerze, stać. Nie wytrzymuję. Mdłości z nosa, nie

z żołądka. Jakby miała lecieć krew zmieszana z wymiotami.

Na ulicy pozostałości po halloween - stare maski, wypalone znicze. Pomiędzy tym kręcą się jehowi.

Zaczepiają przechodniów, żerując na Judzkiej paranoi”, że kiedyś się umrze.

Scenariusz Dam polskich idzie scena po scenie. Dwie, trzy dziennie - ideał tempa, bez pośpiechu. Z

tyłu niby piekielny anioł stróż ciągle myśl: „Co z wynikami badań?”

7 XI

Za pomocą feng shui pozbyliśmy się sąsiadów. Mieszkanie nawiedzają tylko w weekendy. Możemy

wrzeszczeć i słuchać muzyki. Kochać się w łazience bez zagłuszania bulgotem wody. Wokół

absolutna cisza. Ludzie za oknem są niemym kinem: biegają, otwierają usta i nic nie słychać.

Zagapiłam się, postawiłam filiżankę w powietrzu. Chwilę zawisła, nie dowierzając, że można ją,

kruchą krewną Rosenthalów, tak brutalnie potraktować. Zemdlała z wrażenia, zrobiła się jeszcze

przezroczystsza i rozsypała w porcelanowy proch.

Minęły dwa tygodnie. List ze szpitala. Otwieram ostrożnie, na pewno nic złego, zawiadomiliby

wcześniej... Moje nienajczystsze sumienie w białej kopercie.

Ze strachu fotografuję całą stronę jednym spojrzeniem: Down - nie, inne schorzenia - nie.

Zdrowe! „Płeć dziecka będzie znana 10 XI. Telefon kontaktowy...”

- Piotr, list ze szpitala... - budzę go.

- W porządku? Wiedziałem - spokojnie zasypia.

Biegnę do lasu. Świergolę z ostatnimi ptakami. Przemawiam do brzucha, przepraszam... Bezładnie

wywijam rękami, powtarzając figury tai-chi. Nie mogę się skupić, zamiast harmonijnie ćwiczyć,

tańczę z radości.

Pijany mózg wyświetla halucynację: na polanie pojawia się skośnooki mnich buddyjski. Idzie w

moją stronę. Piotr miał chyba rację, mówiąc, że Maleństwo jest zemstą Tybetu (ziołowe tabletki na

„raka”, które brałam w lipcu od dalekowschodnich uzdrowicieli z Warszawy).

45

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Halo! - kłaniam się zjawie, wcieleniu moich przeczuć.

Mnich ma pod pomarańczową „sutanną” ciepłą koszulę w kratę. Przyjechał z Birmy na zaproszenie

szwedzkiej rodziny, potrzebującej wsparcia duchowego. Gospodyni choruje na raka piersi. Mnich

mieszka w leśnej chatce i uczy się prowadzić traktor, spychający kloce pociętych świerków. Czeka

na pierwszy śnieg, pierwszy w jego życiu.

Zaglądam do mądrej książki Ciąża. 40 kolejnych tygodni. Co dalej? Dziecko jest zdrowe... wcale

nie. Dobre wyniki z badań prenatalnych wcale nie gwarantują zdrowia dziecka i matki. W książce

wyliczają, tydzień za tygodniem, co nam grozi, zanim minie dziewiąty miesiąc: borelioza,

zakrzepica żył, smółka (zielona), fibronektyna, talasmenia. Wybór nazw większy niż imion w

kalendarzu. Kurczę, przeszłam wszelkie badania niby slalom z przeszkodami, a tu się okazuje, że to

dziewięciomiesięczny maraton hipochondryków? Wrzucam poradnik-straszak do lodówki, gdzie

trzymamy stare, nieczytane książki.

8 XI

Połowa scenariusza. Amalia Mniszech wraca do Polski (dobrze jej). Mąż wita przed pałacem w

Dukli. Za parę lat przebudują chałupę, ufundują kościół, gdzie Amalia będzie miała najdziwniejszy

grobowiec Rzeczpospolitej: damy, leżącej w pianie rokokowych falbanek z alabastru. W kamiennej

sukni, wysokich bucikach i czepeczku z kamienia. Naprzeciwko siebie dwa kryształowe lustra

odbijające w nieskończoność półleżącą figurę Amalii. Nieskończoność jako przedrzeźnianie siebie

samej, żart bez puenty.

Wizyta u położnej w Sztokholmie.

- Zupełnie inaczej wyglądasz. Masz już wyniki - domyśla się.

Idę pod USG. Małe znowu wyczuło publiczność. Klaszcze w dłonie, klepie mnie po macicy. Spod

pępka słychać cichutki szmer. Lekarka zapisuje rozmiar główki i centymetry tej rozbawionej frygi,

liczy paluszki.

-Jeden, drugi, trzy, cztery.

- A piąty gdzie? - jestem przestraszona. -W buzi, ssie.

- Na pewno dziewczynka - Piotr nie ma już wątpliwości.

- Za wcześnie na fiutka albo myszkę, nie widać. Poród wyznaczymy... między siódmym a

siedemnastym kwietnia, ale wiadomo, dziecko samo zdecyduje - koniec filmu, lekarka wyłącza

ekran.

Wynoszę z przychodni piętnastocentymetrowego człowieczka, ukrytego pod płaszczem i moją

skórą. Widziałam go do „szpiku kości” i nic o nim nie wiem, nie wiem, o czym śni. Jest Oną czy

Onym? Oddycha mną, popija moją krew. Obydwoje maszerujemy przez kosmos. Ono zanurzone

we mnie, być może jeszcze wszechwiedzące. Ja już ze śladem po anielskim palcu na twarzy.

Kabaliści mówią, że tuż przed narodzinami anioł delikatnie muska zagłębienie między nosem a

ustami, zabierając wspomnienia boskich tajemnic i przeznaczenia. Zostaje zagłębienie - pieczęć

zapomnienia.

9 XI

Od rana czuję odmienność mojego stanu. Nigdy nie pozwalałam sobie na wylegiwanie się w łóżku.

Wrzask budzika:

- „Karrrrdiolog o dziewiątej!!!!”.

Dzisiaj, proszę, odmiennie: budzik sobie, ja sobie. W końcu Piotr wychodzi z łazienki i ogłusza go

46

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

pięścią.

Miewam sny, ale tyle w jedną noc? Chyba śnię za nas dwoje. Jeśli wymieniamy między sobą

powietrze, jedzenie, czemu by nie sny? Skoro to były Twoje marzenia, to delikatne - śniły mi się

kolorowe wstęgi jedwabiu.

Kładą mnie w laboratorium. Elektrody, USG, ręka pod głowę, na lewym boku. Szum aparatury,

ciemno, ciepło. Słyszymy z Maleństwem podobne bum-bum mojego serca, podsłuchiwanego przez

mikrofon. Laborantka szpera mi czujnikiem pod żebrem. Bum zamienia się w pim-pam; serce bije

rekordy w nieprzerwanym odbijaniu piłeczki życia ping-pong. Potem cmoka, ciamka i zabiera się

do tego, do czego zostało stworzone: chłeptania krwi. Przerażające odgłosy żarłoczności, zasysania.

Cisza. Koniec badania. Laborantka wychodzi po lekarza.

Biorę słuchawkę (może oczawkę?) USG i przesuwam sobie po brzuchu. Przyrząd jest wyłącznie

kardiologiczny, z całego ciałka pokazuje bijące serduszko dziecka.

Zjawia się blady, wykrochmalony specjalista.

- Czy jestem zdrowa?

- Żadnego zwłóknienia zastawek. Jesteś super-zdrowa - analizuje wykres. - To ci, co cię badali w

Polsce, chyba źle się czują.

W szpitalnym kiblu anatomiczne rysunki, ogłoszenia: „Samotny poszukuje kobiety ważącej od 15

do 20 kilo”, obok dopisek: „Dobrze trafiłeś do szpitala, lecz się, chuju”. Jestem za pisownią po

polsku „huj” dla krótszego, obrzezanego.

W drodze ze szpitala Pietuszce przypomina się, gdzie jest polski sklep. Cud, spełnienie marzeń. Co

za dzień - mam zdrowe serce i makowiec, sernik, pączki, pachnący chleb, kiszoną kapustę,

wedlowskie cukierki (Irysy, Figle). Przy ladzie jednokartkowy „Informator Kulturalny. Miesięcznik

Polskiej Rady Kultury w Sztokholmie”. Same duże litery, powaga i program: filmy, koncerty.

Zajadam kapuchę, przeglądając „Informator”. Polska emigracja to ciągle Święta Figura z kapliczki

Gombrowicza: „23 listopada, godz. 19. WIECZÓR „PROEZJI” (poezji i prozy?) - Konsul

Generalny RP w Sztokholmie zaprasza na inauguracyjny wieczór początkujący serię spotkań z

klasyką polskiej poezji i prozy, na których (nazwiska lektorów) przypominać będą Państwu naszych

Wielkich. Na pierwszym wieczorze, w salonach Konsulatu Generalnego, słuchać będziemy strof

Władysława Reymonta i Adama Mickiewicza. Przy fortepianie fortepianista”.

W „Nyheters” artykuł o pisarce Carinie Rydberg i jej przebojowych Diabelskich sztuczkach, w

których swobodnie miesza własną prywatność z literaturą. Opisuje romanse ze znanymi

osobistościami. Śmiała dziewczyna. A gdyby tak ściągnąć te nie najczystsze prześcieradełka, jakimi

zasłaniają się poniektórzy moi byli? Autorytety moralne, luminarze etyki i sztuki. Zresztą kto by w

to uwierzył? Kłamstwa łatwiej uchodzą za prawdę. Sami wydają książki, w których pozują na

wyrocznie moralności i smaku.

Grafomańskie opluwanie innych to nie literatura, panowie, ale opisywanie łóżka jest równie

dobrym tematem, jak każdy inny. W pisaniu, w dobrym pisaniu nawet kamuflaż bywa wiwisekcją.

Rydberg odważnie przerabia siebie na literaturę. Mimo że pozornie mężczyźnie obyczajowa

szczerość dodaje kolorytu, a kobiecie siniaków.

Autor tekstu nie odmawia Rydberg talentu (to uznano już przy jej poprzedniej książce), zastanawia

się natomiast, czy pisarka, wymachując piórem, nie drażni tym penisowatym atrybutem pisarzy

mężczyzn. Poza tym jest tak chuda, że nie menstruuje. Reszta artykułu mądrzejsza, bez tego błotka

obyczajówki, ekscytacji i rubaszno-oślizłego pomruku, słyszalnego niekiedy z polskiej zagrody dla

krytyki, gdy pisarzem jest kobieta.

Pomysł na pracę magisterską: „Wpływ penisokształtnych narzędzi pisania na rozwój pisarstwa

męskiego do schyłku XX wieku w świetle rozwoju informatyki i pisarstwa kobiecego,

47

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

posługującego się dotykiem łechtaczkopodobnych klawiszy komputera i myszki”.

Miska spaghetti na obiad. Po godzinie pustka w żołądku.

- Pietuszka, chyba się zaczęło: konkurencja o jedzenie. Maleństwo wyjadło mi cały talerz.

- No, to poczekaj na kopa w miednicę: „Mama, deser!”

Długi spacer w ciemnościach, ze wzgórza pomiędzy domami wypatrujemy pomarańczowych

światełek naszego okna.

10 XI

Od dziewiątej czterdzieści pięć będą wyniki: dziewczynka czy chłopiec. Jest mi to obojętne. Przy-

zwyczaiłam się do chłopca. Piotr wolałby dziewczynkę. Na szczęście wybór jest ograniczony.

Jedno i drugie będzie niespodzianką. Zadzwonię o dwunastej, po odrobieniu dwóch scen

scenariusza Dam.

Śniadanie, włączam Trójkę i czytam Fiszerową, wiedząc, że do końca dnia mogę nie mieć już czasu

na takie przyjemności. Dziewiąta trzydzieści - siadam do komputera - mego żywiciela. Scena

pogrzebu Briihla -ministra na dworze Augusta II, ojca Amalii. Tłum, wyrzucający go z trumny,

potem Amalia z córką za szklanymi drzwiami kościoła, uciekające przed zemstą mo-tłochu. Tłum

wrzeszczy: .Złodziej, krwiopijca!” W mojej głowie: „Dziewczynka, chłopiec?!”

Nie wytrzymuję, w połowie sceny dzwonię do Karolińska Sjukhuset - zajęte. Wracam do pogrzebu:

Amalia daje córce lekcję, każąc patrzeć na sponiewieranego trupa dziadka: „Albo rządzisz

motłochem” albo on rozszarpie ciebie”. Skończę scenę i zadzwonię. Nie kończę, biegnę do

telefonu.

Mogłabym się wysilić i powiedzieć te parę zdań, jodłując po szwedzku. Ale boję się pomylić, trzeba

wymienić tyle cyferek ubezpieczenia, jakby dzwoniło się do banku w sprawie tajnego konta. Wolę

też usłyszeć odpowiedź po angielsku. Szwedzka flicka (dziewczynka) kojarzy mi się z francuskim

gliną - fli-kiem. Pojke (chłopiec) - z ostrzyżonym na zapałkę blondasem w czarnym dresie,

zajadającym czarne cukierki -lakrisy. Słynne ślazowe cukierki, przysmak Dzieci z Bullerbyn. Słone

i gorzkie zarazem. Testowałam je na dzieciach spoza Bullerbyn, czyli nieszwedzkich. Reakcja była

zgodna - odruchowo wymiotna.

Dziewczyna z Karolińska Sjukhuset pyta mnie o datę urodzenia, numer personalny, numer badania i

zadaje jeszcze podchwytliwe pytanie: „Czy to twoje pierwsze dziecko?”.

- Yes - głos mi się trzęsie.

Ona perfidnie wyczekuje. - Jak sądzisz, chłopiec czy dziewczynka?

- Please.

- OK, powiem ci... girl.

- GIRL! Dziewczynka!!!

Piotr wybiega zaspany z sypialni:

- Wiedziałem.

Odtańcowujemy taniec radości. Dziewczynka szybciej zaczyna mówić, chodzić, łatwiej ją

wychować, dziewczynka... Po prostu Power Girl!

- Pola! - cieszy się Piotr.

Przekonuję do Nany. Też łatwo wymówić, międzynarodowe imię.

- Nie, nie, ustaliliśmy. Pola jest skromnie, prosto - słucha go nawet odkurzacz, cichnąc, cichnąc aż

do ostatecznego wygaśnięcia. Jedziemy kupić nowy. Sprzedawca, w koszulce opinającej muskuły,

zachwala ciemnoniebieski. Ani słowa o ciągu, wciągu czy innych technicznych bajerach, w których

lubują się faceci z działu elektrycznego.

- Znakomity, wytrzymały odkurzacz. Dziecko może na nim jeździć - sprzedawca szarpie rurą.

Gdyby dali do tego siodełko, to czemu nie sprzątać, jeżdżąc po mieszkaniu. Sprzedawca wskakuje

48

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

na plastikowy odkurzacz:

- Można skakać i nic!

Zostawiamy go, bąkając, że musimy się zastanowić. Za sklepem zataczamy się ze śmiechu. Kupu-

jemy gdzie indziej - najbanalniejszy odkurzacz do odkurzania.

11 XI

Międzynarodowy dzień Makabry. Na Zachodzie - końca pierwszej wojny, w Polsce -

Niepodległości. Radio i telewizja o trupach. Zacny „Bouillon...” daje kawałki z Rwandy i

fragmenty książki profesora mojej Ecole, torturowanego w kambodżańskim obozie kon-

centracyjnym. Uratował się dzięki znajomości buddyzmu. Przekonał khmerskiego oprawcę -

profesora matematyki, że jest etnologiem, a nie szpiegiem amerykańskim. Po latach Francuz wrócił

do Kambodży, spotkał żyjącego na wolności, w dostatku, swojego kata, mającego na koncie

czterdzieści tysięcy morderstw (w większości łopatą).

Pivot pyta profesora i innego gościa, dziennikarza z Rwandy: „Dlaczego?” Dlaczego ludzie są tak

okrutni? Żaden z rozmówców nie znajduje odpowiedzi. Nie ma jej. Mordercy z Rwandy, zabijający

maczetą doszli do wniosku, że człowiek daje się łatwiej za-szlachtować niż zwierzę, przed śmiercią

pokornieje.

Na Trójce wieczorem dyskusja o współczesnym patriotyzmie. Maluję swój obrazek na jedwabiu i

przestaję słuchać. Dla mnie najlepszy przykład patriotyzmu to kibice. I sąsiedzi, wywieszający

flagę. Taka tutejsza moda. Nie wiesz, gdzie jesteś, budzisz się z kaca, wyglądasz przez okno:

Szwecja oblana morzem. Wszędzie Szwecja, nie masz wątpliwości, przy jednakowych rdzawych

domkach pale ze szwedzką flagą. Flagowe obsiki-wanie terenu. W Szwecji, w typowo szwedzkim

domku, mieszka Szwed z totemem w ogrodzie. Polski patriotyzm -wiara, że jest się Narodem

Obiecanym Europie, Światu.

Skończyłam obrazek. Portret dziewczęcia w wianku. Słodycz oczu, zniewalający uśmiech. Plama

ust trochę krwawa, zaschnięty strup? Nie widać ząbków, przykrytych wargami. Dwa kły, pamiątka

po drapieżnych przodkach. Wygraliśmy nie tylko kolejną wojnę, wygraliśmy ze wszystkim, co żyje.

Człowiek się może ucywilizował - zorganizował w bandę (narodu), ale nie uczłowieczył.

Uczłowieczyć można psa albo zwierzaki Disneya.

Rządzą nami nadal bogowie bez masek - instynkty i kapka szarych komórek na czubku głowy,

zwana drapieżną inteligencją, okrutniejsza od kłów i pazurów. Te małe Pol Potki po biurach i

redakcjach, dręczące skazanych na etatową pracę. Wracających do domu gorzej niż z wojny, z

dziurą w żołądku. Wrzody jako rana postrzałowa cywilizacji.

Miałam się nie denerwować, nie szkodzić Polce. Wieczorem tylko Mozart. „Za dużo nut” - mawiał

o nim cesarz Józef II, niech więc któraś prześwidruje brzuch i dojdzie do jej skulonych uszków.

12 XI

Po obudzeniu najwięcej myśli. Nie ubabranych śniadaniem, krzątaniną, więc nieodpowiedzialnie

lekkich: w styczniu do Włoch. Samolotem do Wenecji, Siena, Asyż, czemu by nie Rzym.

Piotr wraca z pracy, wysłuchuje moich planów.

- Będziesz miała taaaki brzuch, skopany przez Połę, i odechce ci się muzeów.

Pietuszka kładzie się, wymęczony dyżurem. Zostaję przy nim, aż zaśnie. Te wspólne kilkanaście

minut razem wyrównuje nam rachunek oddzielnej nocy. Rozczesuję mu palcami długie włosy,

leżące miękko na poduszce. Rozwiane, jakby gdzieś biegł przez sen. Splątane wyśnionymi

uczuciami i prawdziwymi kłopotami. Zrywa mnie telefon.

49

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Produkcja Miasteczka. Wysłuchuję ich wersji. Dziesięć odcinków na teraz, pozostałe czternaście

może, chyba...

- Do końca grudnia wiem, co mam robić, a potem? - próbuję coś zaplanować.

- Poczekajcie dwa tygodnie, wyjaśni się.

Nie mam czasu czekać. Pod koniec marca będę balonem, balon odleci i zostanę na ziemi z

pieluszkami, soczkami, nieprzespaną nocą. O żadnym pisaniu nie będzie mowy. Natura da się

zaplanować: między siódmym a siedemnastym kwietnia rozwiązanie. Ludzie, racjonalni ludzie są

nieprzewidywalni: „Wyjaśni się”. Mam film w pisaniu, rozbabraną książkę, serial w trakcie

produkcji. Goni mnie czas, nie mam cierpliwości. Wyobrażam sobie ten biegnący czas i obok niego

truchtającą cierpliwość. Nie umiem truchtać, ścibolić.

„Kochajcie ludzi, tak szybko odchodzą” - telewizyjny refren ze słów księdza Twardowskiego. Może

w końcu komuś przyjdzie do głowy, że po którejś nachalnej powtórce zamiast poezji powstanie z

tego hasło na rzecz przedwczesnego wytrysku?

Na obiad mielone. Biorę przepis: jajko, tarta bułka. Paprzę się w śluzowatym białku, dodaję przy-

praw. Zastanawiam się, czy przepisy kulinarne nie służą przywróceniu życia martwemu mięsu:

kolorów, jędrności, zapachu. Troszeczkę tego, tamtego i z krwawego ochłapu świński Frankenstein.

Trzeba go natrzeć (pieprzem), ogrzać w garnku i voila! - kotlet smakuje jak żywy!

Spacerujemy z Pietuszką. Bezlistne, czerwone gałązki brzozowe na białych pniach przypominają

płonący chrust. Jest ciepło, jakby właśnie od nich, listopad bez przymrozków.

Knocę jedwabny obrazek. Klejowy kontur wypełniony kolorem nieudolny. Nie pomógł połyskliwy

wdzięk jedwabiu, tuszujący najgorsze błędy. Przed każdym obrazkiem jestem zupełną amatorką.

13 XI

Ściana z Damami: trzydzieści dziewięć scen, sześćdziesiąt stron. Amalia powinna się teraz wdać w

konfederację barską i wplątać w morderstwo żony Potockiego. Pokazać konfederację w kilku

scenach, wyjaśnić, o co chodzi, bez komentarza zza ekranu. Gapię się w komputer i nic, ściana. Na

dodatek Amalia ma wzbudzać sympatię.

Piszę, kasuję. Jeżeli się nudzę scenami i dialogami, znaczy - źle. Dobre teksty wychodzą mi tylko

na haju.

Spacer w lesie, nałapanie sobie poezji i z powrotem w dyby. Chyba mam rozum w nogach, na sie-

dząco nic mi nie przychodzi do głowy. Może są wzrokowcy i słuchowcy, siadacze i biegacze.

Mądrale twierdzą, że ruch (zwłaszcza kiwanie się w przód i w tył) pobudza hipokamp,

odpowiedzialny za pamięć. Ale ja sobie chyba nie przypominam roku tysiąc siedemset

siedemdziesiątego.

Seks w ciąży, ha! Coraz wygodniej na stojąco, od tyłu. Kupić kurewsko wysokie szpilki? Pietuszka

nie musiałby się zniżać do mojego poziomu. Wchodzenie na stołeczek jest zbyt rozczulająco

dziecinne. Stanowczo szpilki, sursum corda i wypięta dupka.

Dzwoni Zosia z pytaniem, czy przytyłam. Ostatni raz wpadłam do nich w lipcu na podwieczorek.

Musieli być zdziwieni, kiedy dorwałam się do garów i wyjadłam stare łazanki, chińszczyznę,

rozglądając się za jeszcze. Na drogę dostałam w szklance smalec, uznany pomyłkowo przez Piotra

za stary ser i wyrzucony. Nie miałam wtedy pojęcia o ciąży, wydawało mi się, że wychodzę z

zagłodzenia.

Mówię prawdę:

- Zosiu, przytyłyśmy cztery kilo od tamtego czasu, Pola i ja, jestem w piątym miesiącu.

50

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Zosia cieszy się bardziej od nas:

- Nareszcie! - gratuluje nam, jakbyśmy byli w wieku patriarchalnym i stał się cud. Za to dostanę

transport jej genialnych łazanek, dobrze być w ciąży.

14 XI

Telefon od wydawczyni. Wróciła z Targów we Frankfurcie, przywiozła artykuły, w których Niemcy

pytają, czemu nie przyjechałam. Odpowiedź jest prosta: na Targi w tym roku nie zapraszano z

Niemiec, ale z Polski. Nie załapałam się. Wcześniej tak, za rok pewnie też pojadę, jednak na huczne

obchody Dni Polskich nikt z kraju mnie nie zaprosił. We Frankfurcie Hiszpanie kupili Kabaret

metafizyczny, wydadzą pod koniec przyszłego roku.

Zimno. Pietuszka wziął się do porządkowania tarasu. W każdym pokoju, także w kuchni, mamy

sofy, leżanki. Na tarasie aż dwie. Te z tarasu trzeba zawinąć chochołem na zimę. Pod jedną z kanap

stare ptasie gniazdo. Znalazłam je puste w lesie, przyniosłam do domu i powkładałam kurze jajka.

Zawiesiłam koło anteny satelitarnej, opowiadając Pietuszce o dziwnych wielkich ptakach,

krążących nad naszym domem. Nie dał się nabrać, jaja miały sklepowe stempelki.

Wybieramy się do kina. Mieli już grać chiński film o smokach, taoistyczno-feministyczny western.

Nie grają, nie ma też filmu z Douglasem, podobno najlepsza jego rola. Dają za to nową wersję

Shafta. Pietuszka odmawia:

- To nie jest film dla kobiet w ciąży, za brutalny.

- To co jest dla kobiet w ciąży, kreskówki? Bierzemy z wypożyczalni film o bokserze Hurricane -

dla nieciężarnych mężczyzn, wspólny film z Alem Pacino o dziennikarzu w aferze tytoniowej i dla

mnie francuski, Dziewczyna na moście. Mimo Daniela Auteille kiła, czyli francuska choroba:

metafora za metaforą, co daje metaforę filmu, a nie film.

Kupując w naszym wiejskim sklepie, należącym do sieci spożywczaków ICA, rozumiem pomysł

Karen Blixen na Ucztę Babette. W kolejce do kasy chce mi się krzyczeć: „Ludzie! Na świecie jest

prawdziwy chleb! Niesolone masło! Ciastka inne od sucharów z kardamonem, pachnące owoce i

warzywa!!!”

Babette sprowadziła z Europy wyrafinowane jedzenie dla swojej skandynawsko-protestanckiej

wioski. Mam te same odruchy, przywożąc z Polski dla Kerstin dżemy i wedlowskie ciastka.

- Posmakuj innego świata, zapachów, nieza-mrożonych zmysłów.

Kerstin nie udaje - naprawdę jej smakuje. Trzydziestoletni Hakan, uwielbiający jeść, nie może się

nadziwić, że to takie smakowite. Kupiliby podobne kiełbasy i słodycze w Szwecji, gdyby były. Nie

ma, w lekturach jest Uczta Babette.

Czemu Pola mnie nie kopie? Już chyba powinna. Pietuszka znajduje szybko pocieszenie: - Bo może

cię lubi...?

Wieczorna beznadzieja. Szaro za oknem i w głowie. Zmęczenie. To, co napisane rano, wydaje się

bezsensowne, to, co jutro - niemożliwe. Zostaje błyskotka telewizora. W „Oknach” rozmowa

„Wszystko na sprzedaż”. Kasia Figura tłumaczy się ze swojego seks-telefonu. Fajna,

temperamentna kobitka, ma najwidoczniej porachunki z męskim światem. Jej seks-telefon, rodzaj

rewanżu, okazja do oskubania macho, zamienia się nagle „w środek komunikacji z publicznością.

Medium do komunikowania”. Drugi zaproszony -facet z reklamy, dawny tłumacz ambitnej

literatury angielskiej, porównuje swoje nazwisko wydrukowane małymi literami w książce z

autorstwem billboardu, widocznego na całą Polskę. Obgaduje reklamę drenującą najzdolniejsze

umysły. Ani słowa o pieniądzach, od których kleją się jej plakaty i które na niej zarabia. Wstyd

pracy czy szlachecka pańskość? Być bogatym i wolnym z urodzenia, z łaski talentu nie kalającego

się wysiłkiem? Upokorzenie pieniędzmi.

Polska sprzed dwustu lat, wymieszanie wysokiego z niskim; salon i kibel. Fiszerowa o słynnym

amancie, bohaterze narodowym, księciu Józefie Poniatowskim: Jednym z nawyków zniewieściałego

51

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

trybu życia Księcia byt osobliwy zwyczaj przesiadywania w czasie godzin porannych na stolcu i

przyjmowania wizyt bez zmiany pozycji. Przyzwyczajono się do tego i nie okazywano zdziwienia.

15 XI

Agencja Artystyczna z Gdańska zaprasza na spotkanie ze studentami, do radia, bibliotek i tak dalej.

Po raz pierwszy ktoś proponuje za spotkanie z czytelnikami dość duże honorarium, porównywalne

z niemieckimi „odszkodowaniami” za podobne wyjazdy. Nowe czasy czy nowe agencje?

Docenianie, wycenianie, że to nie tylko reklama dla pisarza (robienie z siebie małpy), ale i praca,

częściej - wyrywanie z pracy. Odpisuję: „OK, chętnie, jednak o tej porze roku i w moim stanie nie

wsiądę na prom. Rozumiem, jeśli agencji nie będzie stać na bilet lotniczy (dwa razy drożej). Może

przy innej okazji...”

Odpowiedź z agencji faksem i Szekspirem:

Nad mur wzleciałem na skrzydłach miłości; Dla niej kamienne przegrody są niczym: Jeśli je umie

przekraczać - przekracza.

Romeo i Julia

Szukają sponsora na skrzydła dla Julii. Jestem wdzięczna (faksowo) za zrezygnowanie z obsadzania

mnie w roli Ofelii, tonącej na polskim promie z lat sześćdziesiątych.

Po czterech miesiącach smak zielonej herbaty z cytryną. Pola na początku ciąży, wstrętnie protestu-

jąc, uznała ją za wywar z petów. Dzisiaj przełknęła i zabulgotała (radośnie?).

W dzień, zakryta ubraniem, bez bólów i nudności, zapominam o tym, co w środku. Leżąc w

wannie, nie umiem się przyzwyczaić do siebie. Pępek przesunięty niesymetrycznie gdzieś pod

pachę niby portfel (w drodze za wyrostkiem robaczkowym, wędrującym pod ramię - ilustracja z

książki o zmianach po piątym miesiącu).

Brzuch przypomina stwora, wylegującego się na moim żołądku. Z profilu jeszcze to jakoś wygląda

-macierzyńsko; z góry - niekształtny bebech. Zawsze byłam ze skóry, kości. Bez krągłości

kobiecych - nagle eksplozja. Żeby wiedzieć, skąd dokąd jest Pola, wyczuć. Nic z tego. Tajemnica,

uciskająca żołądek.

Przypadkowo, pstrykając po kanałach, znalazłam film BBC o malowidłach naskalnych. Coś, na co

czekałam od lat. Składne wyjaśnienie symboliki jaskiniowych obrazów. Nie przekonywały mnie

podręcznikowe tłumaczenia: „Nasi przodkowie sprzed trzydziestu--dwudziestu tysięcy lat malowali

doskonale zwierzęta, zaledwie szkicując ludzi, polowanie było bowiem istotą ich życia”. A

powtarzające się w różnych jaskiniach wzory geometryczne: „Rodzaj pisma obrazkowego,

opisującego ilość ubitej zwierzyny”. Skoro ktoś potrafi niemal trójwymiarowo narysować konia, to

dlaczego nie narysuje twarzy? Ludzie od zawsze byli zakochani w sobie albo w innych. Te same

kratki, kreski i spirale w odległych od siebie miejscach, w czasach, gdy nie było wspólnej kultury,

tylko hordy łowców i zbieraczy?

Angielscy archeolodzy porównali malowidła Buszmenów z malowidłami w jaskiniach francuskich.

Buszmeni z obrzeży pustyni Kalahari bez problemu objaśnili badaczom, co przedstawia malunek

przodków, i odtańczyli go w transie. Buszmeński szaman opisał transowy lot w przestworzach,

prowadzony przez duchy zwierząt. Przeszywający ból, cierpienie widoczne na jego spoconej twarzy

są oznaką łaski. Bóstwo wysłuchało prośby o zesłanie mocy. Droga krzyżowa miłosierdzia.

Podobne rezultaty, lot poprzez kolory, przestrzenie, uzyskuje się przy głębokiej hipnozie, gdy nie

wydaje się poleceń i pozwala mózgowi pracować na wolnych obrotach. Wyświetla wtedy własne

halucynacje. W pewnym momencie na ekranie umysłu pojawiają się kreski, kraty, spirale. Te same

wzory (także z jaskiń) i przeżycia, niezależnie od wieku badanych i kręgu kulturowego.

Przypominam sobie LSD-owe podróże w kalejdoskopowych tunelach barw. Pierwsze doświadcze-

nia z LSD przepaliły mi głowę. Już nigdy po zażyciu kwasu nie będę miała tej lekkości pierwszych

przeżyć. Gdybym za pomocą kilku farb miała namalować, co wtedy widziałam - odlot w kolorach -

wyglądałoby to mniej więcej na czarne albo czerwone kropki z naskalnych malowideł.

52

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Kraty i kreski okazały się nie pułapkami na zwierzęta i pierwszymi cyframi, lecz symbolem wizji.

Ludzie, przeszyci szamańskimi strzałami, doznają bolesnej mocy przejścia na drugą stronę

rzeczywistości, prowadzeni przez zwierzęta, symbolizujące nadludzkie moce. Przekonuje mnie to

tłumaczenie, tak jak święte obrazy, gdzie precyzyjnie wymalowani są święci, aniołowie wiodący w

zaświaty, zaś zwykli śmiertelnicy boczkiem, niezauważalnie. Czy nadprzyrodzone siły, wyciągające

człowieka z materialnego świata niby rzepkę z ziemi, nazwie się koniem, bawołem albo bawolim

świętym Markiem... nie ma różnicy. Aureola lub dziób pierzastego przewodnika po zaświatach - to

nieistotne szczegóły.

Mało sensowna jest stara podręcznikowa hipoteza, że ściany jaskiń, ich forma pobudzały do

szukania znajomych kształtów zwierząt i malowanie ich mogło wywołać trans.

Pomyślałam o Poli, zamkniętej w przytulnej jaskini macicy, obmacującej ją łapkami. Pogrążona w

prawiecznym śnie. Co pokazuje jej budujący się warstwa po warstwie mózg, o czym śni? O

kreskach, świetlistych punktach? Mój mały człowieczek w transie tworzenia samego siebie.

16 XI

O siódmej rano ciemno. Siadam w kuchni, popijam herbatę i wsłuchuję się w dom. Przedmioty

warują posłusznie: garnki na piecu, spocony czajnik. Za oknem szuranie dzieci, idących do szkoły -

ciężkie tornistry, wyginające im do tyłu ręce - zwichnięte skrzydła.

Pietuszka przykłada ucho do mojego brzucha. Nie słychać Poli: ani bicia serduszka, ani porannego

tupania. Za wcześnie.

Na zakupach zaglądamy do dziecięcego sklepu. Cudawianki: kołyski, łóżeczka, dziwne przyrządy

do podskakiwania, nosidełka, odciągarka pokarmu. Chodzę z rozdziawioną gębą. Liczę: tysiąc, dwa

tysiące koron. Oglądam pozytywki, zastanawiam się, czy już nie kupić i nie przystawiać do brzucha

(Pola słyszy) przed snem. Może zapamięta i będzie przy tym łatwiej zasypiać? Pietuszka, widząc

mój zachwyt wiklinowym łóżeczkiem na kółkach, radzi wybrać zwykłe, drewniane.

- Zmienia się w nim poziomy, starczy na dwa, trzy lata. Z wiklinowego wyrośnie po pół roku.

- No tak, ale... jest lekkie, można je wozić po domu. Piszę - kołyska koło mnie, gotuję - w kuchni,

idę do łazienki - Pola ze mną. Solidne drewniane łóżeczko ze szczebelkami skazuje na krążenie

wokół niego i dziecka. Mój najważniejszy argument za wiklinowym - jest śliczne, z baldachimem,

białą haftowaną pościelą.

- Niech będzie, też się wychowałem w wiklinowym koszu na bieliznę - Pietuszka kapituluje.

Wszystko jest tu słodkie, krasnoludkowe. Horrorem są jedynie wózki. Z boku podobne do

karawanu. Pamiętam takie czarne, ponure kredensy z trzęsącymi się szybami i trumną w środku, z

której wystawały falbanki pościeli. Przejeżdżały koło mojego łódzkiego podwórka, ciągnąc za sobą

orkiestrę, żałobników i zafascynowane hecą dzieciaki.

Wózki dziecięce mają plastikowe szyby, przygnębiające (praktyczne) kolory. Łapię za jeden z nich i

z karawaniarza zamieniam się w bonę. Brakuje mi czepeczka. Mogłabym występować razem z

rzędem tych wózków w musicalu o wyższych sferach. Wyższych, bo cena na te sprężyny i kiepski

design - trzysta dolców. Nie spodziewam się rewolucji w wózkarstwie do kwietnia przyszłego roku.

Pola najeździ się w łóżeczku-kołysce, a na spacery będzie chodzić w nosidełkach.

Z Polski wiadomość o nowej nagrodzie („Nie dla mnie sznur samochodów... nie dla mnie...”)

imienia Józefa Mackiewicza. Przeciwwaga Nike dla poprawnych prawicowych pisarzy. I dobrze, im

więcej nagród, tym lepiej. Do czego może się jeszcze przydać Mackiewicz? Jego obsesje, powieści

nieco wyblakły. Wiadomo, nie będzie czytany, za to używany na zasadzie hasła.

Cenny był jego sposób myślenia, niespotykany w Polsce, może z wyjątkiem Brzozowskiego.

Logiczny, jak na przyrodnika przystało. Nie wdawał się w niuanse, usprawiedliwiające wahania

ludzkiej natury. Przyroda jest bezwzględna, człowiek zezwierzęcony przez historię (komunizm).

Polowano na niego z prawa i z lewa, zaszczuto.

Mackiewicz byłby przydatny, gdyby komukolwiek po upadku Związku Radzieckiego zależało na

53

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

pokazaniu różnicy między (prawdziwą?) Rosją a komunizmem. Znał Rosję, był nią uwiedziony, i

znał dobrze komunizm. Nie utożsamiał ich, wyśmiewał teorie, udowadniające pochodzenie

komunizmu z rosyjskich korzeni. Sowiety były dla niego zaprzeczeniem Rosji, jej diabelskim

przedrzeźnianiem. Nie używał takich porównań. „Diabelski”, „demoniczny” to działka

mistycyzującego Zdziechowskiego, podobnego do Mackiewicza w diagnozie komunizmu. Pisałam

o nich magisterską pracę porównawczą w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym. Jeden z

promotorów, porządny człowiek, ale tchórz, w ostatnim momencie odmówił brania udziału w

egzaminie. Kiedy spotkałam go na Grodzkiej w Krakowie, nie chcąc mi się tłumaczyć (co miał do

powiedzenia - że boi się ryzykować karierę? Kilka lat uczył nas odwagi myślenia wbrew

politycznym systemom), zrobił unik i próbował wejść do sklepu. Pech, akurat naprzeciwko była

ściana z rynną. Więc stał pod tą rynną, jakby zastanawiał się, czy wejść na dach.

Pietuszka ma problemy gatunkowe:

- Wyjedziesz do Budapesztu, Pola nie ma tam nic do roboty, powinnaś ją zostawić. Gdybym byt

pingwinem cesarskim, mógłbym przechować jajo, bujając je na stopach. Samica wróciłaby z

wyprawy i przejęła pakunek.

- Austriacko-węgierskie gadanie. Niemożliwe.

Za sto lat, za pięćdziesiąt uznają prawdopodobnie ciążę za rzecz niebezpieczną dla płodu i na ten

czas przeniosą go do sztucznej macicy, której nie będą grozić zatrucia, wypadki, niedotlenienia „z

winy matki”. Naturalna ciąża będzie luksusowym ryzykiem.

- Eee - według Pietuszkina prędzej wynajdą bezpieczne narkotyki. - Będziesz się mogła ućpać w

czasie ciąży.

- Kochanie, czy ty nie myślisz raczej o sobie? O swojej zaćpanej starości bez kaca...

Pożyczam na drogę jego sztruksy. Nie mam już talii, mam za to brzuch i się nie dopinam.

Zawiązuję spodnie sznurkiem. Zakrywam swetrem - nie widać balonika.

17 XI

Nie będzie VAT-u na książki (hurra!) i na budownictwo zostanie po staremu! Dwie ustawy,

zbliżające mnie do zamieszkania we własnym DOMU PISARZA.

Lubię Tuska, może dlatego, że sepleni jak ja. Może dlatego, że wygląda normalnie i uczciwie na tle

politycznie zakazanych mord. Będzie startował do szefostwa Unii. Geremek także, bo ma tradycje

solidarnościowe (umiejętność gadania z komuną). W żadnych wyborach, prezydenckich, gminnych,

nie wygrał mój kandydat, żal mi Tuska.

Jeszcze jedna, mitochondrialna korzyść z Poli: mężczyźni (plemniki przy zapłodnieniu) tracą swoje

mitochondrialne DNA. Do jaja przeciska się tylko genetyczne jądro, przydatki odpadają. Przekażę

Poli mitochondria matki, prababki Ewy, a ona podaje dalej, o ile też będzie miała córkę. Mężczyźni

są ślepym zaułkiem ewolucji (mitochondrialnej). Majątku Poli nie zostawię, „domu pisarza” chyba

też nie (jeśli będzie - najtańszy i nietrwały), więc chociaż te malutkie, rodowe mitochondria.

Wstaję nocą i totalny niesmak. Obrzydzenie samą sobą. Lezę do toalety. Czy można lubić kogoś,

dla kogo jedynym celem jest wstanie i zrobienie siku? Przyłapałam się właśnie na tej jedynej

potrzebie o trzeciej nad ranem, reszta mnie śpi albo szydzi z siebie samej.

18 XI

W samolocie zaspana gdzieś między niebem a ziemią, bliżej nieba.

Wtulona jeszcze w ciepłą noc, w mocne i delikatne ręce Piotra.

Dostaję pod nos paprykę z salami, aha! - jestem w drodze na Węgry, linie Malewi witają na

pokładzie. Trzy godziny drzemania. Nie ma różnicy między chmurami w górze a deszczem,

54

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

zalewającym budapeszteńskie lotnisko. Po serii pomyłek z poprzednich wizyt (lecąc do Niemiec,

zamiast karty kredytowej wzięłam telefoniczną. Delegacja powitalna, nie doczekawszy się starszej,

siwej pani (pisarki), pojechała do domu i zostałam z wizją trzech dni w lotniskowej poczekalni) wy-

patruję z niepokojem „witających”. Mam przygotowany kartonik z własnym nazwiskiem. Są,

poznali. Trzymają Podręcznik do ludzi z moim zdjęciem na okładce (dobrze mieć czasem pysk na

tekturce). Porównują mnie z książką, podchodzą. Marta - Węgierka z Instytutu Polskiego, i

wydawca - Joszka.

Ziuum do Budapesztu. Byłam tu z piętnaście lat temu, niewiele pamiętam: ruiny rzymskie, muzea.

Joszka, prowadząc, puszcza kierownicę i opowiada, co mijamy. Dodaje szczegóły swojej biografii:

jest Węgrem z Transylwanii, przyjechał stamtąd bez grosza dwadzieścia lat temu, ma

wydawnictwo. W tym roku gościł w Budapeszcie znakomitych pisarzy polskich: Mrożka i...

Mickiewicza (?!). Pyta, co chciałabym zobaczyć.

- Muzeum cesarzowej Elżbiety. Joszka zachwycony.

- No problem, ona bardzo kochała Węgrów, zwiedzamy jutro Godol - pałac Sissi.

Podjeżdżamy pod kwaterę - gościnny budynek Ministerstwa Dziedzictwa Kultury. Dziedzictwo

Kadara: olbrzymi pokój, podarte meble z lat sześćdziesiątych. Rozpalone kaloryfery i pierzyny.

Otwieram okno na jesienny ogród - plantację smutku. Próbuję ugotować wodę na gasnącym gazie.

Muszę stać przy kuchence, trzymając kurek. Absurdalne, ale może oszczędne? Wychodzę do

miasta. Dwa przystanki dalej zamek. Kupuję bilet na Requiem Mozarta i schodzę do swojej

kadarówki. Ponure, ciemne przedmieście. Padam na ióżko, już się nie podniosę. Koncert jest o ós-

mej, boję się wyjść. Zasypiam w łoskocie industrialnego brzęczenia, wydostającego się ze ścian jak

swąd pożaru. Nie mam pojęcia, co to jest. Gigantyczna lodówka, mrożąca fundamenty? Ktoś

miarowo tłucze młotkiem w mięso. Pachnie gulaszem, aha - na parterze jest chyba restauracja. Pola

przepływa żabką na drugą stronę brzucha.

19 XI

„Przyszła pani na wywiad” - tak to mniej więcej powinno brzmieć. Nie dziennikarz porozmawiać,

przeprowadzić rozmowę, ale jakaś pani pogadać. Potwierdzić swoją niewiedzę albo przekonania.

Na tym polega większość beznadziejnych wywiadów.

Pyta o moje podobieństwo do Gombrowicza.

- Dokładnie, to o co chodzi? - nie rozumiem.

- Ironia, w omówieniach pani książek często powtarza się określenie „ironia”.

Ironia w Polsce - to tylko Gombrowicz? Czy używanie żółtego przez innych malarzy niż Vermeer

jest zapożyczeniem? Tłumaczyć się z ironii, odżegnać, zażegnać? Proponuję herbatę. Jedyny

pożytek z tej wizyty - pani wyjaśnia działanie węgierskich kuchenek gazowych:

- Trzymać odkręcony kurek z minutę. W Rumunii mają jeszcze gorzej - gaz w butlach.

Przyjeżdża Joszka z dziećmi zabrać mnie do Godol. Ze zmęczenia podejrzewam, że rozumiem

węgierski. Leje, zimno. Pałac smutny, austro-węgierska nuda w barokowym grobowcu. Gabinet

cesarza przypomina galicyjski urząd pocztowy. Do tego Sissi w czarnych sukniach, nastroszonych

piórami, ćwicząca na drążkach swoją anoreksję.

Wieczorem kolacja z tłumaczem Podręcznika..., Lajosem. Grecki w wymowie „Lajos” okazuje się

po węgiersku Ludwikiem. Proszę go o zamówienie legendarnych placków węgierskich.

- Nie znam... a, chodzi ci o słowackie placki -domyśla się z mojego opisu. Bierze wino, dla mnie

herbatę.

- Czy mogę dostać kieliszek do herbaty, skoro... - podano mi ją w kryształowej karafce.

Plotkujemy o polskim światku. O jakimś kacyku, przysłanym z Warszawy za czasów komuny, który

na propozycję tłumaczenia Mrożka odpowiedział z przekonaniem:

- Nie lubię science fiction.

Pokurczone miasto, zbiedniałe. Roztrzęsione tramwaje. Zhardziała wulgarnością biedy

55

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

młodzieżów-ka. Ze studzienek kanalizacyjnych odór identyczny jak w starej Pradze. Ten sam

starczy zapach z bezzębnych ust, ciamkających wspomnienia dawnej świetności.

20 XI

Do południa scenariusz Dam. Przeglądam „Świat Nauki”: W dwa tysiące piątym roku dowiemy się,

po której stronie wszechświata żyjemy. Niech no tylko się rozpędzą cząstki w akceleratorze CERN-

u.

Budapeszt też okazuje się zupełnie inny po drugiej stronie Dunaju, w słońcu. Paryski, ale w Paryżu

domy są pod strychulec Hausmanna, tutaj każdy inny. Od tysiąc osiemset sześćdziesiątego do

pierwszej wojny światowej stawiano z rozmachem architektoniczne cacka. Odarte z przepychu,

zachowują klasę. Nie drażnią przyczepione do nich łatki luksusu - zachodnie sklepy. Nagłe

perspektywy na wzgórza, rzekę. Warszawa ze swoim ściśnięciem jest Gniotowem.

Budapeszteńskie ściany obtłuczone kulami z pięćdziesiątego szóstego, ślady po zębach zgłodnia-

łego monstrum, wgryzającego się w mury, węszącego za ludźmi.

W hotelu Gallerta zanim się dojdzie do secesyjnej elegancji pływalni, trzeba przejść przez

badziewie szatni. Łaziebne żądają od zagranicznych golasów dwa razy tyle, co już zapłacone w

kasie. Przez uchylone drzwi widzę wanny wyłożone prześcieradłami, sceneria ze Śmierci Marata.

Za kilkanaście dolarów dostaję foliowy czepek na gumkę. Wychodzę z kabiny w swoim

jednoczęściowym kostiumie z nogawkami prawie do kolan, styl Franciszek Józef. Łaziebna klepie

mnie porozumiewawczo po brzuszku:

- Baby!

Ktoś w końcu zauważył. Nie poklepuje się nieznajomych, pieści się cudze dzieci. Mój brzuch stał

się publiczny na te kilka wystających poza mnie centymetrów.

Pierwsza zabawka Poli - wodne bąbelki. Po którymś okrążeniu basenu dostaję się pod

bombardujące od dołu gejzery.

21 XI

Wieczór autorski w księgarni. Środkowoeuropejskie twarze - zmasakrowane przez historię, inteli-

gentne. Swojskie. Niewytresowane cywilizacją. Można się po nich spodziewać wyszlifowanego

uśmiechu albo kłów.

Sensowne pytania z sali i od prowadzących wieczór. Bez tej głupawej polskiej agresji, poczucia

wyższości, kasującego rozmowę. Pozwalającego co najwyżej na knebel riposty.

Zostaję węgrofilem? Hungarofilem? W knajpie, gdzie Joszka sprosił młodych pisarzy i krytyków,

powrót do przeszłości. Nostalgiczne Węgry, tęskniące za wspaniałością Austro-Węgier, wywołują

wspomnienia -dla mnie studiów w galicyjskim Krakowie. Kawiarnianych nasiadówek, pomysłów,

entuzjazmu. Gdy towarzystwo nie rozlazło się jeszcze na prawicę i lewicę, nie zatkało poczucia

humoru forsą.

Janos - młody, zabawny wydawca i poeta, skręcający notorycznie z wierszy w powieść historyczną.

Kimś takim mógł być Tekieli, gdyby nie okopał się w „prawdziwej historii Trójcy Świętej”.

Joszka planuje wydanie Namiętnika. Tłumaczymy mu z Lajosem „nieprzetłumaczalność” tytułu.

Wolne żarty, nie ma waluty nie dającej się zamienić na dolary i nie ma nieprzekładalnych słów. Z

kombinacji węgierskich skojarzeń „Namiętność” i „Pamiętnik” wychodzą „Manewry miłosne”.

Genialne, ale już było, podobnie jak piąty kieliszek wina. Słowiańsko jasnowłosy Janos przysuwa

się i nieśmiało pyta, czy naprawdę jestem w ciąży.

- Da - rozmawiamy po rosyjsku.

- Wyobraźcie sobie węgierskiego jasnowidza z lat pięćdziesiątych - przygaduje Lajos. - Widzi w no-

56

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wym tysiącleciu Polkę i Węgra, gadających w wolnym Budapeszcie po sowiecku, zawał serca.

-Jak to jest nosić w sobie człowieka? Musi być niesamowite, nie mógłbym się przyzwyczaić-Janos

zajada sałatkę i usiłuje wczuć się w rolę ciężarnego z pełnym żołądkiem tego czegoś, obcego.

- Myślisz, że ja mogę? Też nie rozumiem, czasem czuję, ale nie rozumiem. Co z tego, że jestem ko-

bietą i to powinno być naturalne, wymoszczone hormonami. Równie dobrze ty mógłbyś być w

ciąży i pytałabym cię, jak to jest.

- Przerażająca jest oczywistość tajemnicy.

- Strasznoje.

22 XI

Wstaję o czwartej rano Joszka odwozi mnie na lotnisko i jedzie na pogrzeb do Transylwanii. Kiedy

w knajpie balowaliśmy nocą, umarła jego babcia.

Podaję na odprawie bilet.

- Sztokholm-Budapeszt, zgadza się, ale nie powrotny.

- Jak to? - robi mi się słabo. Bilet kupowali Węgrzy. Nie mam już na telefon, ostatnie forinty dałam

żebrakowi. Nie brałam karty Visa w obawie przed własnym roztargnieniem.

- Tu jest napisane Budapeszt-Sztokholm - pokazuję niepewnie.

- Bez powrotu - paniusia wie lepiej.

Nie ruszam się z miejsca. Trwam w banieczce pewności, oddzielającej od wątpiącego we mnie

świata.

- Sprawdzę - leniwie wstaje i wkręca bilet w maszynkę. - A nie, powrotny też - ogłasza zdziwiona.

Otwierają się przede mną niebiosa, skrzydlaty anioł Malewi (My Levi?) przenosi mnie do

czekającego Pietuszki.

25 XI

Obrzydzenie do siebie, do roboty. Czytam trzy dni, czekam na zmartwychwstanie rozsądku.

26 XI

Dzień, jakby słońcu nie chciało się otworzyć powieki, zaropiałej chmurami. O drugiej już zmierzch.

Sarny od tej pogody głupieją, wyłażą pod domy. Pozwalają się podejść na pięć metrów, zanim z

gracją wypną biały kuperek i spokojnie odejdą. Mają kolor igliwia. Nie przychodzą po jedzenie (nie

ma przymrozków ani śniegu), więc po kiego? Popodglądać ludzi, co robią w dziwaczną zimę?

Do południa poprawiam Damy i wysyłam z naszej wiejskiej poczty (okienka w sklepie

spożyczywczym), otwartej od piętnastej do osiemnastej. Wysłuchałam kilku bekających za mną

drwali i zaklejam kopertę z dziewięćdziesięcioma trzema stronami. Przed domem w tył zwrot, coś

jakby niewyłączone żelazko, swąd przeczucia: „Nie napisałam ulicy. Nie dojdzie na sam kod,

miasto i firmę”. Dopisuję ulicę dwa razy, przed i po Warszawie, na wszelki wypadek. Jestem wolna!

Do piątku. Pietuszka zjechał Damy. Trudno, nawet mnie to nie dotknęło. Odwaliłam kawał roboty,

kilka dobrych filmowych scen. Nie wezmą, będę sprzedawać na kawałki powieściopisarzom albo

dramaturgom, he, he.

Jaka przyjemność stać przy piecu i pichcić. Sos holenderski według przepisu: ubić żółtka. Macham

trzepaczką i nic, może „ubić” znaczy „ukręcić”? Dawniej mówiło się „ukręcić kogel-mogel”, język

się zmienia. Ktoś trafnie napisał w szwedzkiej gazecie: Język jest wirusem kosmosu”. Sos za rzadki

57

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

(te ubite jaja).

Wpadamy na pomysł zakończenia Miasteczka: dziesięć ostatnich odcinków- rzeczywistość

(romanse, kłótnie, intrygi z planu i produkcji) łączy się z fikcją fabuły i rzeczywistość załatwia

fikcję, serial się kończy. Nie do wykonania: pokazanie telenoweli od kuchni to podeptanie

telewizyjnej świętości, rozrzucenie figurek z szopki. Telenowela jest z założenia pastiszem. A pas-

tisz pastiszu...

Jestem naraz w dwóch, trzech czasach: teraz, po urodzeniu Poli i kiedyś, kiedyś po wyprowadzce ze

Szwecji. W międzyczasie jest też czas i krótsze terminy: oddać artykuł, dialogi, zadzwonić do

domu. Nie kłócić się, nie rozdrapywać przyszłości, bo i tak nie wiadomo, co będzie.

Tragikomiczne: rozpięcie na krzyżu czasoprzestrzeni. Piotr upiera się zostać w Szwecji.

Kończę Stein, komentującą świętego Jana od Krzyża. Ona sama na parę miesięcy przed drogą

krzyżową do Oświęcimia. Trafność myśli, precyzja języka. Rzadko kiedy wyrwie się jej

fenomenologiczny szwargot. Wbrew pozorom klarowne komentarze Stein to paradoksy, gdyż są

komentarzami zakonnicy będącej nadal filozofką. Filozofia nie komentuje świętości, philo-sophia

miłuje mądrość, do której się wznosi po stopniach dedukcji, a nie windą objawienia. Między

zdaniami Stein cisza i w niej miejsce na słowa.

Pola jest cichutka, kiedy chodzę, tańczę. Gdy tylko wyciągnę się wygodnie na fotelu albo łóżku,

odczekuje i zaczyna harce. W tych łapinkach ma siłę motyla i stąd trzepotanie skrzydełek pod

pępkiem. Nieraz zapominam o niej i nagle delikatne łup - łapię wtedy odruchowo za spód brzucha -

żeby nie wypadła.

27 XI

Zawsze pierwszą noc po dyżurze Piotr budzi się i łazi po mieszkaniu. Gadamy więc o Miasteczku,

że tak nie może być. Przysyłają nam „prośby i sugestie” nie pod ten adres. Reżyser życzyłby sobie

efektownego końca, bo w szkole uczą o wstępie, rozwinięciu i końcu. Gdyby ten koniec był na

koniec, ale pojawia się, ile razy stacja zastanawia się nad dalszą produkcją. Efekt: po szesnastym,

po trzydziestym drugim odcinku kończymy wątki po to, by zaraz je na nowo rozwinąć. Nie, więcej

tego nie zrobimy. Nie mota się akcji, żeby ją zarzynać. Układamy list do Produkcji Miasteczka:

1. Odcinek serialu trwa godzinę. Telenowela jest puszczana dwa-trzy razy w tygodniu. Miasteczko

przez trzydziestominutową długość odcinka jest telenowelą, przez częstotliwość nadawania tylko

raz w tygodniu - serialem, a tak naprawdę ani tym, ani tym. Pomieszanie gatunków.

2. Miasteczko przez czas nadawania (po dwudziestej) jest traktowane jako serial, mający konkuro-

wać z filmami fabularnymi i meczami. Żadna telenowela, nadawana raz w tygodniu, tego nie

wytrzyma. Telenowele puszcza się po południu. Jest to elementarny błąd wysyłania zawodnika

wagi lekkiej na ring z Tysonem (i tak dalej...).

3. Serial ma swój początek i koniec, jak Matki, żony i kochanki, bo opowiada jakąś historię i po jej

wyczerpaniu się kończy. Nie ma (poważnych) rodzinnych i seriali, trwających kilkadziesiąt

odcinków. Policyjne, szpitalne czyli branżowe owszem - ich dramaturgię przynosi w naturalny

sposób życie. Rodzinne (realistyczne, nie komediowe) są telenowele (i tak dalej... aż do punktu 14).

14. Nieuchronnie prowadzi to do sytuacji, kiedy pojawią się pretensje do scenarzystów, że nie są

konkurencyjni z filmami amerykańskimi, a nie dano nam W szansy na konkurencję ani z polskim

serialem, ani z telenowelą. Ewidentnie brniemy w absurd.

Wysyłam list rano faksem. O rok za późno. My też daliśmy się wpakować w absurd przez brak do-

świadczenia. Co może odpowiedzieć producent? Nic, wszyscy wdepnęliśmy. Oni mają w dodatku

kajdanki zobowiązań i finansów. Szkoda mi postaci. Co z tego, że po gdyńskim festiwalu

filmowym napisano w „Obcasach”: „Lwice dla Miasteczka”. Nie wyszła nam zabawa w

konwencje, w życie. Daliśmy się wpuścić przez własną głupotę w maliny. Miasteczko musi się teraz

zwrócić, więc będzie zarzynane do końca. Przy naszej pomocy podpisaliśmy umowę na następne 14

odcinków. Chyba że sami z nas zrezygnują po tym liście.

58

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Na spacerze myślę o świętach, chociaż plucha i każdy krok w tej wilgoci przypomina przechadzkę

po dnie starego basenu, pełnego zbutwiałych liści.

Myślątka o wigilii, prezentach i spotkaniach kolorowe, świątecznie szeleszczące. Pakuję je w

ozdobne pudełka, zawiązuję wstążką i wysyłam w przyszłość.

Piotr zadzwonił do swojej mamy, powiedział o Poli. Nie chciał wcześniej jej martwić (w depresji

każda wiadomość to zawał świata). Mama była wzruszona:

- Domyślałam się, przecież się kochacie, jest wam dobrze - musiało być dziecko.

Nocą pytam Pietuszkę o ten schemat: miłość i dziecko. Połowa znanych mi par rozpadła się w rok

po urodzeniu potomstwa. Nie rozumiem więc, co do miłości dwojga ludzi ma dzieciak, który często

ją rozbija, wtyka w nią, pomiędzy dorosłych, pieluchy, soczki. Pietuszka nakrył mnie senną łapą i

protekcjonalnie obiecał:

- Wytłumaczę ci jutro.

28 XI

Paskudny dzień. Po spacerze dzwonię do banku. Oczywiście honorarium za dziesięć treatmentów

nie doszło. Nigdy nie dochodzi na czas, spóźnia się miesiąc.

Niby jest umowa, my ze swojej strony jej dotrzymujemy - idiotycznie i nerwicowe W Polsce, jeżeli

chce się być słownym, traktują cię jak przygłupa. Nigdy nie zawaliłam żadnego terminu. Może od

„artysty” wymagany jest jednak ten luzik, nonszalancja i olewanie zobowiązań? Ale to księgowi,

Produkcja zachowują się beztrosko - mańana, my natomiast, jak sztywni biurokraci, gryzipiórki

przestrzegający umów. Po miesiącu dopytywań: „Kiedy? Na pewno?”, czuję, że zdobyłam te

pieniądze. Nie zarobiłam, ale sprytnie wyciągnęłam komuś z kieszeni.

Wolny zawód kojarzy mi się często w Polsce z wolnością robienia kogoś w ciula („artysty”). Pani

redaktor z „Cinemy”:

- Prosimy o artykuł, my tacy malutcy, cieniutcy, honorarium będzie tyci, tyci.

- OK, minimalne - zgadzam się

- Bo my mamy taką formułę: „Wywiad pisarza z samym sobą...”

Wysyłam tekst i po wydrukowaniu cisza. Nie dobijam się o te grosze, więcej już wydałam do nich

na telefony i faksy z korektą. Nie podpisałam żadnej umowy (traktując dane słowo jako słowo

honoru), nie zapłacili. Ten artykuł jest mój, pani redaktor, i nie będę nawet panią prosić o

pozwolenie przedruku. (Pietuszka, mój ani-mus - z polskiego „animusz” - odradza: „Nie traktuj

pamiętnika jako wyżywania się na bliźnich”. Ale to jest pamiętnik. Nie codziennie wzruszam się do

łez Polcią i niewinnością wiewióreczki, oblatującej regularnie o jedenastej sosnę naprzeciwko okna.

Bywa, że we mnie buzuje, gdy przypominam sobie ten wyłudzony ode mnie tekst.)

Jawnogrzesznica

Mam dokonać dość trudnej sztuczki - wyjąć kapelusz z królika, czyli przeprowadzić wywiad ze sobą.

Czyli co? Pindrzyć się przed sobą samą? „Bardzo ciekawe” - kusiła pani redaktor. Ciekawe jest

odpowiadać na znane sobie pytania? To żaden wywiad, to spowiedź, w dodatku jawna, publiczna.

Więc jako jawnogrzesznica przystępuję do tego medialnego sakramentu.

1. Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną Dla pisarza bogiem powinna być literatura. Kiedy

je, kocha, myśli, gdzieś stuka licznik wyrazów i toczy się fabuła. A kino bywa dla literata poślednim

bożkiem, może nawet demonem, któremu rzuca się pogardliwie haracz jakiegoś scenopisu. 1 złoty

cielec wypłaca hollywoodzkie tantiemy. Chyba jestem heretykiem, bo dla mnie kino jest

równorzędne literaturze. Wolę zobaczyć jeden przeciętny film, niż przewertować dziesięć kiepskich

książek. Jestem z pokolenia, które zanim nauczyło się czytać, oglądało historyjki w telewizji.

Oczywiście literatura ma inne środki niż kino, ale jej także chodzi o stworzenie żywych postaci,

realnego świata z historyjek lub wrażeń. Zobaczenie własnego wytworu fantazji, zbudowanego z

59

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

literek na ekranie, jest dość pouczającym przeżyciem. Widać jak na dłoni (to znaczy na ekranie)

wady wymyślonego świata lub jego zalety. Godziny spędzone na analizowaniu adaptowanego

tekstu są także lekcją pisarstwa: konstrukcji, psychologii. Wywyższanie się literatury ponad film

bierze się pewnie z chęci odwetu za pisarzy poniżanych przez kino. Hłasko uważał, że Ford z jego

Ósmego dnia tygodnia, opowiadania o tkliwości i rodzącym się uczuciu, zrobił opowiastkę, jak

trudno znaleźć miejsce, gdzie można się spokojnie pierdolić. Prawdopodobnie najlepszy pisarz to

martwy pisarz, nie komentujący pracy reżysera. Zaletą żywego pisarza jest to, że może być na

planie filmowym i ratować, co się da, ze swego dzieła. Zanim zostanie wyrzucony przez ekipę.

2. Kochaj bliźniego swego jak siebie samego Jestem na tyle sobą, że wystarczy, by zostać eks-

hibicjonistką. Półnagi facet w parku, rozchylający płaszcz dla przygodnej publiczności, obnaża

siebie. Gdyby czerpał przyjemność (dla niektórych jest ona podnieceniem, dla innych pieniądzem) z

pokazywania kogoś innego, byłby alfonsem, menedżerem lub impresariem. Pisarz jest

ekshibicjonistą, nawet jeśli tworzy sobie ze wstydu lub talentu zasłony innych postaci. Zdziera z

siebie i bliźnich skórę, skalpy myśli, by uszyć zgrabną powieść. Niby perwersyjny doktor Hannibal

z Milczenia owiec. Kto nie jest takim zboczeńcem? Może Czesław Miłosz. Nobliście wolno już

odsłaniać swoją intymność, delektować się sukcesami i błędami, pokazywać półnagą duszę. On jest

już na Parnasie, między zabalsamowanymi na wieczność. Pomnik do podziwiania, a nie

sadomasochistyczny peep-show do podglądania.

PS. Koło mojego domu jest wiele jezior, ale od jednego z nich wyczuwam specjalną sympatię, więc

nazwałam je Jeziorem, Które Mnie Lubi. Codziennie wpatruję się w jego toń odbijającą moją twarz.

Być może dlatego tak je lubię, a ono mnie? Niestety, przez pół roku jest zamarznięte i nic nie

widać. Gdyby Narcyz żył jak ja koło zimnego Sztokholmu, to wpatrując się w swoje odbicie,

zostałby prędzej bałwanem niż kwiatem.

3. Nie zabijaj

Jestem niekulturalna. Nie chodzę do teatru, mimo że moimi przyjaciółmi są reżyserzy teatralni.

Przynajmniej jest jasne - spotykam się z nimi nie dla ich sztuki czy prestiżu. Teatr mnie nudzi. Z

kinem to co innego. Budzi skrajne emocje. Kiedy pracowałam dla Żuławskiego, chciał mnie zabić.

Ale i tak miałam szczęście, że to on mnie. W tandemie scenarzysta - reżyser z reguły ktoś kogoś

chce wykończyć (dla dobra sztuki) i mordercą zostaje ten bardziej sfrustrowany.

4. Nie pożądaj

Zazdroszczę Seinfeldowi. Ten grzech podpada bardziej pod paragraf Pycha niż Zazdrość, bo jak

można porównywać się z Seinfeldem, zarabiającym milion zielonych za jeden odcinek serialu? Nie

chcę powiedzieć, że pod wpływem tej zazdrości rzuciłam się do pisania Miasteczka dla TVN-u. Po

prostu w mojej karierze pisarza gminnego (gmina Warszawa Centrum) dostałam zamówienie na

serial. Czemu by nie spróbować? Zabawiać się konwencją, zobaczyć produkcję tasiemca od

kuchni? Robiłam w fabule, w teatrze telewizji, warto spróbować czegoś nowego. Uwielbiam

seriale, jest w nich coś z powieści w odcinkach, jaką zaczytywali się nasi dziadkowie. Kronika

obyczajów, marzeń i kiczu. Serial Seinfelda (nadawany na odkodowanym Canal+) jest genialny, bo

śmieszny. Potwornie, przewrotnie śmieszny. O wiele łatwiej pisać tragedie, gdyż są wszędzie

zrozumiałe i można je puszczać bez dubbingu. Każdego wzruszy krzywda sierotki, pogrzeb

bohatera. Tragedie, jak dwie ostatnie wojny, są światowe, dowcipy lokalne albo środowiskowe.

Seinfeld uprawia absolutne mistrzostwo komedii i zaśmiewa się z nim i z niego cały świat.

Wszyscy natomiast niemal wyśmiewają 13. Posterunek. Moja rodzina uważa, że oglądanie tego - to

dziwactwo, znajomi, że perwersja. Z małoletnim siostrzeńcem zamykamy się w pokoju i

rechoczemy, bo 13. Posterunek to współczesna wersja komedii dell’arte (Kasia - Kolombina,

Czarek - raz Pantalone, raz Arlekin) dla maluczkich - Siostrzeniec ma dziesięć lat, ja trzy razy

więcej, ale do maluczkich należy Królestwo Boże i zniżki szkolne.

5. Nie kradnij

Ten grzech w filmie dotyczy głównie kręcących całym interesem - czyli producentów. Są to

najbarwniejsze postacie kina. Łączą w sobie talenty nie do pogodzenia: zmysł interesu, wyczucie

artystyczne, improwizacje i żelazny budżet. Nie spotkałam dotychczas producenta, który by mnie

oszukał. Ale wiele razy miałam wrażenie, że moje honorarium będzie tylko honorowym

60

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

uściśnięciem dłoni, bo interes splajtuje. Kiedyś w ostatnim momencie (zanim producent zniknął w

areszcie) dostałam wypłatę w ciemnej sali kinowej na jakiejś szykownej premierze. Zwitek

banknotów podanych pod fotelem. Liczyłam pieniądze (zgadzało się co do grosza) w świetle

lampki komórkowca. Producent nie jest banalnym bankierem, nie wypłaca w okienku. Jeżeli już

musi zapłacić, robi to z fantazją. Na przykład firma Skorpion przyniosła do domu zaliczkę i chcąc

się upewnić co do mojej tożsamości, przepytała mi ojca ze znaków zodiaku najbliższej rodziny. Co

tam numery dowodów osobistych, ludzie ze Skorpiona szukają ludzi z Koziorożca i Barana.

Oczywiście producenci nie odwlekają wypłat z wyrachowania albo skąpstwa. Obracając potężnymi

pieniędzmi, sami miewają potężne, bankruckie wpadki. Szwajcarski producent Szamanki jeszcze

przed rozpoczęciem zdjęć próbował pożyczyć ode mnie parę złotych na zapłacenie rachunku

hotelowego z Bristolu. Nie miał akurat drobnych ani grubszych, zablokowanych gdzieś na

szwajcarskich kontach. Sądzę, że producenci powinni robić filmy o sobie, skoro już za nie płacą.

Ich przygody i kombinacje są ciekawsze od Matńksa czy innego filmu akcji, nagrodzonego

Oskarami za efekty specjalne.

6. Nie cudzołóż

...bo Chińczycy i tak zrobią to lepiej (nic dziwnego, że jest ich ponad miliard). Wystarczy obejrzeć

chińskie filmy o miłości. Zawieście czerwone latarnie, Triada, Żegnaj, moja konkubino, Cesarz i

morderca. Zakazana miłość.

7. Grzech łakomstwa

Męki anoreksji opisałam w Sandrze K. Tylko ktoś lubiący jeść może się wczuć w jej nieszczęście. Z

miłości do czekolady nie zostanę na pewno anorektyczką. Jestem po prostu uzależniona od

mlecznej, z orzechami, gorzkiej i z nadzieniem. Za najnowszą książkę Silikon wydawca zapłacił mi

część honorarium w Wedlu, Milkach i Nestle, wysyłanych paczkami do mojej pod-sztokholmskiej

wsi. Szwedzka czekolada jest niezjadli-wa, a innej kupić nie można na tutejszej prowincji, totalny

monopol. Czy purytański protestantyzm jest winny temu, że szwedzka czekolada z braku słodyczy

nie rozpuszcza się rozkosznie w ustach? Czyżby w narodowe smaki wmieszano narodowy

charakter? Na przykład polski bigos to wymieszanie z poplątaniem. Zalanie alkoholem, zakiszenie

się w sobie. No tak, wyznając swój grzech łakomstwa, popełniam inny: mówię fałszywe

świadectwo przeciw bliźniemu swemu. Szkaluję polską, narodową kuchnię, jej przeterminowaną

mentalność. Więc kończę tę grzeszną spowiedź.

29 XI

Chyba skończyła się hormonalna euforia. Nie rozpadam się, jak w pierwszych miesiącach, wraca

jednak zmęczenie, obolałość. Muszę częściej odpoczywać po „wysiłku” wstania rano czy zjedzeniu

obiadu. Skracam trasy spacerów. Po zwykłej parokilometrowej przechadzce wracam blada z

sińcami pod oczyma (od widoków?).

Mam podwójny oddech. Wdech i łapię dodatkowy haust powietrza. Dla Poli? Nie może być jeszcze

ucisku na płuca, chyba na przeponę, i stąd to łykanie. Odruchowe. Głupio przy ludziach,

rozpaczliwie zaciągam się oddechem.

Jedziemy do miasta na film. Genialne recenzje, wietnamsko-francuskie Lato w pełni jest estetycz-

nym objawieniem, wyprawą do bezgrzesznego świata Wschodu bez Freuda.

Kwadrans wstępu, pół godziny nudy... Dwie. Piękne kadry, kolory, Wschód upstrzony egzotyką i

Baconem. Ten film równie dobrze mogło zrobić bezgrzeszne (bezmyślne) dziecko. Dla mnie fabuła

była bardziej ekscytująca niż dla reszty widzów: nie odróżniam wschodnich twarzy i bohaterka

romansowała według mnie z bratem, kazirodztwo. Dopiero po seansie Pietuszka wyjaśnia, kto z

kim, a raczej bez nikogo. Rozczarowanie. Wynudziliśmy się, zwłaszcza moja lewa noga. Tupała,

zaciskała palce, próbowała wyspacerować z rzędu zupełnie bez mojej kontroli - chyba brak

witaminy B.

Mój Boże, wychwalałam niedawno w „Pegazie” wschodnie filmy. Bez Freuda, bez poczucia winy,

61

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

czyste, z estetyką, uwodzącą Europę od czasów modernizmu.

W chińskich filmach łatwiej odróżnić twarze - zróżnicowane kostiumy i role. W tym wietnamskim

ludzie upozowani na europejską klasę średnią i Bergmana. Pokomunistyczny Wietnam wyrolowany

w sajgonki dla turystów. Na pocieszenie Pietuszka kupił CD z ragami Shankara.

Wykończyliśmy się wyprawą do Sztokholmu, dzisiaj wyjątkowo ładnego, bez wiatru, mrozu, desz-

czu. W domu wieczorna kąpiel. Puszczam głośno wodę, przebija przez nią hinduska raga. Pietuszka

wrzeszczy, że jest szczęśliwy: dobra muzyka, nie kłócimy się i mieszkamy w Grödinge, z dala od

świata. (Aaa!)

Smaruję brzuch balsamem z zielonej herbaty. Mogłabym zwykłym kremem na rozstępy, ale wolę

po-rozpieszczać Poicie. Na pewno czuje różnicę w zapachu. „Rozstępy” brzmią medyczno-

aptecznie. Balsam -kojąco.

- Bez Freuda nie byłoby demokracji - krzyczy Piotr.

- Bo co? - wklepuję balsam.

- Bo wszyscy są równi - czy król, czy żebrak, mają kompleks Edypa.

- Eee, bzdury z tą psychoanalizą. Kończy się na Zachodzie i spryciarze próbują się wepchnąć na

Wschód: ponad dwa miliardy potencjalnych leżanek. Wyobrażasz sobie, do czego dokopie się tam

psychoanalityk po piątym seansie?

- Do dwudziestej reinkarnacji pacjenta, który z własną matką w tym wcieleniu na oczach ojca z po-

przedniej reinkarnacji i synem w tej.

- Przecież według Helgego jestem twoją córką z poprzednich wcieleń. Niedługo będziesz miał cór-

kę z córką. I jak się z tym czujesz, idąc na dyżur psychiatryczny?

30 XI

Gdzie jest Pola? Wklepuję balsam, zaczynając od żeber - nie chcę dotykać od razu brzucha zimnym

pachnidłem. Nie czuję jej pod palcami. Nie jest w środku niby wątroba czy inny narząd. Ona jest w

mojej głowie. Mogę się jej domyślać pod pępkiem, ale jej tam sobie nie wyobrażam. Jest zupełnie

gdzie indziej. Pola ma duszę i rozrosła się we mnie. Jest w moich palcach, kiedy ją głaszczę, w

ustach, kiedy ją w myślach całuję, i właśnie w myślach, naprzeciwko mnie, śpi obok w łóżeczku.

Kiedy się budzi, wskakuje z powrotem i daje się kołysać w brzuchu na spacerze. Pietuszka też nie

jest tylko w pracy, gdy go nie ma w domu. Czuję go wtedy koło siebie, kocham.

W sklepie z zabawkami szukałam misia dla Poli - takiego od pierwszego wejrzenia. Są różne - nie-

szczęśliwe, egoistyczne, głupie, zadowolone. Jeden miał sznurek w tyłku - pociągnąć, i słodko

pierdzi muzyczką z pozytywki. Zatęskniłam za swoim misiem Przylepiaczkiem.

Dostałam go po urodzeniu od siostry mamy i spałam z nim aż do matury. Ukochana zabawka na

zawsze. Pamiętam ponury, jesienny dzień, początek szkoły. Pierwszoklasistka z tarczą i workiem,

uciekłam z lekcji do domu. Zastałam moją starszą Siostrę z kolegą na... wydłubywaniu

Przylepiaczkowi paciorkowego oka. Nie dało się mu przyszyć żadnego guzika, został jednooki. W

rozpaczy rzuciłam z całej mocy siedmioletniego, skrzywdzonego serca klątwę: „Żeby ci też oko

wydłubało”.

Przypomniało mi się to niedawno, gdy już czterdziestoparoletnia Siostra wróciła od okulisty z

receptą na krople przeciwko jaskrze, atakującej prawe oko. Nie leczone choróbsko kończy się

ślepotą. Cóż, są zwykłe klątwy (indywidualne) i klątwy działające rodzinno-genetycznie. Mamy z

Siostrą identyczne dolegliwości dziedziczne, w tym samym mniej więcej wieku zaczęłyśmy nosić

okulary.

- Siora, jaskra to poważna choroba, nie można ufać pierwszemu lepszemu konowałowi. Idziemy do

specjalisty - zdecydowałam. A ten aż zatarł rączki - w życiu nie widział tak podobnego dna

(prawego oka).

- Jak u bliźniaczek, zanik nerwu wzrokowego w tych samych fragmentach.

- Czy to znaczy, że będziemy ślepe na prawe oko?

62

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Ależ skąd, jaskra jest chorobą obydwu gałek ocznych, zaatakuje i drugą. Ale są leki, profilaktyka.

No, no - identyczny nerw wzrokowy, a pani jest młodsza od Siostry? Osiem lat? Niewiarygodne,

identyczne - porównywał nasze wielkie od atropiny oczy, unieruchomione w szczypcach.

Półślepy miś był prezentem od cioci. Wypchany trocinami i nieszczęściem. Wystarczyło popatrzeć

na jego bidną minę, przezroczyste oczko, błagające o litość.

Między mamą a ciocią był rok różnicy. Na zdjęciu sprzed wojny widać dwie równe wzrostem

dziewczynki z kokardami na białych wiosach. Pyzata, uśmiechnięta (mama) i zalękniony

chudzielec (ciocia). Psycholog, nawet nie jasnowidz, mógłby odczytać ich przyszłość - ze

spojrzenia, z dziecięcych minek. Mama - zaradna optymistka, ciocia - lękowa uciekinierka przed

życiem w alkohol, złe miłości. Siostry, jeszcze razem, na fotografii obcinającej je powyżej kolan,

maszerowały na małych stopkach poza kadrem w przeciwne strony, chociaż we wspólnych butach.

W przedwojennej, robotniczej Łodzi jedna para wyjściowych bucików dla rodzeństwa bywała

luksusem. Siostry chodziły w nich na mszę do kościoła. Mama rano z dziadkiem, ciocia z babcią

wieczorem. W kościele stała wielka palma. Ciocia, zniecierpliwiona łacińskim przynudzaniem,

nasikała w donicę. Skandal. Zakazano jej wstępu do kościoła. Buty dostała mama, biegała w nich

na msze. Ciocia w trepach chodziła na Piotrkowską.

Po wojnie obydwie zostały pielęgniarkami psychiatrycznymi. Mama śpiewała w kościelnym

chórze, ciocia zapisała się do partii. Wierzyła w lepszą przyszłość i swoje medyczne umiejętności.

Pomogła koleżance po wpadce. Nie udało się, zakażenie. Skandal i wstyd. Ciocię wysłano po

sfuszerowanej skrobance za karę na Ziemie Odzyskane. Pracowała w szpitalu psychiatrycznym w

Szczecinie. Wyszła tam za jednego z pacjentów. Wujek, chroniczny schizofrenik, powiesił się.

Wyjechała jeszcze dalej, pod niemiecką granicę, do Gryfina.

Odwiedziliśmy ją w końcu lat siedemdziesiątych, po drodze na rodzinne wczasy zakładowe w Mię-

dzyzdrojach. Podmiejski autobus do szpitala okrążył gryfiński rynek, raz, drugi... przytuliłam misia,

było gorzej niż na karuzeli. Kręciliśmy się coraz wolniej. Pijany kierowca, pijani pasażerowie. Nikt

z zataczających się przechodniów nie zwracał uwagi na jeżdżący w kółko autobus. Nie wyróżniał

się, nie próbował wyjechać z beznadziei pijanej prowincji. Przesiedliśmy się do taksówki. W

szpitalu psychiatrycznym też pachniało wódą i do tego lizolem. Ciocia pracowała na oddziale

dziecięcym. Bujała hamaczki, podtrzymujące opuchnięte wodogłowiem główki. Dzieciom ciekły

strużki łez, jakby rozpulchniająca czaszkę woda wypływała dziurkami oczu.

Mieszkania zalkoholizowanego personelu były przy szpitalu w lesie. Wyrwałam się na spacer z tych

koszarów szaleństwa. Doszłam do zakątka, gdzie zwątpiłam w swoje zdrowe zmysły: sosny rosły

tam poziomo, równolegle do ziemi. Powiedziano mi, że to albo tajemnicze promieniowanie

pokrzywiło drzewa, albo niemieccy leśnicy pogięli je dla łatwiejszej obróbki stolarskiej.

Przed wyjazdem pokazałam cioci misia. Pogłaskała go po przezroczystym oczku:

- Nie ma drugiego? Czegoś dla niego poszukam, musi mieć dwa.

Nie pamiętała, że to prezent od niej. Niewiele już pamiętała, popijając na zdrowie. Na zapomnienie

kolejnej nieszczęśliwej miłości do adwokata, który z przepicia przestał mówić. Widziałam ją tylko

dwa razy - na przedwojennym zdjęciu i wtedy latem. Zapamiętałam przed szpitalem, gdy

odjeżdżaliśmy. Machała do nas szczupłą ręką, długimi czerwonymi paznokciami. Chwiała się na

wysokich obcasach, w letniej sukience. Była podobna do Marleny Dietrich, ładniejsza od niej, bo

naprawdę nieszczęśliwa.

W Międzyzdrojach, na wczasowej kwaterze, spaliśmy całą rodziną w jednym pokoju. Którejś nocy

obudziło mnie drapanie w materac. Tata też je słyszał.

- Musiał nam wejść do pokoju kot. Zajrzeliśmy pod łóżka - pusto. Zgasiliśmy

światło... i znowu drapanie pazurami. Mama z Siostrą uznały, że mamy zwidy, w pokoju nie ma

kota i nic nie słychać. Rano, idąc do stołówki na śniadaniową owsiankę, zobaczyłam

przycupniętego pod samochodem kotka. Pogłaskałam go po brudnej główce. Kociak spojrzał na

mnie pod słońce. Przewiercało mu oczy. Były przezroczyste jak paciorkowe oczy Przylepiaczka, ale

bez koloru... Przeświecały przez nie oczodoły... Popatrzyłam z bliska: kotek miał wydłubane oczy.

Podeszła do mnie mama:

- Wracamy do Gryfina, tej nocy umarła ciocia, dzwonili ze szpitala.

63

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Znaleziono ją na łóżku, wczepioną połamanymi paznokciami w materac, prześcieradło spadło na

podłogę. Umierała samotnie w strasznych mękach. Nie wiedziałam, że po środkach nasennych też

się cierpi, chociaż przez sen.

31 XI

Czegoś mi się od rana chce... Zaglądam do szafek kuchennych. Nie... nie jestem głodna. Wanilia...

rumowy zapach do ciast. Otwieram buteleczkę... napiłabym się i zagryzła rum wanilią... Olśnienie.

Chce mi się perfum! Biegnę do łazienki. Otwieram flakony. Znowu czuję zwykłe zapachy! Nie

haratają mi nosa, nie wykręcają w mdłościach. Oddycham z ulgą, zaciągam się pachnącym

powietrzem. Węsząca samica zdechła. Pojawiła się kobieta, nacierająca kropelką perfum szyję i

włosy.

Wróżymy z wosku. Pietuszce ulepił się dom z kominem i dymkiem, do tego klucze typu Yale. Z

drugiej strony cień pokazał całującą się parę i dziecko w beciku. Czego to wyobraźnia (dom),

pewność (dziecko) nie wyrzeźbi. Mnie wyszło najpierw idealne koło. Znak damskiej toalety?

Polałam znowu i smok albo ktoś w czapce.

Pociągnęliśmy potem po karcie tarota. Przedziwne: oboje mieliśmy asa mieczy, co zgodnie z porze-

kadłem „na dwoje babka wróżyła” (dialektyczna wykładnia zabobonu) oznacza odwagę i wiarę we

własne siły albo kłótnie w małżeństwie.

Pod poduszkę nie wkładam lusterka, żeby się przyśnił ten wybrany. Z wybranym położyłam się

wcześniej do łóżka. Zalety miłości oralnej dla ciężarnych: objęta za ramiona udami, leżę wygodnie

na plecach. Patrzymy sobie w oczy, niekoniecznie w narządy, i nie muszę ruszać głową, wystarczy

językiem.

1 XII

Banalna data. Czarna - widzę liczby w kolorach i jedynka jest ciemna. Rzymskie dwanaście – gruda

z szarością. Piszę do popołudnia dialogi Miasteczka. Zanim skończę - zmierzch. Truchtem po lesie,

załapać się na mętne światło.

Z przyjemnością stoję nad kuchnią, symfonia na cztery palniki. Nonszalancja sukcesu: sos

holenderski wreszcie się ściął, zostawiony samemu sobie, porzucony. Bez trzepania, chuchania.

Może tajemniczy składnik zapomnienia? Kurczący pozostawioną w samotności materię ze strachu

albo z żalu?

Słuchając przy gotowaniu głośno czytającego Pietuszki, nie mam poczucia marnowania czasu. Nie

rozgotowuję go w zupie, nie zawijam w klopsiki. Dzisiaj czytanie o ptaszkach: odkryto, że śni się

im śpiewanie. Czy to nie piękne? Żadne koty, węże. Zwykłe trele--morele, wyuczone na pamięć we

śnie.

- Pola też się teraz uczy, od tatusia, będę czytał głośniej. Godzina dziennie Patricka White’a i

muzyki hinduskiej.

Jestem za kryształowym Mozartem, ragi ględzą. A co do prozy...

Nareszcie telefon z Produkcji - bez obrażania, bez wyżalania. Są wdzięczni za list, pozwoliło im

„sformułować coś, co wszyscy czują”. Ulga: jesteśmy w świecie logiki, nie pąsów-dąsów. Złudna...

chwila rzeczowej rozmowy i rozpacz Produkcji: musicie przyjechać, nie da się przez telefon,

kłopoty z aktorką.

Jeżeli wyjedziemy w tym tygodniu, nie dokończymy na czas dialogów. Już w tamtym roku

mieliśmy upojnego sylwestra z Windows 97, o nie!

Gwiazda jest temperamentna, piękna, ale ma fochy. Umie postawić na swoim (dlatego chcieliśmy ją

do tej roli). Takie były szlachcianki, stawiające pod ścianą dworku nieposłuszną służbę i męża.

64

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Ale dlaczego scenarzyści mają pertraktować z aktorami? My mamy higieniczną pracę, przez papier.

Od babrania się w psychice na planie są reżyserzy. Mówię, że jestem w ciąży - nie chcę się

denerwować, aktorka namiętnie pali - nie chcę rzygać.

- Ha, ha, zabawne - Producent nie wierzy, jeszcze jeden pomysł scenarzystów.

- Serio.

- Gratuluję - nie jest do końca przekonany.

Pod lasem przebiega mi drogę parka bażantów, on za nią w miłosnym obłędzie. Wiosna jesieni,

gody. Przy lasku cudaczny pisk. Ni to kot, ni ptak. Szukam wzrokiem kociaka, pogubionego w

sosnach. Jedna z gałęzi trzęsie się pod wiewiórką, przygotowaną do skoku na wyższe drzewo.

Kwiląc, miaucząc, zbiera się na odwagę i świergoląc hoop, łukiem nade mną. Pojęcia nie miałam,

że wiewiórki wydają jakieś dźwięki. Futrzaste, pazurzaste z ogonkiem to piszczą trochę po

kociemu, a że na drzewach i latają - trochę ptasio.

Mądrości z książek o dolegliwościach w siódmym miesiącu ciąży. Zgaga, ból pleców, skurcze,

krwawienie z dziąseł. Totalne zmiany w psychice (hormony). Piotr po przeczytaniu tych rewelacji

podejrzewa, że jednym z ubocznych objawów stanu błogosławionego może być przemawianie w

różnych językach.

Przed zaśnięciem parę kartek ze Stein. Zamiast paciorka.

2 XII

Dwa miesiące temu za duże ogrodniczki, dzisiaj o jeden guzik za małe.

W biografii Leonarda Cohena ton niby o półbogu i półschizolu. Opis jego sposobu nagrywania

płyty przed lustrem. Słuchając Cohena, widzę Cohena, co za szczęście, że on czuł i widział to samo.

Wspomnienie jednego z setek jego koncertów. „Owacje trwały czternaście minut”. Nie kwadrans,

dziesięć, maniacka precyzja - czternaście. Ktoś mierzył i zapamiętał? Ta książka jest zapisem, jak

cwaniak (autor) wyżyłował megalomana. Kupiły to miliony rozkochanych blondynek. Niestety ja

też.

Drept, drept, spacerniak. Adwentowe zapalanie światełek w oknach: gwiazdy, rozgwiazdy,

świeczniki. Palą się dzień i noc. W typowych szwedzkich, drewnianych domach o kształcie

wywróconej łodzi te płonące lampki są ostatnim błyskiem przed zatonięciem na dnie nordyckich

ciemności. Pamiątką po czasach żeglarzy, gdy zapalano w oknach świeczki dla powracających z

morza? Niedaleko, w polu, jest kamień runiczny z Xl wieku, opleciony wężowym napisem:

„Wzniesiony ku czci Bjorna, który zginął w dalekiej wyprawie na wschód od Grecji”.

Wyciągamy z szaf gwiazdę i świecznik, ustawiamy na parapecie. Jedyna obrona przed szarością zza

okna.

Pola stanowczo nie lubi mojego siedzenia przed komputerem. Od ósmej do szóstej z przerwą na

spacer i obiad to dla niej za dużo. Delikatnie naciska mi żołądek, przez co mam ochotę „zwrócić

zawartość dnia”. Dziecko należy bujać, chodząc, czasem potańczyć, porobić w brzuszku fale z wód

płodowych, kołysząc się przy figurach tai-chi: żuraw rozpościera skrzydła, gra na harfie...

Nie mogę się jej doczekać. Zaraz potem wyrzuty sumienia: szykuję ją na śmierć. Te powstające w

bólach i mdłościach łapki, oczy. . umrą. Życie jest tego warte? Zabicia myślącej (głównie o śmierci,

skoro myślącej) istoty? Czy kiedykolwiek świadomie powiedziałabym: „Tak, bądź” (?). W tym

znaku zapytania, zamkniętym szczypcami nawiasu, nawiasem jest czas bez Poli. Znakiem zapytania

- embrion wątpliwości: skąd prawo wybierać komuś przeznaczenie?

Swojej śmierci się nie boję, mam do niej zaufanie. Raz była zwierzęca - ból wyjący o koniec.

Zwierzęca - bo ciało, przyszpilone bólem, wije się, skowycząc o pomoc.

Innym razem była przerzutką bez ciała, sama lekkość. Zostało wspomnienie tamtej chwili, niby

kość do wiecznego obgryzania z tęsknoty za prawdziwym mięsem.

Pola powstała bez mojej woli, z moją czułością. Mam czyste sumienie - zdecydowała mądrzejsza,

silniejsza natura z kłami i pazurami. Najpierw obroni Połę, potem zagryzie.

65

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Figurki ze świątyni Sziwy na Bali. Przypieczone do skały słońcem. Kali kopulująca krowio

rozwartą waginą i pożerająca jednocześnie ludzi, wpadających w jej zębate gardło. Ani okrutna, ani

lubieżna. Samicza, rozdziawiona kobiecość.

3 XII

W lesie spleśniała trawa. Starcze, białe kudły. Nie będzie śniegu, będą zaspy pleśni na Święta.

Ciąża jest schizofreniczna. Jem, chodzę, myślę (sobie) i muszę jeść, chodzić i myśleć za Połę. Nie

lubię mleka, ale żłopię pół litra, po czym dostaję zgagi. Nie mam ochoty wyłazić, a trzeba dotlenić

dziecko. I gadam do siebie, głaszcząc brzuch.

We francuskiej książce o genetyce i chimerach pani profesor embriologii zastanawia się, kiedy w

komórkę wchodzi przeznaczenie. Może przypadek to poezja konieczności?

Odpadam od komputera o ósmej. Trochę temperatury, mdłości.

Rozwalam się przed telewizorem. Szwedzka dyskusja. Pytanie i krótkie twierdzące „yyyff” na po-

twierdzenie. Szkoda wypluwanego ciepła, by wymówić ,ja” (tak). Pytanie rozmówcy zasysa się

akceptująco w „yyyff”, zaciąga nim, żeby się rozsmakować. Po polsku gołe „tak” jest

niesympatyczne. Ozdabiane natychmiast gestem, dodatkiem „oczywiście, naturalnie”. Zgadzam się

z tobą, dogadaliśmy się. Po szwedzku: masz rację, ale to ja ją wstydliwie przełykam. „Yyff”.

4 XII

Zanim usiadłam w dyby, pół godziny spokoju: śniadanie, Trójka, muzyka. Puściłam nowe CD -

Odgłosy delfinów.

- Wrzaski z delfiniego podwórka - uważa Pietuszka.

Po chwili Pola, też w jakiś sposób delfinek - ssak i w wodzie - zaczęła pływać, panicznie nurkować.

Coraz gwałtowniej. Bała się wpłynięcia na swoje wody konkurencji? Wyłączyłam płytę. Nie wiem,

co ona słyszy, czego nie lubi. Przez wody płodowe te piski mogły ją przestraszyć albo łaskotać. Co

jest nagrane oprócz słyszalnych pogwizdywań? Załapały się ultradźwięki? Dentysta nie chciał

używać przy mnie ultradźwiękowej maszyny- szkodliwej dla Maleństwa.

Pola po „terapeutycznym kontakcie z delfinami” nie dawała mi spokoju, bobrowała pod żebrami,

waliła w pęcherz. Delikatnie, ale jak na nią był to defiladowy krok po moim żołądku. Delfinie

matki sprowadzają na dno swoje niegrzeczne dziecko i tam je opieprzają najgorszymi

ultradźwiękami. Wysłałam ultra-myśl - kochana, spoko, mamusia pracuje. Nie pomogło, do końca

dnia miałam zesztywniały brzuch.

Straciłam kondycję. Już od tygodnia przerywam robotę i muszę się odkładać na łóżko. Odkładać na

bok siebie samą: głowa pracuje, za to palce nie mają siły przebierać po klawiaturze.

W Polsce strajk pielęgniarek. Coś niby bunt kobiet albo niewolników. Ich miesięczna pensja to

jeden nocny dyżur w Szwecji. Moja mama trzydzieści pięć lat w zawodzie, przełożona, dwa zawały

i jałmużna emerytury. Czerwone, czarne poziome paski na pielęgniarskich czepkach tych

głodujących dziewczyn pokazują poziom ich życia. Są pod kreską, pod powierzchnią. Z powołania.

Ogłoszenia matrymonialne w tutejszej gazecie. Panowie przystojni i dobrze sytuowani. Panie

interesujące, zgrabne i wykształcone (zwłaszcza Rosjanki), oprócz jednej w średnim wieku,

poszukującej łysego, energicznego grubasa. Sama o sobie: jestem niezbyt ładna, trochę

prymitywna.

Zajrzałam w lustro, „nie przejrzałam się” - w łazience jest na to za małe - ale zajrzałam pooglądać

brzuch. Zawstydziłam się: tu moja twarz, zwykła, a na dole, przecięta lustrem, druga wypukła

połówka. Jakby dosztukowana z gazet o ciąży, zdjęć modelek i aktorek, pozujących nago z

macierzyńskim brzuchem. Wypychałam się kiedyś poduszką - wyginałam do przodu, przymierzając

66

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

urojoną ciążę - kto tego nie robi... Teraz najprawdziwsze zawstydzenie, że to ja, ten chudzielec,

zamieniający się w matkę. Już nie wygłup, poważna, okrągła sprawa, tocząca się swoim rytmem,

zostawiająca mnie za sobą. Bo tak to wygląda: z przodu brzuch, a ja za nim, spiesząca się, żeby

nadążyć z uczuciami, z planami na życie.

5 XII

Żadnej pewności: z czego będę żyć, gdzie będziemy mieszkać. W zawieszeniu na sznurze telefonu.

Nie możemy dojść ze sobą do ładu. Każde z nas w swoją stronę - ja do urojonej Polski, Piotr w

beznadziejnej Szwecji.

- Tak, będę przychodzić na twój pogrzeb, kiedykolwiek zechcesz - złoszczę się na niego. – Zostanę

tu patrzeć na twoje podsinione oczy po nocnych dyżurach.

Otumaniony zmęczeniem budzisz się po południu, w ciemnościach, i dogorywasz do wieczora, do

pracy.

Powtarzamy te same argumenty, już nawet bez agresji, bo i bez nadziei. Godzimy się (ale nie ze

sobą, z ciszą pomiędzy nami), starając się naśladować słowa i gesty sprzed kłótni. Trening

normalności, bolesny jak po nastawieniu zwichniętej ręki.

Wygodna pozycja na dzisiaj: pochylone ramiona i skulone ze zmęczenia plecy. Ugięte nogi, nie

naciągające mięśni brzucha. Wypięty tyłek dla łatwiejszego chodzenia w lekkim przysiadzie,

pozwalającym przenosić ciężar do tyłu i na boki - po prostu małpia pra-matka Ewa.

A gdyby tak kupić mieszkanie w drewniaku, w Łodzi na Spornej? Bez kanalizacji, ogrzewania, ale

z piecem na fajerki i studnią na podwórku... i wspomnieniami z dzieciństwa, bezpieczeństwem.

6 XII

Koniec z Miasteczkiem. Telewizja oceniła je jako „za bliskie życia, za prawdziwe. Ma być

eskapizm”. Filozoficznie eskapizm pobrzmiewa straszakiem nudy, urojką. W teleżargonie jest

komplementem: eskapizm to soap opera, brazylijski serial, no cymes i marzenie współczesnej

medialnej bogini Oglądalności. Mimo wszystko dobry moment na koniec. Nie musimy nikogo

zabijać (Gwiazda), rozstajemy się z ekipą bez grzechów śmiertelnych. Melancholia pożegnania i...

propozycja dla Piotra: czy nie przyjąłby pracy redaktora (producenta) od scenariuszy. Godziwa

pensja, od zaraz... jeśli chcemy od maja, poczekają. Trzymam Pietuszkę za rękę. Zastanawia się.

Wyszarpuję mu chyba odpowiedź, ciągnąc za rękaw. Waha się, w końcu mówi: „Tak”.

Wracamy!!! Marzenia się nie spełniają, ale odwzajemniają!

Pietuszka w szoku. Umówił się na rozmowy, podpisanie kontraktu z Produkcją. Nie mamy mieszka-

nia, Pola w połowie kwietnia, wariactwo. Zostawiamy tutaj wygodny kąt, las, darmową i dobrą

opiekę lekarską. Nieodpowiedzialność. Poradzimy sobie z naszą nieodpowiedzialnością (poradzę ja,

Pietuszka zaczyna już się bać, wycofywać - może później, może - morze, oddalające nas od Polski).

Paszport dla Poli. Ile trzeba czekać?

- Nie ma paszportu dla dwutygodniowych bebisów - upiera się Piotr. - Wszystkie wyglądają wtedy

tak samo. Proszę bardzo, mogę zrobić jej zdjęcie już dzisiaj: duży, pomarszczony pomidor.

Wystarczy dokleić niebieskie oczka i położyć na poduszce.

Na pewno są paszporty, inaczej dałoby się wywozić hurtem cudze dzieci.

Wieczorem dzwoni Marysia z Londynu. Była tydzień w Stanach, sama, bez dzieci, męża -jak za pa-

nieńskich czasów. Słuchając jej, Pietuszka podejrzewa dużo, dużo trawy. Marynia nie jest na trawie,

jest na-ćpana naturalną radością życia.

- Problemy? Mdłości?- Marynia ma receptę na każdą dolegliwość. - Zjeść kawałek chleba.

Skurcze? -Podkłada się pod nogi szare mydło.

67

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Marynia, co ty wymyślasz?

- Tak mówiły mi położne we Francji, w szpitalu katolickim. Na skurcze w nogach najlepsze jest

savon de Marseille, zwykłe szare mydło.

- Żeby nogi były wyżej? - podejrzewam zakonnice o głoszenie przesądów takich, jak kuszenie

przez diabła albo cudowne działanie najtańszego mydełka. Wybielić Czarnego szarym mydłem,

amen.

Pokarało mnie nocą. Wgryzł się mi w łydkę pies. Zawyłam. Piotr, wyrwany ze snu, złapał mnie za

głowę, wyszarpując ją z koszmaru.

- Nie! Moja lewa noga! - wrzasnęłam.

Tym samym chwytem złapał za łydkę i rozmasował. Nigdy nie miałam skurczu, sądziłam, że to

zwykłe zesztywnienie rąk czy nogi, demonizowane przez nieudolnych pływaków. Są demony, są

piekielne skurcze i starofrancuskie egzorcyzmy szarym mydłem.

7 XII

Noga obolała. Stąpam ostrożnie w obawie, że dorwie ją ten nocny pitbull. Połykam witaminy,

szykuję sobie fasolkę - niech zatka brak witaminy B i magnezu, wywijający kończyny w

śmiertelnych drgawkach. Bardziej od powłóczącej nogi boli głowa. Czy jest możliwy taki

przypadek, żebym po rozmowie z Marysią dostała skurczu? Byłaby to przypowieść o

niedowiarstwie? Świat jest psychiczny, skinnerowski też. We łbie czarna, obolała skrzynka

domysłów.

Dzień: Dialogi do kończonego Miasteczka (łapanka pomysłów) i wieczorem wysyłka.

Noc: Pietuszka budzi się punktualnie o trzeciej, w godzinie rozpoczęcia dyżuru, i nasza sypialnia

zamienia się w przytulny oddział psychiatryczny. Emocje przezroczyste, prześwietlone światłem

dnia, opadają teraz, nabierając ciemnej ciężkości. (Skoro jest ciemna materia, czemu by nie miało

być ciemnych emocji.) Wyjazd do Polski. Nierealny - za dużo karkołomnych decyzji. O tej porze

wyjście z domu też wydaje się niemożliwe.

Gadamy o filmach i książkach. Czemu nie da się nakręcić w Polsce filmu o mafii? Żadna stacja

telewizyjna by tego nie sfinansowała, prawdziwej szopki politycznej też nie. No, może raz na rok,

do odśmiania. Naiwnie sądziłam, że Canal+ przeflancuje Guignole - najpopularniejszy „dziennik”

francuski, polityczną szopkę młodej inteligencji. Chlastający równo lewicę i prawicę. Nie podejmie

się tego ani polski Canal+ , ani żadna prywatna stacja w obawie o koncesję, układy. Publiczna

telewizja też nie, ze strachu przed lewym albo prawym (sierpowym).

W Ekstradycji, najlepszym serialu sensacyjnym, politycy uwikłani w śmierdzące układy są znikąd -

z rządu. Merdający całym tym interesem „mózg” to trzej faceci z domu dziecka, bez politycznej

przeszłości. Jeden z nich adoptowany przez Rosjan z bazy wojskowej.

Film w miarę realistyczny o powiązaniach mafijnych byłby polityczny, musiałby pokazać

nomenklaturę, polityków z prawdziwych partii. Scenariusze o mafii pruszkowskiej są drukowane w

gazetach, wystarczy to spisać i... do kosza. Nikt nie wyprodukuje.

Pietuszce marzy się film o Gudzowatym. Trochę biznesu, trochę odjazdu metafizycznego. Ojciec

chrzestny, Dostojewski i Lalka. Dolary ozdobione zieloną piramidą, kochające bohatera, i bohater

kochający piramidkę, wybudowaną u siebie w posiadłości. Afera z Gazpolem, zmiana nazwiska

głównej postaci na Gazowaty. Pierwsza sekwencja: żona przekręca kurek kuchenki gazowej. Bum!

- wybuch wspomnień. He, he (moje), ha, ha (Pietuszki).

Wymyślam wiersze w stylu moich największych: Białoszewskiego i Różewicza.

- „Posiwiał mi głos”. -Nie rozumiem...

- Właśnie, jest czwarta rano i chrypimy. Pietuszka trzyma mi brzuch.

- Czujesz?

- Bulgocze ci w żołądku... - odsuwa dłoń.

- Gdzie w żołądku, pod pępkiem nie ma miejsca na żołądek, kwatera Poli.

68

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

-To ona? Cześć, córka, ojej, łaskocze.

Pierwsze podanie dłoni, postukanie przez ścianę: „Hej, jestem tu!” „Hej, jesteśmy tutaj, niedługo

się zobaczymy”. Biedne dziecko, obudzone naszymi wrzaskami.

- „Wybici ze snu co do nogi” - wymyślam drugi wiersz.

Za dużo planów, za duży przeciąg w głowie: przeprowadzka, chałupa - sprzedać, kupić, zgrać to w

czasie. Rewolucja. Zegar w salonie bije siną - szóstą godzinę. Pietuszka idzie się napić melisy.

Mnie już nic nie pomoże, wstaję storturowana.

8 XII

Ani słowa, odkładam robotę. Nie wyczaruję z papieru żywych postaci, sama ledwo żyjąc.

Podgryzanie nerwicy: „Nie zdążysz ze scenariuszem”.

Telefon z Miasteczka: - Zastanawiają się, czemu oglądalność wzrosła o połowę w porównaniu z tą

sprzed dwóch miesięcy.

A bo to ludzie patrzą w telewizor? Gapią się przez okno: deszcz pada, to włączają film, i tyle.

Jdę do lasu, przynajmniej nachapię się tlenu. Przy Jeziorze, Które Mnie Lubi nostalgia

zostawianych miejsc. Jeśli nie będzie nas stać na chatynkę pod Warszawą, a na razie nie stać,

kamienna ulica i bloki, Zwariuję w mieście (chciałaś do Polski - głos rozsądku), ale w ludzką

okolicę - (głos opamiętania).

Kupujemy polskie gazety w poszukiwaniu ogłoszeń o mieszkaniach. Odrzuca mnie od tych gazet.

Do jakiej Polski ja tęsknię?

Znowu uciekam do lasu. Wzięło mnie na kolędy. Fałszuję Lulajże, Jezuniu, przygrywam sobie na

sentymentach. Pokraczna polskość, polskatość jak platfus, płask. Nie przyznam się Piotrowi: nagle

spodobała mi się Szwecja..

W telewizji świąteczne reklamy: zakupy, prezenty, tradycyjnie filmy Disneya.

Niedługo szwedzkie dzieci będą przekonane, że Boże Narodzenie to urodziny Kaczora Donalda.

Pola z siankiem przy żłóbku, po polsku, Jezu, czy to na pewno to? Nie powiem Pietuszce: „Wiesz,

ta przeprowadzka jest po drodze do mojego prawdziwego kraju, naszego... nad Ocean Indyjski, do

Australii albo na Polinezję Francuską”.

Nie spakowałby wtedy żadnej walizki, nie wyjechał. Zabrałby mnie do siebie na oddział, gdzie

mogłabym mu szczerze wyznać: „W oceanie otwierają się mi skrzela, oddycham. Australia jest

olbrzymim, czerwonym wielorybem, śpiewającym swoją pieśń. Słyszę jej tęskny, godowy pomruk,

nawołujący z antypodów. Prawdopodobnie to infradźwięki, dryfującej po oceanie. Przenoszone

razem z pieśniami wielorybów na tysiące kilometrów, słyszalne w fiordach i mojej głowie”.

9 XII

„Homo sapię” - na dzisiejszym spacerze przed pisaniem do wieczora. Zmęczona, przeglądam

gazety z Polski. Literatura wysoka, mówiona i wmówiona, że jest literaturą.

Wieczorem impreza. Urodziny, wyprawiane w wiejskiej chatce. Stroimy się: przymierzam do ob-

skurnych ogrodniczek wyjściowe bluzki. Piotr wyciąga supermarynarkę i czesze włosy grzebieniem

zamiast zwyczajowo palcami.

Przed chatką pochodnie, w środku urodzinowa stypa. Wszyscy na czarno, siedzą za stołami w

bergmanowskiej zadumie. Usztywnieni prozakiem i rozmiękli alkoholem. Frustracja emigracja. W

latach osiemdziesiątych czuli się lepiej w porównaniu z Polską. Teraz ich samochody, domy na

kredyt są gorsze od wielu krajowych. Kiepska praca, enklawa, poczucie wyższości nad szwedzkim

plebsem i niższości pod miażdżącą nieudaczników szwedzką gospodarką.

Składamy życzenia, uciekamy. Oni muszą zostać - dzieci, zasiłki, przyzwyczajenie... może kiedyś

69

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

na emeryturze opuszczą tę riwierę dla pingwinów.

10 XII

Eksperyment w łazience - schylam się po upuszczoną nakrętkę od balsamu i... stop. Muszę uklę-

knąć, przykucnąć, łapiąc równowagę. Nie mogę się już normalnie schylić. Zginając się do ziemi,

miażdżę brzuch. Zaglądam, czy widzę jeszcze seksuna spod brzucha - końcówki włosów, nie

więcej. Ustalam z Pietuszką podział naszego królestwa: Nie odpowiadam za to, co na ziemi, poniżej

kolan. Odkurzę, umyję szczotą podłogę, ale nie schylę się po upuszczone rzeczy. Pietuszka trochę

się dziwi, ale abdykuje. Co on może wiedzieć o rosnącej ciąży, wierzy mi na słowo.

11 XII

Mój najczulszy i najmiłościwszy - tytułuję od rana Pietuszkę. Lubię całować go w rękę. Ojca też.

Tylko oni potrafią naprawdę „złożyć pocałunek na mej dłoni”. Zawstydzenie, gdy ktoś inny cmoka

mnie w mankiet, za intymne.

Poczytuję książki i artykuły psychoterapeutyczne. W telewizji ci sami specjaliści od duszy za D.

(duże) pieniądze. Gesztalt zamienia się w geszeft.

Inwazja góralskich kapeli. Eksportowa nadzieja polskiego show-biznesu. Cudzoziemiec musi się

nimi zachwycić: pelerynki jak u toreadora, na wielgachnych stopach skórzane baletki i

zdefasonowane meloniki obszyte muszelkami w stylu papuaskim. Gaultier nie wymyśliłby lepiej.

Poli jest chyba tam bardzo samotnie. Odgłosy jej buszowania przypominają więzienne stukanie w

ścianę (macicy). Pomocy!

12 XII

Urodziny T. Spóźniamy się. Dostajemy stolik pośrodku z drugą ciężarną parą. Ona Anioł, po mężu

Pompa. Też z Łodzi, rodzimy w tym samym sztokholmskim szpitalu, ja dwa tygodnie później.

Gospodyni - Danusia pracująca w pomocy socjalnej, upiekła sernik. Po pierwszym gryzie ląduję na

Księżycu. W socjalu pomoże ludziom byle urzędas, a stworzyć taki sernik... to jest dopiero pomoc

ludzkości w odnajdywaniu prawdziwego smaku, powrotu do raju. Goście wznoszą toast za

pięćdziesięcioletniego solenizanta i za dwie przyszłe mamusie. Anioł-Pom-pa jest kopana przez

swoje maleństwo... ja nie. Czy to normalne?

13 XII

Odklejanie się od Szwecji. Lądowanie w Gdańsku. Pierwsze, czego dowiaduję się od Konferansje-

ra, właściciela agencji artystycznej, to kto sfinansował mój pobyt:

-Jezuici, Admirał i Święty Mikołaj.

Kościół popiera kulturę, admirałowi spodobałam się na zdjęciu, a rada miasta sypnęła groszem w

zamian za występ właściciela agencji w roli Świętego Mikołaja dla Domu Dziecka.

Świat jest psychiczny, właściciel - były aktor, który teraz będzie objeżdżał ze mną aule i biblioteki

w roli konferansjera, kilka lat temu zagrał Konferansjera z Kabaretu metafizycznego, wystawianego

w bydgoskim teatrze.

Kamienna Góra, hotel z widokiem na plażę. Południowa strona Bałtyku. Zabawnie być po drugiej

stronie. Nie pachnie morzem. Fale jakieś uładzone, lekko skłębione, małe niby pudelki przy nodze.

70

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

14 XII

Wywiad w gdańskim radiu. Łżę na pytanie, czy w pisanej właśnie książce będzie coś o dziecku. Za

często mówię prawdę, to grzech. Gadanie do mikrofonu w szczelnym studiu jest gadaniem do

siebie. Pani, obsługująca aparaturę, nie może się nadziwić, że jestem normalna. Powinnam mieć

cyce na wierzchu, perukę, pazury wampa i pizdę obszytą brokatem.

Odwołano spotkanie na uniwersytecie. Byli pisarze przede mną, będą zaproszeni później, ale na

spotkanie z Gretkowską szef katedry literatury nie wyraził zgody.

- Studenci powinni studiować, nie chodzić na spotkania - zdecydował.

Jasne, jestem słynnym hydraulikiem-elektrykiem i oczekują mnie na wydziale medycznym.

Pogadanka w gdyńskiej bibliotece. Nagle podskakuje mi ręka, wsparta na brzuchu. Nikt nie

zauważył tego celnego wykopu Poli.

W przerwie między spotkaniami szukam sklepu telefonicznego. Dostaję najprostszy aparat na kartę.

Cieszę się nim jak grzechotką. Nie umiem odebrać poczty, nadać SMS-a. Minuta rozmowy ze

Szwecją cztery złote, oralna rozpusta.

Wieczorem podpisywanie w sopockiej księgarni przy molo. Nie spodziewałam się tylu sensownych

ludzi. Podchodzą, mówiąc, co im się najbardziej podobało: te najtrudniejsze, najlepsze kawałki.

Zupełny za-skok, ktoś to czyta i rozumie? Próbuję dopasować „ulubioną książkę” do twarzy, klapa.

Panienka uwielbia Światowidza, a typowałam ją na Tarota... Starszy pan bez żenady dziękuje za

erotyczne opowiadanie Namiętnik.

Tuż przed zamknięciem księgarni przychodzi trzydziestoparoletni brunet w porządnym urzędni-

czym płaszczu z teczką.

- Skądś pana znam...

- Rysiu Gretkowski.

Musi być rodzina. Skóra ściągnięta z mojego ojca, ten sam sposób mówienia. Nieślubny syn?

Brazyliada.

- Nasi dziadkowie byli kuzynami - wylicza pokrewieństwo, majątki.

Zgadza się. Wpatruję się w niego jak w genetyczny sen. Jest bardziej podobny do mojego ojca niż

jego rodzony wnuczek. Gesty, akcent. Czy to może być wrodzone? Poplątane nitki DNA, obłażące

garnitur chromosomów. Nie do wyczyszczenia i w sto lat. Rysiu zostawia wizytówkę. Dyrektor

czegoś tam w Tczewie.

Połcia, twój pierwszy poznany wujek, pokrewieństwo sprzed dwóch stuleci. Nasi skuzynieni dziad-

kowie urodzili się pod koniec dziewiętnastego wieku, walczyli pod Verdun. Spotkanie z Rysiem to

znak: Polka, jesteś dziedzicznie obciążona Gretkowskimi.

15 XII

Grzechotka się zepsuła - oddaję telefon i dostaję nowy. Dzwonię natychmiast do producenta Dam.

Jest na planie, oddzwonią. Nie oddzwonili, klasa. Potem się dowiem, że ze względu na moje

zdrowie - rozmowy przez komórkę szkodzą kobietom w ciąży. Miała być dżentelmeńska umowa -

wzajemne zaufanie. Straciłam chyba miesiąc z życiorysu, pisząc Damy. Jestem zła na siebie,

przecież znam tę branżę. Artystyczni gangsterzy.

Bezwiednie najęłam się do cyrku - podpisywanie książek w centrum handlowym Klif. Sanie,

sztuczny śnieg, Mikołaj i skrzypaczki. Pani Czubówna zrobiła tu furorę i jeszcze jakiś estradowiec.

Chwała Bogu, dzisiaj nikt nie przyszedł. Cudowna klęska. Chowam się do księgarni, kupuję książki

o hodowli niemowląt. Konferansjer załamany.

- Może powinnam się przebrać za renifera? -chyba go nie pocieszę.

71

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Agencja artystyczna to biznes, powinno się zarabiać. Z uroczą żoną Konferansjera, oboistką z

filharmonii, jemy tiramisu, spoglądając na puste podium, gdzie miałam być świąteczną atrakcją.

Do spotkania w wojskowej bibliotece (admirał) i sopockim domu kultury zarobiliśmy trochę czasu.

Konferansjer oprowadza mnie po zapleczu Klifa. Wynajęcie tutaj metra kwadratowego jest droższe

od pensji ekspedientek. W magazynie agencja artystyczna przechowuje rekwizyty do występów i

nagłośnienie. Kilkumetrowy kostium smoka z nakładaną głową w różowe loczki, cała smocza

rodzinka. Zaczynam powoli rozumieć. Jestem rodzajem pluszowej smoczycy, uprzyjemniającej

świąteczne zakupy. Czemu nie, w takim kostiumie mogę podpisywać książki, z własną twarzą nie

wyjdę na podium i nie zaśpiewam kolędy.

Marzę o głowie smoczycy na resztę wieczoru.

W Sopocie zapchana sala, siedzę z mikrofonem i jestem bardzo ważna. Powoli zdejmuję zielony łeb

smoka. Wychylam normalną twarz. Sympatyczni ludzie.

Z inteligentną ostrożnością w oczach. Albo to pomorskie, albo schemat spotkań autorskich: po

lewej stronie entuzjaści, po prawej zawsze znajdzie się frustrat. Wyrzucam za drzwi fotografów.

Prywatne zdjęcia - proszę bardzo, mogę się upozować na misia, smoka. Za fotki agencyjne

dziękuję, nie. Nie będę firmowała debilnych podpisów w gazetach.

- Czemu wycofała pani nazwisko z awangardowego filmu, który będzie poza konkursem na

festiwalu w Berlinie?

- Scenariusz pisały cztery osoby, nigdy się nie spotkaliśmy. Łącznikiem był reżyser. Po kilku latach

takiej współpracy zobaczyłam film. Mój kawałek nie był mój. I tyle.

- Co pani sądzi o współczesnej krytyce?

- W skrócie? Szkółka niedzielna: Tokarczuk piątka, Gretkowska za drzwi, Stasiuk, nie rozrabiaj...

Goerke - w tym momencie wchodzi Natasza Goerke. Światy równoległe? Wciągam ją na krzesło

koło mnie. Jest tak delikatna i wrażliwa, że przezroczysta. Rozwieje się w tłumie.

- Zostań - proszę - zaraz koniec.

Od paru godzin jest w Gdańsku, przypadkowo umówiła się w tutejszej knajpce. Oczywiście w

zamieszaniu Natasza znika. Zostawia kartkę z internetowym adresem. Bucik Kopciuszka. Nie mam

Internetu, mam komórkę. Świetnie się uzupełniamy.

16 XI

Ośmiogodzinna jazda pociągiem z Gdańska do Łodzi. Podróż w przeszłość. Albo mróz i oszronione

siedzenia, albo skwar spieczonych grzejników. Koło Aleksandrowa przechodzą korytarzem

młodziankowie.

- Te, żarowa - wyśmiewają mój brzuch. Odzwyczaiłam się od chamstwa. Matka Boska Królową

Polski, reszta to brzemienne dziwki.

W Kutnie wsiada elegancki starszy pan. Przynosi z Warsu piwo, częstuje sokiem. Wyjmuje z

portfela zdjęcie rodzinne: portret wilczura.

- Kocham zwierzęta. Żona, dzieci... wie pani, oni sobie poradzą, a zwierzęta bezbronne. Daję na

schroniska kilkanaście tysięcy... Biedni potrzebują, wiem... ale zwierzęta bezbronne.

Opowiada swoje życie: zagryzły go ludzkie zwierzęta.

Zaśnieżona Łódź. „Uć”, jak zaczynają już mówić przez dworcowe megafony i w łódzkim radiu. Za

kilkanaście lat będzie pociąg do Oci. O ile nie zostanie stara pisownia „Udź”, a stąd komplikacje

ortograficzne, przy których będą się upierać profesorowie, dbający o czystość języka.

17 XI

Betonowe dziesięciopiętrowce. Nad nami, na ósmym piętrze, sąsiadka hoduje w łazience kury. Na

72

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

balkonie podlewa plastikowe kwiatki nawozem.

U nas w łazience zwisa ze sznurów ministrancka komża Siostrzeńca. Białe ubranko

niewyrośniętego księdza. Lniany pancerzyk ni to owada, ni to anioła. Obok suszą się moje

koronkowe majtki. Przy śnieżnobiałej komży każda dziurka ich koronki jest haftowana perwersją.

Siostrzeniec uparł się służyć do rorrratek (zabiegi logopedy nie do końca wyprostowały mu fran-

cuskie rrr w słowiańską kluchę). Rodzina broni się przed jego pobożnością, stawiającą dom na nogi

o wpół do szóstej rano. Prosimy, przekupujemy. Nieskalana duszyczka trwa przy swoim:

-Ja cichutko się ubiorę na korytarzu, w zsypie - chowa ubranie do torebki i składa w kostkę komżę.

Zabieramy mu budziki. Maltretujemy do północy zabawkami, telewizją. Mały zasypia. W

niewyłączo-nym telewizorze program Święty Ojciec Pio. Gapimy się z przejęciem na stygmaty.

Słuchamy o pobożności kilkuletniego świętego.

- Pozwólmy mu na te roratki - pierwsza pęka Siostra.

- Może dręczymy świętego? - podejrzewa Tata. O wpół do szóstej budzimy Siostrzeńca. Zdziwiony,

jeszcze przez sen dziękuje. Idę razem z nim do kościoła. Pytam, po co się torturuje wczesnym

wstawaniem. Do szkoły z reguły zasypia.

- Lubię służyć do mszy - odpowiada szczerze.

Przy ołtarzu w karmazynowej pelerynce porusza się z gracją kardynała. Służy Bogu, ale przede

wszystkim Bogu Ojcu, którego zabrakło po rozwodzie w jego domu.

18 XII

Beata wychodzi po mnie na Centralny. Kupuję gazety z ogłoszeniami. Nieruchomości. Setki chałup.

Nie wiem, gdzie jest Brwinów, czy trzydzieści baniek za metr to dużo. Mam się po prostu w tym

zorientować przed naszym styczniowym przyjazdem z Piotrem w poszukiwaniu mieszkania. Jeżeli

nic nie znajdziemy, w ostateczności wynajmowanie - prowizorka i wścibs-cy gospodarze.

Beata na komputerze projektuje dla „Elle” karty tarota. Nie są kopią marsylskiego, ale przyzwoite.

Plastycznie cacy, graficznie oszczędne.

Nasza przyjaźń zaczęła się chyba w Paryżu od tarocianego bzika. Porozumiewamy się niezrozumia-

łym dla „niewtajemniczonych” tarotowym slangiem. Przypisujemy znajomym odpowiednie karty.

Beata jest tradycjonalistką, została przy rzeczownikach: Dużych Arkanach. Nie ufa gadatliwości

czasownikowych Małych Arkanów.

- Pomyślałaś dziesięć lat temu we Francji, że będę rysować tarota dla „Elle”?

- Wszystko do tego prowadziło - śmieję się. -Twoje krakowskie sztuki piękne, nasze spotkanie

wtedy na Plantach, później Paryż i wspólny powrót do Polski.

- Skoro tak... - Beata kombinuje przy komputerze, zajmującym trzy kondygnacje biurka. -

Zostawimy sobie pamiątkę. Piotr jest eremitą, podpiszemy but dziewiątej karty. Ty... wiadomo,

pasuje? - pokazuje napis „Manuela” na mojej karcie. - A Pola... długowłosa blondynka ze „Świata”,

najlepsza karta, prezent od chrzestnej.

- Kiedy to wydrukują?

- Mniej więcej na urodziny Poli. Mój pierwszy tarot - chwali się Beata.

- Moje pierwsze dziecko.

19 XII

Z wydawnictwa dzwonię do Flammariona wypytać o prawa autorskie, czy oddadzą. My zdies’

emigranty i Tarota... chcą kupić Rosjanie, Finowie latem chcieliby wydać Kabaret. Nie pamiętam

mojej umowy z Francuzami. Wyrzuciłam ją przy którejś przeprowadzce. We Flammarionie nowy

73

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

agent. Wie, pamięta, pas de probleme. Biadoli, że okładka do francuskiego wydania Tarota... była

beznadziejna.

- Powinna być bardziej w stylu Sex and the City. Ktoś się wziął do tego bez głowy - narzeka.

Salonowa rozmowa o filmach, literaturze. Zapomniałam, że przy biznesie można też o sztuce.

Podpisuję umowę na Polkę. Sprzedaję książkę i dziecko, od pierwszej litery, zarodka. Co ona

kiedyś pomyśli, czytając te prenatalne wspomnienia? Targuję się o procent. Srebniki zzieleniały, są

przeliczalne na dolary. Wydawczyni dziwnie zgodliwa. Po wyjściu sprawdzam procent za ostatnią

książkę - taki sam jak za Polkę, a mi się wydawało, że zażądałam olbrzymiej sumy. Ciąża?

Konsekwentny kretynizm nieczytania umów i kontraktów?

- Wiecie, kto powinien być patronem wydawców?

- Nie... - ostrożne, podejrzliwe „nie” wydawczyni, słusznie podejrzewającej złośliwość.

-Judasz, on wydał najlepiej.

Obydwie wiemy, o co chodzi, zwyczajny układ. Słynny przedwojenny wydawca Bronisław

Natanson, stawiający sobie za punkt honoru godziwe opłacanie pisarzy, skończył w zakładzie dla

obłąkanych.

Odwiedzam Jagę w jej salonie fryzjerskim na Burakowskiej. Wycięty z brzydoty Warszawy

dziewiętnastowieczny zakątek. Ceglaną fabrykę-pałacyk obsiadły trendowe studia fotograficzne,

modowe. Antosia - córeczka Jagi, w koszyczku na recepcji pod opieką położnej, taty,

recepcjonistki. Jaga spokojnie zajmuje się klientkami. Zaglądam do koszyczka i... w ryk. Nie Anto-

sia, aleja chlipię, nie mogąc się uspokoić. Nie było jej, schowana parę miesięcy temu w Jadze, jest.

Po prostu cud bycia z łapkami, palcami. Odbiło mi. Gdybym tak szlochała nad Księgą Gamma

Arystotelesa, opisującą byt... Nie da się wzruszyć nad formą wypatroszoną z materii. A tu forma

przylega ściśle do różowiutkiej materii, pieluszki do dupki.

Wydzwaniam po ogłoszeniach. Pytam o prawdziwą cenę mieszkania. Jest zazwyczaj dwa razy wyż-

sza od podanej w gazecie: dochodzi garaż (trzydzieści tysięcy), grunt i tak dalej... Stać nas będzie

na dziuplę z obowiązkowym garażem.

Beata najadła się w kinie popcornu i umiera. Tłumaczę jej, od czego:

- Tłuszcz zostaje na wątrobie.

- Wątroba jest po prawej, mnie tłucze pod żebrami!

Przypadkiem trafiam w kolorowym piśmie na reportaż z awangardowej wystawy o trupach.

Pokazuję Beacie rozległość krwistej wątroby.

- Zgadza się, dokładnie tutaj - porównuje obolałe miejsce z fotografią.

- Żebym ja tobie, zawodowej rzeźbiarce, pokazywała wątrobę, i to z czego... - patrzę na okładkę - z

„Vanity Fair”.

- Rzeźbiarce primo voto, teraz stylistce. „Vanity Fair”, wszystko się zgadza.

20 XII

W gdańskiej „Wyborczej” dali zdjęcie z sopockiego spotkania autorskiego, bez pytania o zgodę, po

wyproszeniu z sali fotografów. Twarz zasłonięta włosami, odwrócona bokiem. Podpis: „Mój

wizerunek należy do mnie - mówiła Gretkowska podczas spotkania, nie zgadzając się na zdjęcie”.

To się nazywa dziennikarstwo, co jest więc prasą brukową?

Spotkanie w prywatnej szkole dziennikarskiej. Przede mną byli z wykładem Piskorski i Głowacki.

Nie mam pomysłu na wykład. Nie mam też zamiaru wymądrzać się na fascynująco nudny temat.

Wolę pytania.

- Bardzo się cieszę z pani przyjazdu. Przyda się im odrobina pikanterii - rektor podejmuje mnie

herbatą. - Proszę trochę ich zgorszyć. - Namawia mnie na deprawację dzieci?

- Nie jestem zawodowym pornografem... piszę także o innych rzeczach. Pańscy studenci... czemu

wybrali tę szkołę?

- Pochodzą z dość zamożnych rodzin, studia kosztują. Po trzecim roku i licencjacie mogą przejść na

74

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

normalne studia uniwersyteckie. Musieliśmy zmienić program, wprowadzić więcej historii, kultury

ogólnej... mało który student wiedział, kim był Piłsudski.

- Co ich interesuje?

- Młodzieżowe tematy. . Kino, koncerty. Namawiam na pisanie o czymś poważniejszym... wie pani,

pisanie o filmach rezerwują sobie stare wygi albo naczelni tygodników, łatwy chleb. Do kina każdy

lubi chodzić. Moi studenci mi na to:

- My, panie rektorze, nie musimy dużo zarabiać, my nie jesteśmy yuppiesi. Mamy forsę z domu, my

jesteśmy postmodemiści.

- Genialna definicja postmodernizmu... tylko nie każdego na nią stać.

- Czegoś mocniejszego przed występem? - rektor szarmancko podsuwa kieliszek.

- Nie za bardzo... jestem w ciąży - wypinam widoczny już brzuch.

- To straszne - jest autentycznie przejęty. Zaskoczona nie dopytuję, co go przeraziło.

Gdybym była prostytutką, ciąża przeszkadzałaby mi w wykonywaniu zawodu, ale pisarka-

pomografka da sobie radę. Wkurzona wchodzę do auli. Dwójka wydelegowanych studentów siedzi

na wprost i zadaje pytania z kartki. Dziewczyna sensownie. Chłopak - brudny brunet (odpowiednik

głupiej blondynki) niechlujnie mamie zdania.

Reszta studentów zwisa z balkonu jak gołębie. Nie wiadomo: zagruchają, osrają. Wypytują o

sekretarzowanie Czapskiemu. Grzecznie opowiadam. Okazuje się, że paryska „Kultura” jest ich

pasją. Coś tu nie gra.

- Czemu się uparliście na Giedroycia i Czapskiego?

- Szkoła będzie imienia redaktora Giedroycia -mówi za nich rektor.

- Aha... - chyba kończymy temat. Znowu paluszki w górę i odpytywanie z Giedroycia.

- Czemu pani nie... no, ja nie wiem... nie rozmawiała z Giedroyciem. To słynny człowiek... -

prymuska prawie na mnie krzyczy z oburzenia.

- Rozmawiałam zaraz po przyjeździe do Paryża, w osiemdziesiątym dziewiątym. Redaktora

interesowały nowinki z kraju... - tracę cierpliwość. - Przychodziłam co tydzień do pana Czapskiego,

przechodziłam przez parter „Kultury” i widziałam zawsze pracującego Giedroycia. Dlaczego

miałam mu przeszkadzać? Sensem jego życia była praca, to, co miał do powiedzenia, czytało się w

jego piśmie... OK, dla mnie to był skansen. Szacowny, zasłużony skansen. Za moich czasów nie

ukazywały się tam już teksty Gombrowicza... Mrożka. Czy wy z niecierpliwością czekaliście rok

temu na nowy numer „Kultury”?

-Jaki był Czapski? - po raz któryś to samo pytanie.

- Opisałam w Ikonie, już mówiłam...

- Aleja chcę usłyszeć od pani - prymuska spogląda na rektora.

- Był gejem.

- To znaczy? - podekscytowany głosik.

- Wspomniałam o tym w Namiętniku. Pisze się o wpływie związków miłosnych na twórczość

Hemingwaya czy Fitzgeralda i nikt się nie dziwi. W związkach homoseksualnych takie przyjaźnie

erotyczne czy romanse wydają się jeszcze ważniejsze. Ostatnio pokazywano film o Kocie

Jeleńskim. Nie wiadomo dlaczego jego Leonor Fini była zazdrosna, gdy pojawiał się Czapski. Ani

słowa o biseksualizmie Kota, po co więc w ogóle wspominać o zazdrości? Pewne fakty, wybory,

przyjaźnie z życia Czapskiego stają się niezrozumiałe, jeśli nie zna się jego „preferencji”, podobnie

jak w przypadku Słowackiego.

- Homoseksualizm to sprawa prywatna...

- Jasne, ale nie w sztuce. To jest trzeci sposób widzenia. Nie męski ani nie kobiecy. Nie mówię o

męskiej sztuce tworzonej przez mężczyzn, bo i facet może namalować kobiecy obraz. Chodzi o

wrażliwość. Bacon, Greenaway, Jarman, Visconti, Herzog mają zupełnie inne spojrzenie,

nieosiągalne dla heteroseksualistów. Czapski w sposobie kadrowania był bardzo bliski Baconowi,

chociaż za swego mistrza uznawał Cezanne’a. Nie rozumiem, czemu w Polsce z homoseksualizmu

robi się aferę, jakby ktoś uchylał drzwi do klozetu. Dlaczego nie można o tym po prostu mówić z

szacunkiem, bez głupawych uśmieszków i zboczeń?

Kończymy gadaniem o dziennikarstwie, na zwykłych, autentycznych pytaniach z ciekawości.

75

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Taksówką do spółdzielni mieszkaniowej na Narbutta. Obiecująco niskie ceny. Sekretariat zupełnie

w nastroju komuny: opryskliwe panie, sączące herbatę ze szklanek. Mieszkania w blokowiskach,

dwa lata w kolejce. Horror.

Nowe tysiąclecie, era Wodnika. Kupuję Pietuszce-Wodnikowi komputer.

- W psychiatrii poradzę sobie bez komputera... w nowej pracy nie... - postanowił dogonić epokę. Od

trzech lat nie nauczył się, którym guzikiem włącza się moją najprostszą toshibę. Też nie jestem

geniuszem... ale są granice niedorozwoju technicznego. Przedstawiam się sprzedawcy jako kretyn

informatyczny, proszę o pokazanie krok po kroku, gdzie nacisnąć. Wynoszę „klaptopa”, cudeńko.

Pola zacichła. Bieganie po mieście, wydzwanianie po agencjach mieszkaniowych i spółdzielniach

to nie jej świat. Ożywia się przed moim zaśnięciem.

Polinko, szukam domku dla Ciebie.

23 XII

W Łodzi szybkie świąteczne prezenty, rykszą przez Piotrkowską, z górki na plac Wolności.

Zabytkowy bruk wytrząsł Połę. Wiatr zamroził mi płuca. Schodzę z siedzenia obolała i kaszląca.

Wigilijne feng shui. Zamiast czarnej rybki w akwarium, zbierającej nieszczęścia, karpie w wannie.

Zdechną za nasze grzechy. Raczej zasną przy uśpionych sumieniach. Prasłowiańska ofiara, śnięta

sielanka w galarecie, tak różna od germańskich rzezi.

Na święta przypomniało się telewizji o pokrzywdzonych Tybetańczykach. „Wygnanych z dachu

świata”. Wygnani? Tysiące zabitych. Zepchnięci z dachu.

Pięć i mózg: XX wcale nie musi być dziewczynką. Zdarzają się chłopcy XX. Konsternacja.

Dzwonię do Piotra.

- Chłopiec XX? - powątpiewa. - Nie martw się, będzie jak dziewczynka.

Łapczywie pożeram kopiastą kolację i... jestem głodniejsza niż przed. Wszystko wpadło w drugi

(nie mój?) żołądek? Kupuję ogrodniczki, te stare są ciaśniejsze od obcisłych dżinsów. Nowe w

sklepie przy Kościuszki, gdzie zawsze kupuję tanie sztruksy, mają z boku trzy guziki.

- Na siódmy, ósmy i dziewiąty miesiąc - objaśnia sprzedawczyni.

Przymierzam guzik siedmiomiesięczny - pasuje.

24 XII

Otumaniona chorobą. Spycham sprayem przeziębienie z obolałego gardła w oskrzela. Przełykam,

wykasłuję potwornym bólem. Ze względu na Połę nie biorę nic poza miodem i cytryną. Mama z

Siostrą pichcą wigilię. Wyganiają mnie z kuchni:

- Zasmarkasz, zarazisz.

Kładę się, zamieniając się w roślinę. Przez korę (zaskorupiałe smarki, zatykające mózg) słyszę

wspomnienia Ojca z oflagu albo stalagu. Siostrzeniec wkuwa niemiecki i pyta o słówka. Kot ułożył

się mi na głowie. Nie można paść pośrodku życia rodzinnego, ale nie mam siły się bronić.

Przysypiając, zastanawiam się, co zjem na kolację. Może usmażę frytki. Zaraz... dzisiaj Wigilia.

Z telewizyjnych kolęd, choinek i bombek wychyla się Glemp. Jasełkowy gwiazdor. Głosi o

„kwalifikacjach na chrześcijanina”. Nie, nie mam kwalifikacji go słuchać. Pasterz dusz, bo nie

inteligencji (w Polsce zaledwie czteroprocentowej). Duszy obojętne, co słyszy, nie ma uszu.

Marzenie o Lustigerze... czemu nie on prymasem Polski? Błyskotliwy przechrzta, nauczający

katolików?

Siostrzeniec przyniósł z kościoła różowy opłatek „dla braci mniejszych”: dla naszego kota i

Gustawa -jamnika sąsiadów. Sprzedawano w kruchcie. Smaczny, na wołowince.

Piotr idzie na dyżur. Dzwonię go „ucałować”.

76

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Buzi - chrypię.

- A kto ty jesteś? - słyszę, jak czule się pochyla nad nieznanym dzieckiem.

- Polak mały, kurwa - przebiłam się przez chrypę.

- Nie poznałem... mój Boże, co ci jest? Byłaś u lekarza?

- Wyzdrowieję... nie mam temperatury. . lekarz... nie wyjdę z domu.

- A nie można wezwać? Co miesiąc jest u was karetka.

- Wiesz, nie pomyślałam...

- Ty rzeczywiście jesteś chora. Wracaj jak najszybciej, w Polsce nie da się żyć, tam się umiera.

- (Zatyka mnie z kataru i złości).

Kolacje wigilijne u nas mają nastrój Ostatniej Wieczerzy. Może widzimy się ostatni raz? W

przyszłym roku dodatkowe puste nakrycie... nie dla wędrowca, który przyszedł, ale dla tego, który

odejdzie.

Nocą, podrzucana kaszlem na skrzypiącym polowym łóżeczku, tęsknię za Pietuszką - moim „środo-

wiskiem naturalnym”. Do ciszy naszego domu. Cisza jest chyba największym meblem, przy niej nie

ma miejsca na ludzi.

Martwię się Mamą. Po dwóch zawałach i teraz Świętach ledwo się rusza. Z trudem oddycha. Parę

miesięcy temu groził jej trzeci zawał (zawsze grozi), więc wysłali ją do szpitala na by-passy.

Przetkali żyły, stwierdzając totalną miażdżycę. Lekarz powiedział:

- Ma pani świeczkę u Pana Boga.

Mama po zabiegu, jeszcze z rurą w gardle, nie mogła zapytać, co za świeczka. Zrozumiała to po

swojemu, że czas umierać. Popłakała się. Przyszedł do jej pokoju drugi lekarz i też coś o świeczce.

Mama otarła łzy.

- Przez tyle lat praktyki widzę trzeci raz podobny przypadek. Pani nie płacze, pani Gretkowska, ma

pani chyba wielkie zasługi w niebie. Nie trzeba by-passów, urósł pani drugi, zastępczy obieg

krwionośny. To dzięki niemu pani serce żyje.

Po czterdziestu latach małżeństwa Rodzicom wspólny obieg miłosny przerósł chyba we wspólny

obieg sercowo-zdrowotny. Są najszczęśliwsi, kiedy dostają razem skierowanie do szpitala. Nie

muszą się rozstawać. Zabierają ze sobą szlafroki, papcie, książki i szachy. Po powrocie idą do

miejskiej biblioteki i to zdrowsze wspina się na drugie piętro po nowy zapas książek. Bardziej

chorowite czeka na dole i się dotlenia.

25 XII

Biorę się do Herberta. Odpadam. Nic mi się nie podoba: ani książka, ani świat. Rodzina obchodzi

mnie z daleka.

- Jesteś upierdliwa - stawiają diagnozę. - To normalne w ciąży i w chorobie.

Nie jestem upierdliwie niezdecydowana, marudząca. Wiem dokładnie, czego chcę, i to jest męczące

dla innych.

Od Labiryntu nad morzem chciałabym mniej podręcznikowej martwoty, belferskiego

przypominania znanych faktów. Herbert to nie Calasso, chociaż w Polsce za takiego uchodził. Jest

poetą, więc zostaje w pamięci tylko kilka metafor, tyle, ile po dobrym tomiku wierszy. O etruskich

grobowcach: „Mężczyzna oparty na łokciu, z uniesioną głową, okryty draperią, która odsłania jego

tors, jakby wieczność była długą, gorącą nocą letnią”. O dopłynięciu do wyspy, wyłaniającej się

szczytem górskim spoza mgły: „Tak zaczęła się dla mnie Kreta, od nieba, jak bóstwo”. I greckie

domy latem: „...parujące bielą”.

Leżąc, podziwiam wznoszący się powoli brzuch. Pola, wspinająca się na potężne wzgórze. W

siódmym miesiącu już góra brzucha z kraterem pępka, wypychanego na czubku. W dziewiątym

wulkan zatrzęsie się, wypluje lawę krwi i kilkoma skurczami urodzi myszkę.

Nie jemy razem śniadania. Szynka w siateczce leży na stole jak amputowana noga grubaski w

pończochach. Rodzice pospiesznie skubią suchy chleb, tyk wody i tykają garść tabletek na serce.

77

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Wychodzą prawie na czczo do kościoła. Siostrzeniec też nic nie je - nie wolno godzinę przed

przyjęciem Eucharystii. Czy połknięcie Komunii Świętej ma coś wspólnego zjedzeniem an-

tybiotyków przyjmowanych doktadnie godzinę albo dwie przed lub po jedzeniu? Jesteśmy

notorycznie chorzy przez grzech pierworodny, ale...

- Ciekawe, jaka będzie ta moja kuzynka - zastanawia się przy obiedzie Siostrzeniec-esteta,

urodzona Waga.

- Na pewno szczuplutka - dla Siostry, „robiącej w modzie”, sylwetka jest najważniejsza.

- Na pewno?

- Ciocia chudzina, Piotr też, dziecko jest podobne do rodziców.

Siostrzeniec podejrzliwie się mi przygląda. Nabieram dokładkę kapusty z grochem.

- Ciocia nie jest chuda, ma duży brzuch.

Nie mogę oglądać telewizji. Przerażająco świąteczna, słodziutka. Jedna wielka telenowela miłości.

Przeglądam gazety. Wywiady z aktorami, grającymi w Miasteczku. Mężczyźni opowiadają

anegdoty. O scenariuszu mają do powiedzenia tyle, że fajnie się współpracuje ze scenarzystami

„przychylnie nastawionymi do ich pomysłów i próśb”. Niektóre aktorki ewidentnie piszą

scenariusz. Gdybym nie była ciągle z Piotrem, podejrzewałabym go o romans z którąś z nich i

dopisywanie scen w łóżku, bo o ile pamiętam, żadna nie napisała linijki tekstu. Dlaczego muszą

sobie podreperować ego? Rodzaj makijażu mózgu i lifting talentu? Aktorzy tego nie robią, chociaż

męska duma nakazywałaby im puszyć się poza wyuczoną rolą. Przyjmować pozy reżysera,

scenarzysty.

26 XII

Lignina do nosa, maligna do głowy. Szprycuję gardło zajzajerem w sprayu, nie połykam - za dużo

alkoholu. Cierpliwie wypluwam.

- Ciociu, czemu plujesz do kubka? - aniołek wrócił z porannej mszy. Zabiera się do śniadania.

- Nie pluję. Katar zapchał mi nos i cieknie gardłem - tradycja rodzinnego czarnego humoru

zobowiązuje, zwłaszcza w Święta. Siostrzeniec wrzeszczy, jakby zobaczył Aliena:

- Mama!!!

Witajcie podpaski, odstawione na dziewięć miesięcy. Kaszel wytrząsa ze mnie siku i nic nie

pomaga cogodzinne odwiedzanie toalety.

- W ciąży tak jest - Siostra dzieli się ze mną oskrzydlonymi pieluchami maxi. - Dziecko naciska na

pęcherz.

Boję się, czy Pola nie ogłuchnie. Staram się kasłać cichutko. Nie szarpać mięśniami. To przeziębie-

nie ma objawy padaczki. Leżę na ziemi i łomoczę ciałem w dywan, trzymając się za brzuch i

chroniąc Połę.

27 XII

Przyjechała z Niemiec Iwonka. Nie widziałyśmy się osiem lat. Przyprowadziła dwie córeczki i

zaczęło się pandemonium. Trzyletnia Tereska (jak każda Tereska - ufna optymistka) ukochała kota.

Dostała od niego puszystym, perskim ogonem po oku - alergia, wysypka. Siostrzeniec otworzył

hermetycznie zamkniętą kawę, która wybuchła mu też w oko. Płacz, przemywanie ran.

Przestraszona tym starsza córeczka, Iwony, wykrzykująca polskie słowa z niemieckim akcentem.

Przedwojenna burleska w wersji jidysz.

Chwila spokoju w wannie. Ciąża przypomina łysą główkę noworodka, leżącą mi na brzuchu. Pypeć

pępka wykrzywia ją w minę naburmuszonego dziecka, zaciskającego ze złości usta.

Telefon zdesperowanego Piotra:

78

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Nie mogę, ja już nie mogę! Mamy chroniczkę, ustalającą sobie samej leczenie. Te leki weźmie,

tamte nie. Świruje, nie śpi po nocach, zamęcza personel.

- Lekarz się zgadza?

- Nic nie ma do powiedzenia. Szwedzka psychiatria to nieludzki liberalizm, póki pacjent nie jest

ubezwłasnowolniony, może sam decydować o leczeniu. Ona naprawdę cierpi. Nie widziałem

bardziej chorej osoby. Jakikolwiek psychiatra by jej pomógł, a nie liberalizm! Eh... Wracaj,

zobaczysz choinkę.

- Dawniej się mówiło: „Mam kolekcję motyli, pójdziemy do mnie obejrzeć?”.

- Przylatuj, ty zmarznięty motylku, czekam.

28 XII

- Oj, ale zrobiłem nam dziecko... - Piotr zobaczył najpierw wypukłość pod płaszczem, popychającą

na lotnisku bagażowy wózek. - W tych kolorach, sztruksach i z balonikiem jesteś puchaty miś

koala.

W salonie choinka do sufitu. Srebrnoniebieska. Bombki w ulubionym przez Wodników kolorze

szlamu. (Beata - też Wodnik, zamalowała sobie podobnie drewnianą komodę).Wyjmuję z szuflady

swój obcięty warkocz, wyciągam z niego kilka pasemek i obsypuję drzewko.

-Jezu, thriller - Pietuszka nie rozumie koncepcji.

- Anielski włos, brakowało - zapalam lampki.

Nareszcie w domu. Odgłupiam się od telewizji, Połę katuję Bachem. Od tygodnia nie byłam na

spacerze, w głowie czad.

Kaszel ma już dźwięk tłuczonego szkła. Raniąc, wydobywa się po kawałku z oskrzeli. Oby Pola

miała poczucie humoru i traktowała te wstrząsy jak wesołe miasteczko - huśtawkę, karuzelę,

diabelski młyn. Po kolacji nie mogę powstrzymać duszącego ataku. Już sama nie wiem, czym

odkasłuję - zapluwam zlew dopiero co zjedzonym łososiem. Niegłupi pomysł na karmienie małych

półstrawioną, ciepłą papką. Niestety nie jestem samicą pelikana.

29 XII

Wyszłam do sklepu, ale jestem za słaba. Mróz ścina mi oddech. Wróciłam prosto do łóżka. Pola

buszuje, wyczuwając odpoczynek. Nie odróżniam, gdzie ma łokieć, kolano. Dla wszystkich jestem

już matką. Moje dziecko gdzieś chlupocze i nie potrafię go sobie wyobrazić po urodzeniu. „Matka”

- i tak mogłoby zostać. Zajmuję się przecież Połą, jednak trudno mi uwierzyć, że się pojawi... Parę

miesięcy temu nierealne wydawało się rośniecie dziecka we mnie, jego ruchy, kopanie.Sądziłam, że

mając człowieka w środku, nie będę w stanie robić nic innego, jak siedzieć i zastanawiać się nad tą

niemożliwością.

Wszystko okazuje się naturalne, w swoim rytmie. Pojawienie się Poli też będzie czymś

oczywistym... musi być.

31 XII

Coexistentia oppositiorum miłosnego wyznania:

- Kocham cię.

-A ja ci tego nie mówię.

79

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

2 I

„Zwierciadło” z Polski, list czytelniczki: „W poprzednim numerze był wywiad z Manuela

Gretkowską, ona jest normalna, szuka szczęścia. Wydaje się być interesująca. Redakcjo, dziękuję,

sięgnę po jej książki, bo dotychczas podchodziłam do niej sceptycznie, że skandalistka,

postmodernistka i feministka”.

Publiczne chwalenie się swoją głupotą. Sarmacka duma z ignorancji. Nie czytała żadnej książki, ale

ma opinię - z gazet. I to poczucie wyższości w stosunku do czegoś, czego nie zna. Ja w czapeczce z

gazety i nago, feministka, skandalistka, a naprzeciwko czytelnicze sobowtóry tej pańci. Nie znającej

się na pisaniu, za to wiedzącej, czym jest „szczęście” i przyjemny wyraz twarzy. Łby wypchane

gazetami.

Bonsai na parapecie. Stoi tu od roku. Dopiero teraz zauważyłam, do kogo jest podobne: Tańczący

Sziwa, wygięty w biodrach. Wieloręki, śniady bóg trzymający w palcach liście drzewa.

Waga pokazuje sześćdziesiąt kilogramów! Sprawdzamy z Pietuszką, czy dobrze ustawiona. Bez-

błędnie. Gdzie to sześćdziesiąt kilo? Ręce patyki, tyłek szczupły, nogi w normie. Trochę opuchlizny

na twarzy, po dwa kilo na policzek?Jem „skromnie”, niewiele więcej niż przed ciążą. Wody

płodowe i Pola mogą ważyć z cztery kilo. Sześć ukrytych kilogramów, drobiazg w porównaniu z

miliardami ton czarnej materii ukrytej we wszechświecie.

Czyja się bałam swojego brzucha? Przelewających się w nim odgłosów, dziwnych ruchów pod

skórą? Pierwszy raz z czułością dotykam miejsc, pod którymi Pola przesuwa ciałko. Łaskoczę

skórę, naciskam. Coś pod spodem rozpierzcha się niby rybki w akwarium.

3 I

Nareszcie żyję w luksusie: bez pośpiechu. Wyleguję się, czytając Wojnę i pokój - przyjemność

klasyki, smak kawy ze śmietanką (nie piję od lat).

Pietuszką zasiada do komputera. Zadaje sensowne pytanie:

- Dlaczego włącza się jednym przyciskiem (wreszcie wie, którym), a wyłącza po skomplikowanych

zamknięciach, gorzej od sejfu?

Złoszczę się na jego antytalent.

- Tak ma być, to skomplikowana maszyna - jednak po cichu przyznaję rację. Nauczona pokornie

pstrykać po klawiszach, stałam się informatyczną konformistką.

Siedzimy naprzeciwko siebie klapa w klapę otwartych klapotów. Komputery dyszą zwierzęco z

dziur wentylacyjnych. Może w środku wachlują się kablowymi ogonami.

Zajęliśmy najważniejszy i najwygodniejszy stół w kuchni. Przedłużamy go stolikiem z salonu.

Zakrywamy obrusem. Nie wstając od stołu, krzesełkiem na kółkach przesuwam się z blatu

pracowniczego do jadłodajnego.

- Brakuje na końcu małego stolika dla Poli. Byłoby na czym ją przewijać - Piotr myśli już o ciągu

stoliczno-rodzinnym.

- Kupimy jej dziecinny komputerek, żeby nam nie przeszkadzała?

Dzwoni szef „Playboya”. Nie mogę się zebrać do tekstu. Rozmawiamy o dzieciach. Pociesza mnie,

że nawet okrutne lwy na widok małych dostają instynktu opiekuńczego. Mam aż tak złą opinię w

kręgach soft-erotycznych?

4 I

80

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Wyrzucam choinkę. Na wysypisku kręcą się dwa wilczury. Czego psy szukają wśród zbutwiałych

drzewek? Uciekają, zadzierając białe kuperki - przewidziało mi się, to były sarny.

Wysypisko trochę cmentarne: jodełki z resztkami błyszczących ozdób. Czy wieńce na prawdziwym

cmentarzu nie mają wielkości i kształtu kół ratunkowych? Zielona nadzieja, opleciona szarfą dla

tych, co przetrwali. Stare choinki są żałosne, świątecznie ogryzione do drewnianego szkieletu.

Jakoś smutno. Cóż, każdy pieści swego diabła.

Odwiedziny Antosia - syna Pietuszki. Wysportowany nastolatek, sama świeżość. Zazdroszczę mu,

kiedy przeżywa rewolucję francuską. Jest w wirze wydarzeń, współczesny tamtej

nieprzewidywalnej epoce:

- Przerabiamy w szkole na historii... bardzo mi się podoba, królowi ciach i główka spadła. Fajna

rewolucja, załatwić króla.

- Potem obetną głowę Dantonowi i Robespierrowi - kraczę, gasząc entuzjazm.

- Ach, tak?

Antoś jest w wieku Romea. Powtarza szekspirowską klasykę. Rodzice jego Julii zabrali jej

miesięczny bilet metra (konia) i komórkę (papier i atrament). Młodzi cierpią, nie mogąc się spotkać,

wymienić tych paru SMS-ów.

5 I

Niech żyje USG! Gdyby nie prześwietlenie, podejrzewałabym bliźniaki. Pola skrobnęła naraz w

dwóch odległych miejscach, akrobatka.

Dwudziesty szósty tydzień ciąży i ciśnienie przyzwoite. Miało się skopsać po dwudziestym tygod-

niu, wrócić do chorobliwej normy. Jednak nadal nie muszę brać leków. Cud życia cudownie

uzdrowił mnie z choroby?

Pacjentka w szpitalu proponuje Pietuszce kilka tysięcy koron za to, że jest tak dobrym terapeutą.

- Nie trzeba. Dostaję pensję za moje człowieczeństwo.

Roztopione jezioro. Odpoczywam na pomoście, zawiał wiatr. Z bezlistnych brzóz osypuje się na

mnie wiosenny świergot ptaków. Ostrzony na mrozie, wbija się piskliwie w ciszę ciemnego lasu i

wystygłej plaży.

Kłaniam się staruszkowi pędzącemu z wózkiem na kółkach do lasu.

- Hej! -wołam przyjacielsko.

Nie pogadamy. Dziadek jest pospieszny. Łażę samotnie, Pietuszka odsypia dyżur. Nie tęsknię za

ludźmi, może trochę, ale to już ma po szwedzku nazwę choroby - salskapsjuk: chory na

towarzystwo. Gralsjuk - „kłótliwy” (dosłownie: chory na kłótnię). „Zazdrosny” - svartsjuk (chory na

czarną chorobę). Większość emocji jest w Szwecji chorobą.

6 I

Wstanie po nocy i śniadanie są wysiłkiem. Muszę odpocząć. Puls sto dziesięć, kładę się i czytam o

Habsburgach w XIX wieku. Maria Luiza (żona Napoleona), mając piętnaście lat, była przekonana,

że jej ojciec jest niewiastą. Z obawy, by habsburski temperament nie pozbawił jej dziewictwa

(sprawa wagi państwowej - nie ma dziewictwa, nie ma korzystnego ślubu dla Austrii), otaczano ją

tylko kobietami, sukami, samicami. Z książek wycinano słowa i zdania, mogące się skojarzyć...

Wracam do Dumezila i jego indoeuropejskich bogów. Na deser romans sprzed paru miliardów lat,

kiedy cząsteczka lgnęła do cząsteczki: Michio Kaku w Hiperprzestrzeni.

81

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Martwię się o wyjazd do Polski. Czy Piotr na miejscu się nie rozmyśli i nie zrezygnuje z nowej

pracy, czy znajdziemy mieszkanie. Gdzie przez ten czas mieszkać, wynająć wóz? Dzwoni Beata,

chyba usłyszała moje myśli. Obiecuje użyczyć chatę i samochód, wyjeżdża na tydzień do Francji.

Te same trasy od trzech lat: dwukilometrowa w lesie i pod górę między willami. Zawsze jednak coś

nowego. Dzisiaj wypatrzyłam przed jednym z domków wypchanego psa z wiernymi paciorkami

oczu, wpatrującymi się w okna „państwa”.

Przy lesie ptasie karmniki i połówki orzecha kokosowego, napełnione ziarnem. Zwisają z oszro-

nionych gałęzi. Podlatują do nich nordyckie kolibry - wrony.

Wieczorem mamy natchnienie i wrzeszczymy kolędy (Trzech Króli?). Pietuszka wpada w nastrój

analityczny:

- Polskie kolędy są wyjątkowe... ten tkliwy brak dystansu. Jezus dzieciątkiem, trzeba się nim

zaopiekować. „Maluśki, maluśki, maluśki...”, człowiek obrońcą Boga. Zjednoczenie się w tym

czułym geście ze Stwórcą.

- Mie sie nie wydaje - upraszczam wymowę, żeby nie zabrzmiało pompatycznie: - Jezus w kołysce i

Jezus na krzyżu to dla Polaków zupełnie kto inny, mniej spokrewniony z osobami Trójcy Świętej.

Chrystus nawołujący do pokuty i Chrystusik z katechezy to dwie całkiem różne osoby. Politeizm.

Przesadzamy kwiaty. Szykujemy gałązce wierzby prawdziwą doniczkę. Puściła korzenie w szklance

z wodą i mimo styczniowego słońca rośnie. Może wszystko mi się kojarzy, ale to sadzenie do ziemi

jest jak przechodzenie z mleka (wody) na dorosłe pożywienie: papki, ciapki i schabowy, kiedy

urosną ząbki. Z gładkich korzeni wierzby wyrżnęły się właśnie haczykowate wypustki, pożerające

doniczkowy czarnoziem.

7 I

Inteligencja jest najzabawniejszym wynalazkiem. Entuzjasta, aktorski szaleniec T. opowiada przez

telefon o swoich planach i kompromisach. „A co tam... Jak się dąży do ideału, to można przemycić

wartości!”.

Pietuszka przychodzi sfrustrowany z roboty: „Psychiatria to nie medycyna, to odłam chrześci-

jaństwa”.

Celebruję siebie. Czytam, maluję, oglądam stare francuskie filmy. Pola wyczuła, że mamy wolne.

Zastanawiam się, czemu nie kopie, i nagle „bum”! Odpowiedź? Nie dowierzam, po pół godzinie

znowu się skupiam i pytam w myślach: „Maleństwo, wszystko w porządku?”. Nie wiem: telepatią

czy krwią, przez pępowinę dociera do niej mój niepokój. Z prawej strony, chlupocząc, dochodzi

jednoznaczna odpowiedź: „Bum!”.

Można kochać swoją wątrobę? Być związanym uczuciowo ze śledzioną? Pola jest w pewien sposób

jednym z moich narządów (macierzyństwa?). Była, teraz mogłaby już żyć samodzielnie w szklarni

inkubatora. Jest i jej nie ma.

Stuk, stuk i już jest znowu.

10 I

Dwa niewinne kartoniki. Zaglądam do środka. Bilety lotnicze... na dzisiaj.

- Pietuszka...

82

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Co? Musimy wszystko planować?... Nie udawajmy, jesteśmy zupełnie szurnięci...

-Ale...

- Nikt nie zauważy, nie dzwońmy do rodziny, nie prośmy o podlewanie kwiatów. Cztery dni...

Wieczorem jesteśmy już na Maderze. Samolot krąży nad skałami i spada niemal pionowo,

drapieżnie na lotnisko. Ciepła wilgoć wyspy. Natychmiast zapominam o zziębniętej Europie. W

pustym Cjuinta da Penha de Franca (po sezonie) świeżo odnowiony pokój. Szafy z pokratowanymi

drzwiami pachną jeszcze drzewem. Przy zgaszonym świetle przypominają konfesjonał. Dzwony

kościelne zagłuszają na chwilę ocean, obijający się o hotelową plażę. Nie czuję siebie, nic nie boli.

Przytrzymuję się ręki Piotra i zakrywam snem.

11 I

Dźwięki jakby wytłumione wilgocią. Zwolnione tempo ulic w Funchalu, największym z tutejszych

miast. Nie byłam w Portugalii, spodziewałam się czegoś hiszpańskiego: wrzaskliwości, haratania

słów. Portugalczycy delikatnie szepczą swoje szcz. Różnica jak między wykrzyczanym,

wytupanym hiszpańskim menco i melancholijnym, portugalskim fado. Bez romańskiej paradności,

operowej przesady w gestach.

Dorysowana do skraju Europy Portugalia wygląda na skrawek jej cienia. Śniadzi Portugalczycy

mają w sobie coś z subtelności i dyskrecji cieni. Nie narzucają się swoją obecnością nawet w

najbardziej turystycznych miejscach.

Bierzemy na dwa dni samochód. Krążymy po eukaliptusowych i piniowych wzgórzach. Południe

wyspy z miasteczkami wyłożonymi niebieską majoliką jest identyczne z południem Europy: palmy,

białe okiennice. Barokowe kościoły, rozsiadłe przy głównym placu na stercie bufiastych spódnic z

jasnego kamienia. Dom, wynajmowany przez Dos Passosa, zamknięty od dawna i zakurzony jak

odłożona na strych, zapomniana książka.

Wodospad nad główną drogą, okrążającą Maderę. Przystajemy w rządku, czekając na naszą kolejkę

w tej naturalnej myjni. Kilkadziesiąt kilometrów na północ i wjeżdżamy do Europy Północnej.

Porwisty wiatr, szaro, mgliście - w godzinę przejechaliśmy z Riwiery do Skandynawii.

Zatrzymujemy się w hotelu z kominkiem. Grzejemy przy ogniu. Jeżeli się pospieszymy, przed

zmierzchem będziemy znowu „nad Morzem Śródziemnym”.

12 I

Madera jest wulkaniczną nową ziemią. Ledwo co wypłynęła z oceanu. Widać jeszcze w górach i

jaskiniach gołą lawę, zastygłe błoto, z którego ją ulepiono. Mimo sąsiedztwa Afryki jest europejska.

Europa w miniaturze: irlandzkie zielone wzgórza, wąwozy z Kazimierza nad Wisłą, Alpy, fiordy,

Prowansja. I orchidee. Królestwo orchidei.

Po oddaniu samochodu nie możemy skorzystać z dwóch komunikacyjnych atrakcji Madery:

Levados - ścieżek, przecinających wyspę - (nie przejdę kilkunastu kilometrów) i zjazdu na

drewnianych saniach z wybrukowanych wzgórz nad Funchalem. Bez hamulców, wymijając

przecinające drogę samochody, pędzi się z „woźnicą” wyślizganymi ulicami. Tak podróżowali do

portu angielscy kupcy, handlujący maderą i kwiatami. Nie mam angielskiej klasy. Wrzeszczałabym

głośniej niż na diabelskim młynie w wesołym miasteczku.

Z miejscowych atrakcji zostaje nam kuchnia. W Celeiro przy rua dos Aranhas (pomarańczy?)

dostaję spadek po Anglikach - prawdziwy, domowo pieczony pudding. Zamawiam dwa talerze. Po

83

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

czterogodzinnej kolacji mam kolor puddingu, konsystencję puddingu (zwłaszcza w głowie i

opuchniętych nogach) i pachnę odbijającym się puddingiem. Pietuszka się mnie wstydzi, kończy

orgię, płacąc rachunek. Popycha ociężałą na schody. Za słabo, musi mnie wciągnąć na stopnie i za-

mówić taksówkę.

13 I

Twarzą w twarz z Antychrystem. W górach, na skalnej ścieżce, wgapia się we mnie rogata bestia.

Nie ustępuje. Robi mi się zimno (jest koło zera), kozica z satysfakcją śledzi mój odwrót. Dostałam

od pary starszych Anglików gwizdek na wypadek, gdybym się zgubiła we mgle. Widzę zarys

schroniska, gdzie czeka Pietuszka. Wracam po kwadransie „z gór” na herbatę i pudding.

Siedzimy o zmierzchu na tarasie naszej Quinty. Hotelowy boy zawija folią basen. Wyciąga hakiem

liście i żaby. Szumiące palmy udają tropiki. Pokojówka zamyka furtkę i ocean grzecznie wycofuje

się odpływem w ciemność. Wdrapuje się na czarne niebo, przyciągany przez księżyc. Jestem daleko

od wszystkiego, otoczona wilgotną pustką. Wyspą bez mostów łączących z lądem, ze

wspomnieniami. Nie myślę. Oddycham. Przytulam Połę. Piotr gasi świeczkę i „Ktoś” zapala

gwiazdy. Zostać tutaj: bezmyślnie, bez sensu.

14 I

Szwecja. Walizką łamiemy cienki lód na kałużach. Grödinge za taflą szronu, musimy ją stłuc, wjeż-

dżając na wzgórze.

15 I

Siódma rano samolot. W Warszawie natychmiast do Produkcji.

Pietuszka dostał z nerwów czerwonych plam na twarzy. Zmienia pracę, mieszkanie. Po dwudziestu

latach pewności, że zostanie w Szwecji, spokojnie doczekawszy starości. Mam wyrzuty sumienia.

Sama nie wiem, czy dobrze robimy. Jedna część mnie jest pewna, druga z wątpliwości. Jeszcze

możemy się wycofać...

W gabinecie Producentki Piotr podpisuje cyrograf: warunki, pensja... tytuł „producenta

scenariuszy”. Nienormowany czas pracy, szkolenie w Stanach. Wracamy do Holidaya i rzucamy się

spać.

16 I

Przespałam się z producentem. Samochód pożyczony od Beaty waruje pod hotelem. Po prostu

„wielki świat”.

Przy śniadaniu bierzemy gazetę, przeglądamy ogłoszenia. „Mieszkanie cudo. Kabaty”.

Umawiamy się z agentką. Kabaty są przy lesie i metrze, idealnie. Na czym polega „cudo”? Nie

możemy się doczekać, wyjeżdżamy godzinę wcześniej rozejrzeć się na południe od Warszawy. Było

jeszcze jedno ogłoszenie z obrazkiem: mieszkania budowane przez Kanadyjczyków w K.,

84

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

niedaleko Konstancina. Gdzieś na okrętkę dojeżdżamy do K. Na pewno nie kupimy, rozglądamy

się, co i jak.

Strzeżone osiedle, dwupiętrowe domki, widać las. Wchodzimy do „mieszkań modelowych”.

Szczypię Pietuszkę.

-To. Nic innego.

- Bez pośpiechu - zagląda do łazienki i jęczy z podziwu.

Urządzona kuchnia, lodówka, piec, zmywarka, szafy. Stać nas na dwójkę. Za ciasna: salon

połączony z kuchnią i sypialnią. Dla nas dwojga w porządku. Z dzieckiem nie da się pisać w

jednym wspólnym pokoju.

- Pietuszka, ty chcesz oglądać telewizję, pisać, Pola spać, ja też pracować. Zbzikujemy.

- Na trójkę musielibyśmy wziąć kredyt.

- W życiu nie brałam kredytu... nie.

Jedziemy zobaczyć kabackie cudo. Wydaje mi się, że jestem we śnie architekta psychopaty.

Podwórka bez roślin, okno w okno, z laskiem na horyzoncie. To kosztuje tysiąc dolców metr?

Pokolenie wychowane w obrzydliwych blokach przenosi się do równie ohydnych z cegły i

potwornie drogich? Do głowy mi nie przyszło, że w prywatnej Polsce dręczy się ludzi za ich własne

pieniądze.

„Mieszkanie cudo” (ogłoszone tłustym drukiem) jest trójkątną, ciemną kiszką. Cudowność polega

na tej nieustawnej trójkątności.

W kwadrans jesteśmy z powrotem w K. Nic lepszego nie znajdziemy. Nie musimy się wzajemnie

przekonywać. Siedem wspólnych lat ugniotło nam podobne gusty: podłoga z kanadyjskiej dębowej

klepki do wymiany, kafelki w łazience OK. Kupujemy trójkę. W biurze sprzedaży pełny New Age.

Dwie sekretarki palą kadzidełka, czytają o samodoskonaleniu umysłu i myślowym pozbywaniu się

zmarszczek. Rozumieją nasze fengszujowate wahania co do kierunku drzwi.

Kierownik budowy oprowadza po kończonych mieszkaniach. Pietuszka chce z widokiem na las.

- Będzie widać las, tyle że bez słońca. Okna od północy - narzekam.

Znajdujemy wolną chatę od południa i południowego zachodu. Dostajemy od dyrektora teczkę pa-

pierów, podpisujemy. Klamka zapadła, chociaż jeszcze jej nie ma.

Przenosimy się do Beaty. Rozkładamy bagaże i nie odzywamy się, przestraszeni tym, co zrobiliśmy

przed południem. Normalni ludzie kupują pierwsze zobaczone mieszkanie? W godzinę? Ma same

zalety. . blisko trzypasmówki, dojazd do pracy Piotra, wiejska cisza...

- Zauważyłaś... jest niemal identyczne z naszym szwedzkim... widok na plac zabaw i wille.

- A widziałeś nazwę ulicy? Wjeżdża się w Słoneczną i skręca do nas w Polarną, coś z tej

podbiegunowej Szwecji przywlekliśmy...

- Numer dobry? Siedemnaście...

- Dobry - to „Gwiazdy” - zapewniam.

- Kredyt... jeśli się uda, spłacimy w rok. -Jeśli... Pietuszka... nie śmiej się... pamiętasz

w kuchni tę kolumnę, no, szafę w niej? -Aha...

- Ja ją widziałam... próbowałam wyobrazić sobie nasze mieszkanie i dokładnie widziałam taką

otwartą kuchnię z salonem i białą ścianką-kolumną.

- No, to nie ma nad czym się zastanawiać. Tak miało być. Nie boisz się?

- Strasznie: dorosłe życie - dziecko, mieszkanie, kredyt... tak się zaczyna po dwudziestce...

- Chyba że po drodze było kilka falstartów...

16 I

Przy załatwianiu dokumentów, banków Pola siedzi cichutko jak trusia. Kiedy rozwalam się na

85

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

kanapie w wydawnictwie, ona też rozpycha się we mnie wygodnie. Chyba z nóżką na nóżkę, kopiąc

stopą w mój żołądek, czeka na herbatę i ciasteczko.

Podpisujemy umowę na książkowe wydanie Miasteczka. Dwa tysiące stron scenariusza,

pięćdziesiąt osiem odcinków. Współczesna obyczajowa powieść, pod warunkiem że dobrze

napisana. Wystarczy usiąść przed wideo i poprawną polszczyzną posklejać sceny z gotowymi

dialogami. Problem ze znalezieniem odpowiedniego autora. My tego nie napiszemy, nie nasza

bajka.

W banku wypełnianie papierków, przesłuchania prowadzące do kredytu i absurdu:

- Panieńskie imię matki?

- Nie znam...

- Przepraszam... nazwisko, to się zmienia. Przelew z konta na konto: „Po przewalutowaniu” - także

na nową polszczyznę. Przyzwyczajam się do bankowego żargonu. Przywykłam do telewizyjnego,

gdzie „inkubacja formatu” oznacza czas, w jakim serial, skopiowany z zachodnich wzorów,

przyjmie się wśród polskiej publiczności.

Zatykamy w mieszkaniu Beaty niedomykające się okno. Ma z pięćdziesiąt lat, stary Muranów.

Widok na chińską ambasadę.

- Obojętne, co wybierze Polinka, to na pewno się jej przyda...

- Co? - Pietuszka walczy ze stalinowskim piecykiem gazowym w łazience.

- Chiński. To jeszcze jeden powód, dla którego chciałam przyjechać do Polski. Tutaj bez problemu

wynajmiemy chińską niańkę... a u nas na szwedzkiej wsi...

- Skatujesz dziecko...

-Już wszystko obmyśliłam. Nauczy się bez wysiłku, w dzieciństwie język sam wchodzi do głowy, z

akcentem. Angielski, francuski, co za problem - wyjedzie na wakacje, w szkole, przedszkolu.

Chiński się jej przyda, obojętne, czy będzie humanistką, czy biznesmenem, a jak Nikim, to dla

własnej taoistycznej przyjemności.

Kładziemy się, wykończeni bieganiną. Nowość: brzuch zasłania mi telewizor, muszę się oprzeć o

poduszki. Pietuszka zaciąga szczelnie kotary, odgradza się od Warszawy.

- Wiesz, tu wszystko takie... skrzywdzone -mówi już prawie przez sen. - Koślawe. Obtłuczone klat-

ki schodowe, rozwalone windy, brudne ulice. Ludzie też... skrzywdzeni przez los.

- Kredyt, okropne mieć długi.

- Bo nas nie stać na normalność. W Polsce kosztuje nie luksus, ale normalność: ładne mieszkanie w

bezpiecznym miejscu, prywatna szkoła dla dziecka, gdzie uczą i nie biją. Widać tu normalność jest

luksu: sem. Śpij.

Budzę się o szóstej.

- Co, kredytujesz? - zagaduje też już chyba wyspany Pietuszka.

- Nie myślę o pieniądzach... nie mogę spać.

- Nie codziennie kupuje się mieszkanie.

- Dzisiaj zamawiamy podłogi, kafelki. Tak pomyślałam, że kiedy kończy się słowo, zaczyna się

jego sens, wittgensteinowskie, co?

- Nie cierpię Wittgensteina. Dzieńdobro-dobra-noc. Wstajesz?

- Idę na siódmą do Jacka, tutaj na Nowym Mieście, do Dominikanów.

Lubię ten kościół. Białe ściany są śnieżnymi szatami apostołów, słuchających mszy. W gotyckich

załamaniach ich fałd jest cisza na modlitwę.

18 I

Dziennikarka podniecona moim stanem odmiennym. Wydaje się, że kompletnie odmiennym od

tego, co się może przydarzyć kobiecie.

- Wydawca powiedział o pani ciąży.

86

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Taak?

- Udzieliłaby pani wywiadu?

- O czym?

- No, jak to o czym... taka niezależna, skandalizująca... i dziecko... to przełom w życiu.

- Co to ma do niezależności? A w ogóle dlaczego pani mówi takim tonem, jakbym była pierwszym

facetem, który zaszedł w ciążę? - odkładam słuchawkę.

Ciężarna pornografia. Sensacja.

Nie wierzyłam w starość, że może napaść w jeden dzień, wdrapać się na człowieka jak garb.

Niedołężność po chorobie, powoli, niezauważalnie - zwykłe starzenie, tak. A tu hop! Nie mogę się

ruszyć. Stoję w olbrzymim magazynie budowlanym i przejście parunastu metrów do Piotra,

wybierającego deski na podłogę, jest udręką. Człapię, łapiąc się kranów, cegieł.

- Wziąć cię na ręce? - Pietuszka jest heroiczny. Nie udźwignąłby mnie (nas).

- Lepiej załaduj w wózek - macham nogami, żeby w kręgosłupie skontaktowały nerwy, mięśnie i

puścił ten cholerny ucisk. Miednica służy nie tylko do chodzenia. Coś tam się poszerza przed

rodzeniem i wyłącza nogi.

Wybraliśmy kafelki w Piasecznie, meble kuchenne na Grójeckiej, podłogę w centrum. Poddajemy

się.

- Zostawmy szafy, niech montują jakiekolwiek, nie mam siły - Piotr skręca na Muranów. - W

Szwecji mamy podłogę w kolorze rzygów chorego kota i jest dobrze.

Też wydaje mi się absurdalne pochylanie nad każdym desenikiem i odcieniem kafelka.

Kapitulujemy.

Nocą wiatr wywiewa z okna uszczelkę-szalik. Kulimy się pod kołdrą. Mroźny wiatr ze wschodu

łomocze w szyby, prawie zrywa czerwone latarnie u Chińczyków naprzeciwko.

Mistyczny behawioryzm. Mówię do Poli: - „Spokojnie” - i przestaje się wiercić.

Dawniej była w wielkim worku, podskakiwała w nim, szamocząc się na wszystkie strony. Worek

rozpychał się dla niej. Teraz chyba ona go rozciąga. Mam ją już pod żebrami (elegancko mówiąc:

pod sercem).

Nie wytrzymujemy na Pieniądze to nie wszystko Machulskiego. Nie tyle nudy filmu, ile parsknięć

publiczności. Nie załapujemy się na chichoty, wychodzimy pokonani. Wynarodowiliśmy się czy

co?

21 I

Sentymentalizm gustów. Słodkie książeczki i telenowele ukojeniem dla serca. Sentymentalne pier-

doły przebojami Polski. Ku pokrzepieniu serc, bo rozsądku już Bozia nie dała. Z drugiej strony za

szklanym płotem telewizora i polakierowanych okładek - chamstwo, okrucieństwo codzienności.

Sprzeczność? Dobroć, chroniąca się przed wulgarnością za książeczką, kolorowym pismem i

telewizyjną familiadą? Jedno wyrasta z drugiego. Przy braku bezlitosnej logiki i konformizmie

ziarna zła nadymają się w wilgotnej od wzruszeń duszy.

Łódź. Znajome mojej Siostry, pracujące w kasach hipermarketów. Miesiąc, dwa. Te bardziej

zdesperowane wytrzymują pół roku. Chudną dziesięć kilo. Praca (w bezrobotnym mieście) na pół

etatu za trzysta, czterysta złotych. Dźwiganie paczek w magazynach, zmuszanie niemal codziennie

do niepłatnych nadgodzin - kiedyś to pani sobie odbije, a jak się nie podoba... na to miejsce

znajdzie się dwudziestu chętnych. Oprócz klucza do kasy niezbędne są pampersy - nie wolno

opuszczać swojej klatki. Szczęśliwe dziewczyny z hipermarketu, bo mają pracę.

87

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

23/24 I

Ostatnia noc na Muranowie. Jesteśmy trochę niby nowocześni korsarze: podpisane umowy, kredyty,

zobowiązania i w nogi, do Szwecji. Niestety jesteśmy uczciwi, wrócimy zza morza oddać długi i

odpracujemy, co zagarnęliśmy. Grzeczni piraci - zasypiamy o dziewiątej wieczorem po przyjeździe

z Łodzi.

Budzą nas huk i błyski światła. Wielkomiejskie hałasy? Strzelają.

- Czego to rocznica? - zastanawia się Pietuszka.

- Ty jesteś warszawiak... może ruskiego wyzwolenia, chyba w styczniu... chodziłam do

podstawówki na 17 Stycznia...

Piotr wstaje i odsłania koce, zatykające dziury w oknie.

-Chińczycy...

- Niemożliwe - zrywam się z łóżka. Jeszcze niezbyt przytomna, przypominam sobie przepowiednie

babci: Żółta rasa świat zaleje. Wojna?

Petardy, sztuczne ognie rozświetlają ciemność.

- Koniec stycznia... Aaa, Nowy Rok. Żegnaj, mój Smoku - Pietuszka całuje mnie w nos.

- To był rzeczywiście Rok Smoka, tyle się narobiło...

Wracamy do łóżka. Nie mogę zasnąć, odnaleźć wymoszczonego snem spokoju. Kręcę się i wpadam

w myślotok:

- Nie może być przypadek... Pola według chińskiego kalendarza pojawiła się na świecie w moim

roku - Smoka. Słyszy fetowanie swojego roku Wołu...

- Węża - Pietuszka jest lepszy w chińskiej astrologii.

- No, z ojca taoisty - żartuję. - Chciałabym nauczyć ją chińskiego, to znak... potwierdzenie woli

Niebos.

- Gretkosia, śpij.

- Nie mogę. Chińczycy wynaleźli petardy do odstraszania demonów, jak ja mam spać, kiedy tam na

niebie walka o szczęście Poli?

- Zabiorę cię jutro na chińskie ciastka z wróżbą, tylko śpij...

- Najpierw uspokój córkę - przykładam mu dłoń do pępka. - Rozkopała się.

25 I

Grödinge. Moje piękne drzewa, Jezioro, Które Mnie Lubi, latarniowa droga w lesie. Za tydzień z

powrotem do Warszawy, podpisać cyrografy.

Gapię się na tekst książki. Zaczęłam ją pisać rok temu, nie było czasu dokończyć. Odkładam na

później. Teraz nie umiem się skupić. Nie przez ciążową głupawkę. Trudno być przy zdrowych

zmysłach po czterech godzinach snu. Coraz częściej budzę się o trzeciej rano, niby wyspana, ale

zawodzą nawet odruchy: wkładanie szkieł kontaktowych do pojemnika. Powtarzane od lat.

Zakręciłam pojemnik, nie nalewając do niego płynu. Załatwiłam w ten sposób swoje patrzałki.

Przekładam kartki książki. Dziwią mnie słowa. Ich przyczepność do myśli. Język jest nagi, więc

wymyślono słowa, żeby go przyozdobić?

26 I

Kupuję kurczaka na rosół. W sklepowej chłodziarce drobiowy peep show: Udka rozchylone,

ściśnięte, rzędem w opakowaniu albo pojedyncze. Biorę całego kuraka w foliowym worku. Szukam

ceny. Jest ile za kilo, ile za tę sztukę. Na opakowaniu zdjęcie hodowcy z nazwiskiem, telefonem.

88

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Głowa farmera, przycięta formatem, pasuje do sinego wypatroszonego korpusu kurczaka bez łba,

owiniętego folią.

W mojej ciążowej biblii: Jag dr gravid („Jestem w ciąży”) odkrywam rozdział:

„Poród”. Typowe wspomnienia, porady. . ale jest opowieść sprzed pół roku stewardesy, wożonej po

Sztokholmie od szpitala do szpitala. Nie było miejsc, urodziła w domu. Mężowi, wzywającemu

pomoc, poradzono włożenie rodzącej do wanny - żeby nie pobrudziła podłóg.

- Pietuszka!!!!

- Stało się coś?! - przybiega z kuchni, gdzie wysącza z kurczaka rosołek.

- Czytaj... Dwudziesty pierwszy wiek, Sztokholm... ja nie chcę, ja się boję. Bez znieczulenia... Mó-

wiłeś, że to legendy, ludzie wymyślają dla postraszenia, panikują, że nie ma miejsc na

porodówkach, a tu proszę... przeczytałeś?

- Hmmm - zawsze zapewniał mnie o niezawodności szwedzkiej służby zdrowia. - Nie wyrzucą nas

do domu. Oni pewnie byli grzeczni, jak to Szwedzi. My się nie damy.

W kraju słynącym z najlepszej opieki nad dziećmi, reklamującym (w niżu demograficznym)

robienie dzieci, pokątne porody z Trzeciego Świata. Mam pecha.

Trzęsienie ziemi w Indiach na pograniczu z Pakistanem, gdzie muzułmanie prowadzili podjazdową

wojnę. W całym nieszczęściu nadzieja, że katastrofa ostudzi mordercze zapędy islamistów.

- Nie miej złudzeń - Pietuszka nalewa rosół. -Nic nie powstrzyma patriarchalnej kultury przed

wyrzynaniem bliźnich.

Słynny punkt G, przycisk rozkoszy, działa podobno w dwie strony. Przy kochaniu i jego brzemien-

nym efekcie - porodzie. Narkotycznie zmniejsza ból. Wagina, w którą wślizguje się przyjemność,

gwałcona rozkoszą - tunelem dla bólu. Miejscem stawania się kobietą i dzieckiem.

Nie mam jeszcze obsesji porodu. Wolałabym oczywiście inne rozwiązanie, równie naturalne, jak

skurcze, ale mniej krwawe: Łożysko twardnieje od strony pleców matki, oddziela się od

wnętrzności. Od strony brzucha skóra ściera się, złuszcza. Prześwituje przez nią płód. Pewnego

dnia dziecko wypada bezboleśnie spod martwego, przezroczystego naskórka.

Rozmowa z „Twoim Stylem”, czy zgodzę się na reportaż-portret. Zdjęcia w domu. Zgadzam się,

domu prawie nie ma - przeprowadzka. Proszę o najszybszy termin ze względu na mój wygląd, lada

dzień się rozleję.

- Operacja plastyczna? - współczuje redaktorka.

- W pewnym sensie... siódmy miesiąc ciąży.

Według mądrej książki Pola waży kilogram i ma trzydzieści cztery centymetry. Otwiera oczy (w

brzuchu, po co? Chyba żeby je zamykać) i jest całkiem gotowa. Teraz będzie się doskonalić. Gdyby

się urodziła, przeżyłaby w inkubatorze. Lepiej nie. Ani technika, ani świat nie są jeszcze tak

doskonałe na Twoje przyjęcie, jak mój brzuch.

W Polsce pójdziemy na bal karnawałowy. Przymierzam najobszerniejsze sukienki. Bandzioch z

przodu nie daje się w nic wcisnąć. Pietuszka uważa, że nie ma co ukrywać bycia misiem koalą.

- Nie rozumiem, w kożuchu przecież nie widać... - nie pójdę na bal w płaszczu zamiast sukienki.

- Zdaje ci się... Nie widziałaś spojrzeń obsługi szwedzkiego lotniska: .Zgroza”. Czy tobie wolno

jeszcze latać?

- A boja wiem...

Nie zdawałam sobie sprawy z rozmiarów... Kiedy jestem wyspana, nieobolała, poruszam się dość

żwawo, zapominam o ciąży. Dopiero gdy coś mi dolega, brzuch puchnie mi przed oczami.

Nie pośliznąć się, nie pośliznąć. Docieram do sklepu. Z koszyczkiem obchodzę półki. W naszym

bez-zapachowym sklepie wykręca mnie odór wódy. Flejtuchowaty pijak wybiera cukierki.

Odwracam się ze wstrętem, chyba za ostentacyjnie. Znowu się na niego natykam przy warzywach. I

nagle... Prrrr - elegancka dama z koszyczkiem rozpierdza się. Nie mogę powstrzymać nagłej

89

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

eksplozji. Pijak spogląda na mnie z rozbawieniem. Nie rozepnę kożucha i nie pokażę sprawcy,

naciskającego spust gazów. Wstyd okropny.

- Tu dom wariatów - dzwoni Pietuszka z dyżuru - najprawdziwszy dom wariatów. Przychodzę i

słucham raportu: Ze spaceru nie wrócił Carlos - Chilijczyk. Lubił sobie poćpać. Zawiadomiono

policję. Przywiozła faceta, też Chilijczyka, co prawda nie o imieniu, a o nazwisku Carlos. Personel,

leczący go od trzech miesięcy, nie był zgodny, czy przywieziono prawdziwego Carlosa. Ten

przywieziony przez policję leczył się kiedyś psychiatrycznie i bardzo mu się spodobało w naszym

ośrodku. Nie chciał wracać do domu. Trzeba było go wsadzać na siłę w taksówkę, zaczął się tak

pieklić, że w końcu wylądował na izbie przyjęć w szpitalu. Psychiatria produkuje wariatów... a

naszego Carlosa nadal nie ma. Śpij dobrze, nie ma tak wariackich snów, jak moja tu

„rzeczywistość”.

Kompletne ogłupienie brakiem snu. Leję rano sok do szklanki. Przelewa się, ścieram. Chcę wypić,

zęby uderzają o szkło. Nalewałam do szklanki odwróconej dnem do góry.

Jazda do Sztokholmu po dziennikarkę (Małgosię) ze „Stylu”. Długopisem pisze portret, od

pierwszej chwili. Ustawianie „realiów” - co z książek, co z życia. Więcej wzdycham, macham

łapami, niż mówię. Wieczorem kac, wyplułam z siebie za dużo wspomnień, intymności. Zostaje

wstydliwa pustka. Nie da się powiedzieć jednego, przemilczając drugie, życie jest łańcuszkiem

(czasem świętego Antoniego, częściej świętego Diabła), nawet jeśli jedne oczka są zasupłane, inne

wielkie jak oko opatrzności.

- Tego ci nie wydrukują, zapomnij - przekonuję Małgosię. - Nikt nie chce prawdy, chcą laurkę.

Dopytuje, węszy. Wie dużo więcej, ale musi usłyszeć to ode mnie. Pewne rzeczy nie są publiczne.

Przykrywa je warstwa lakieru jak okładki kolorowych pism. Nacisnąć, poskrobać i wyłazi

niefotogeniczna prawda o bliźnich.

- Mój mistrz? Pierdnął i się rozpadł. Nazwiska? Nie. Ani to, co piszę, ani co mówię, nie będzie

donosem. Najwyżej na mnie samą. Zostaw.

2 II

Do południa poprawianie Polki, po południu Małgosia. Nikt u nas nie bywał codziennie po tyle go-

dzin. Boję się rozkleić i paplać byle co. Chcę jej pomóc dać „mięsa” do reportażu, nie dając głowy i

dupy. Z jej pytań zaczynam kumać sens: „Niepokorna pisarka (dekadentka, skandalistka, feministka

- wymawiać jednym tchem) zagnieździła się mieszczańsko w Szwecji i dorosła do roli mamuśki”.

Może być, cokolwiek napisze, nie będzie prawdą. Tłumaczę (bronię się?): zawsze kładłam się spać

przed dwudziestą czwartą, nie uchlewałam się, nie paliłam. Jaka cyganeria? U mnie od wielu lat

podobnie. Teraz dopiero zaczęła się cyganeria - zarwane noce, pomylone pory dnia. Zresztą - co ma

wspólnego opis chałupy, obrazków i lasu do tego, co mam w głowie, do książek? Pewnie znowu

redakcja „Stylu” dostanie list: „Po waszym artykule przekonałam się, że Gretkowska jest normalna,

i sięgłam po jej książkę”. Ogłupianie głupich. Zamiast dawnego imprimatur Kościoła,

zezwalającego na czytanie, przylizane artykuły i recenzje po gazetach.

Nad jeziorem słyszę przetaczający się drewniany wóz. Olbrzymi, kołami miażdżący lód. Jezioro

puste, niewidzialny wóz zbliża się, najeżdża na mnie. Cofam się z pomostu. Dopiero gdy

przejechał, zrozumiałam, że to huk kruszącego się, pękającego lodu. Moja wiara w halucynację.

Babcia Dondziłło opowiadała o lesie, gdzie przed tamtą wojną widywano wóz-widmo. Przejeżdżał

bezszelestnie wśród drzew. Właściwie to była kareta, cztery czarne konie, dźwięczące upiornie

szybki i herb na drzwiczkach. Kto zobaczył karetę duchów, tego czekało nieszczęście. Babcia

widziała ją dwa razy. Wychowała się na Kresach. Zostało jej stamtąd niewiele poza

90

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wspomnieniami, śpiewnymi przestrogami dla wnucząt:

- Pamiętaj, przy stole, podczas jedzenia, nie wolno mówić ani czyścić broni.

Straciła w jadalni dwie najbliższe osoby. Piękną, młodą przyjaciółkę, która udławiła się kluską.

Pochowano ją w sukni ślubnej. Wkrótce potem pierwszy mąż Babci nieostrożnie czyścił broń i

między drugim daniem a deserem strzelił sobie w serce. Babcia sprzedała majątek, postanowiła

zmienić swoje życie - zapomnieć. Wyjechała do Bostonu. Pod koniec wielkiej wojny zatęskniła i

wróciła do Polski. Kupiła gospodarstwo nad Wisłą, przy Fordonie. Ogłosiła, że wyjdzie za tego, kto

pierwszy poprosi ją o rękę. Z drugiego brzegu Wisły, w wojskowym mundurze, przez zimowe kry

tysiąc dziewięćset siedemnastego roku przeszedł młody Gretkowski. Wyszorowany, podstrzyżony

na modłę pruską. Zasalutował i oświadczył się śpiewnej Babci. Mezalians musztry z bajką.

Nie mogę utrzymać pędzelka. Spuchnięte palce są nieczułe na precyzję jedwabiu. Małgosia kracze,

że będę już miała takie serdelki do porodu. Masakra.

Pietuszka pokazuje dzisiejszą gazetę. Przepełnione porodówki. Rodzące kobiety odsyła się do

domów.

- W Sztokholmie? - Małgosia wierzy w cud szwedzkiego socjalizmu. -Jak to możliwe, z najlepszą

na świecie służbą zdrowia?

- Był niż demograficzny, pozamykali oddziały. Otwierać nowe - nieopłacalne. - Pietuszka szykuje

się do opisywania upadku państwowych szpitali, czego sam jest ofiarą i świadkiem. Nie czuję się

„na tle problemu medycznego”, mój wypychający się co dzień pępek jest najważniejszy.

- Piotr, nie pozwolisz, żeby nas odesłali... ja muszę mieć znieczulenie!

- Najlepiej siłami natury - wtrąca się Małgosia.

- Siłami natury to mi wyrywali ząb bez znieczulenia, dziękuję, nie-jestem spanikowana. Małgosia

ma z tego materiał do reportażu, a ja dostaję fioła. Odcisnąć twarz na kartce gazety.

Przyszpiliło mnie do krzesła, ból z pleców. Maszynka, poruszająca nogi, zacięła się. Doczołguję się

do szafy, wyciągam kule. Zostały po wakacyjnych odwiedzinach Siostry. Dwa lata temu w pierwszy

dzień po przyjeździe do Szwecji, nikogo nie pytając, wzięła z komórki rower bez hamulców.

Zjechała z prawie pionowej góry. Emeryci, wygrzewający się na ławeczkach, zobaczyli kaskaderkę

w pełnym makijażu, zalotnie turkoczącej sukni w kwiaty, bez kasku (tutaj nawet dzieci bawiące się

w piaskownicy noszą kask, a co dopiero rowerzyści), szarżującą na krzaki i metalowe słupki. Po

skończonym wyczynie podnieśli ją z betonu i zapytali, gdzie zanieść. Siostra w szoku zapomniała

adresu, wyszeptała:

- Im from Poland.

Jesteśmy jedynymi Polakami w okolicy, więc odniesiono nam połamaną, odartą ze skóry bohaterkę.

W sklepie jeszcze długo po wypadku pytano nas z niedowierzaniem: .Jechała bez kasku? Bez

hamulców?” Tak rodzą się legendy o polskich wariatach, rzucających się z lancami na czołgi.

Połamaną nogę Siostry składała na pogotowiu była pacjentka Piotra. Ta sama, którą przywieziono

mu kiedyś na oddział z najruchliwszego skrzyżowania Sztokholmu. Już spętana pasami, zwierzyła

się Pietuszce:

-Jacy oni głupi, ja nie kierowałam samochodami... ja kierowałam ruchem planet i gwiazd!

Zagipsowała Siostrze nogę szalenie starannie. Trzeba było po tygodniu odkuwać opatrunek i

zakładać od nowa. Tym bolesnym sposobem Siostra dorobiła się dwóch kul. Dla mnie wystarczy

jedna. Kulawica, kuśtykam do łóżka. Po godzinie noga znowu się rusza, proponuje dla rozluźnienia

spacer.

Zmywając naczynia, słyszę z pokoju Małgosię, uparcie podbierającą Piotra na tematy intymne. Jak

się poznaliśmy, pierwsza randka.

Mój trubadur pieje arię o karmicznej miłości, kroju mojej sukienki, gdy się spotkaliśmy, wykroju

nóg i kolorze oczu. Zachwycona Małgosia nie nadąża z notowaniem. Po jej wyjściu Pietuszka krąży

z niewyraźną miną:

- Wiesz, tak jakoś mnie mdli...

- Coś mi się zdaje, że zaszedłeś w niepożądaną ciążę z „Twoim Stylem”.

- Love for sale, święty Paweł zapomniał dodać: .Miłość sprzedajna jest, medialna jest”.

91

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Ale gdybyś jej nie miał, brzmiałbyś jak miska cynowa - pocieszam go.

- A tak zabrzmiałem jak dzwon Zygmunta.

- Sercem trzeba się dzielić... ostatnio mu je wymieniali.

- Słowem dzielić też, ale od razu z całym narodem?

- Narcystyczny postromantyzm - wycieram jedyne dwie łyżeczki, nie dające się rdzy.

- Tak. Lakierowany landszaft trafi pod strzechy.

To ostatni raz, więcej żadnych rodzinnych wywiadów, zdjęć - upewniamy się nawzajem. Nowe

życie, nowe mieszkanie, nowa morda.

5 II

Jutro do Polski. Nie zdarzyło mi się dotąd nie zdążyć z korektą... opadam na łóżko. Jestem pod

ochroną, zasłonię się przed wydawcą brzuchem. Gretkowska minus brzuch równa się rzetelność i

słowność. Gretkowska plus brzuch jest, he, he... nierówna.

Minus siedemnaście. Przemieszkałam tu trzy łagodne zimy. Ślamazarnie wilgotne, ciągnące się od

listopada do końca kwietnia. Tegoroczna - ściśnięta mrozem do kilku trzeszczących szronem dni.

Za oknem ludzie przesuwają się, ślizgając po chodniku, sztywni od wiatru. Figurki z ruchomej

szopki. Małgosia wyciąga mnie na spacer. Wyprawa na biegun.

6 II

Piotr zasypia, gdy samolot kołuje do lądowania. Ciśnienie syczy, wychodząc uszami. Pietuszka

zwija się na fotelu jak piłka, z której wypuszczono powietrze. Budzę go:

- Co ci się śniło?

- Nic. Zupełnie nic.

Na skraju Lasu Kabackiego, z góry, widać nasz nowy dom. Najzieleńsze dachy w okolicy. Z

lotniska do banku podpisać kredyt. Jesteśmy w środku powieści obyczajowej z ubiegłego wieku:

hipoteka, zastawy. O tym czytało się w Lalce, ale samemu... Pytam bankiera o różnicę między

hipoteką a własnością hipoteczną, nie uczyli nas tego w szkole. W lekturach obowiązkowych

analizowaliśmy opisy przyrody i odpowiadające im stany wewnętrzne bohaterów. Przed nami do

podpisania najprawdziwszy weksel z czasów Wokulskiego.

Wychodzimy z kredytem na jedną czwartą chałupy. Nie wiem, czy bogatsi o pożyczkę, czy bied-

niejsi ojej spłacanie.

Jedziemy do mojego banku przelać pieniądze do banku spółdzielni mieszkaniowej. Prościej byłoby

ze Szwecji niż z jednej warszawskiej ulicy na drugą. Konto mam dolarowe, spółdzielnia sprzedaje

mieszkanie za dolary („cudowny przypadek” zgodności walut). Niestety w Polsce nie ma operacji

dolarowych między bankami. Muszę dolary sprzedać mojemu bankowi, dostać złotówki i za te

złotówki bank mieszkaniowy sprzeda mi dolary. Oczywiście są między nimi różnice w kursach

walut i trzeba będzie dopłacać. Krążę między dwoma bankami za swoimi pieniędzmi jak poganiacz

karawany. Moje wielbłądy już ruszyły w drogę, zanim dotrą do celu, stracą na wartości... O, już są,

wyceniają je... kupują, sprzedają. Pola siedzi cichutko. Skąd ona wie, kiedy załatwiam urzędowe

sprawy i lepiej mi nie przeszkadzać?

W Produkcji Miasteczka euforia. Trzydziesty siódmy odcinek miał oglądalność Milionerów.

Zamówią następne odcinki?

92

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Kwaterujemy w Sobieskim. Ciasny pokoik z barkiem, superłazienką i pobrudzoną butami ścianą.

Coś niby skopany luksus. Idę na zakupy. Gdybym „ciążyła” w Polsce, przytyłabym z dwadzieścia

kilo: chlebek, ciasteczko, ptifurka. W Szwecji nie mam szans na łakomstwo, zaspokajam tam głód,

nie smak.

Pod Sobieskim szukam kiosku, zapomnieliśmy pasty do zębów. Przechodzę ulicę i trafiam na

dworzec Ochota. Nieopatentowana maszyna do cofania się w czasie. Lata pięćdziesiąte,

sześćdziesiąte? Syf, mieszający wszystkie kolory z błotem. Na straganach trójwymiarowy

Chrystusik i rosyjskie mydło. Ciemno od brudu. Nie wiadomo, kto czeka na pociąg, kto sprzedaje.

Bieda rozmiękcza ludzi, przelewając ich szare twarze w jedną facjatę bez wyrazu. Golem ulepiony

z brudu i błota. Ożywiany elektryczną iskrą przejeżdżającego pociągu. Rzygowna scenografia

Szamanki, włóczącej się po dworcu, to przy tym Visconti.

Bawię się z Połą w chowanego. Wyczuwając luzik, prostuje kończyny (nie odróżniam jej rąk i nóg).

Drapię to, co wystawia. Ona szybciutko chowa, jak ślimak rogi. Głaszczę gdzie indziej czekając, aż

pojawi się zadziorny wzgórek. Wtedy drapię i Pola znowu znika.

Jest tak blisko, a nie mogę sobie wyobrazić, że jest.

Mamy pół godziny na spotkanie z wydawcą w hotelu. O dziesiątej sesja zdjęciowa na

Burakowskiej. Wydawca spóźnia się kwadrans. Handlujemy prawami do książkowego wydania

Miasteczka. Jojczenie gorsze niż w marokańskiej medinie przy kupowaniu dywanu. Wydawca

wyciąga rachunki, udowadnia swoje niechybne bankructwo, jeśli zainwestuje w Miasteczko, oj, aj...

Patrzymy po sobie z Pietuszką i zadajemy to samo pytanie, kończące bazarowy przetarg:

- A po co nam ten dywan? - i zbieramy się do wyjścia. Przerobienie serialu na książkę jest

pomysłem wydawcy, nie naszym.

Arabski Szekspir nie kończy się najzwyklejszym wyjściem za kulisy. Trzeba zawrócić,

pohandlować. Wydawca się zastanowi, oddzwoni za kilka dni.

Wierzę w Pana Boga, w niewidzialne. Nie wierzę lustru: opuchnięte oczy, bulwiaste policzki, prze-

mienione makijażem we w miarę normalną twarz. Zapala się studyjne światło. Z napuchłej

purchawy powstaje Kobieta. Nie z burej gliny, lecz kaolinowej glinki roztartego pudru i różu.

Przeroczysta sukienka odsłania krągłości. Pozuję w czarnej bieliźnie. Oślepiona lampami, widzę za

fotografką Pietuszkę, pilnującego, „czy nie dzieje się mi krzywda” - czy nie za dużo szminki na

ustach, rozmazującego się tuszu. Mam ochotę się z nim kochać (za to, że na mnie patrzy?).

Zaciągnąć go do łazienki.

- Bardzo dobrze! - woła fotografka, która wreszcie zauważyła w mojej lalkowo wypacykowanej

twarzy błysk lubieżności.

Przerwa na poprawienie włosów. Mówię Pietuszce, co mi przyszło przed chwilą do głowy. Wiem,

niewykonalne, za dużo ludzi w kolejce do kibla.

- Tobie wystarczy obiektyw, długi falliczny obiektyw z cipowatą dziurą soczewki...

- Nie, nie dlatego. Patrzymy na siebie, ja półnaga, i nie możemy się dotknąć... to chyba nazywa się

pożądanie.

- Fotogeniczne dziwkarstwo, kochanie.

Na plan wbiega piesek fotografki. Siada dokładnie w miejscu zaznaczonym do pozowania.

Wdzięczy się, patrząc w nastawione aparaty.

- Normalka, uwielbia to - fotografką ściąga psiaka z głównego miejsca. - Sunia, do mnie!

- Sunia jest reinkarnacją modelki? - zastanawiam się głośno.

- Nieprawdopodobne. Modelki nie mają jeszcze reinkarnacji. Dopiero się pojawiły z nowymi dusza-

mi. Nikt w drugim albo trzecim wcieleniu nie byłby tak narcystyczny - uważa Pietuszka.

Stylistka upina na mnie klamrą za dużą sukienkę. Nagle - trach! Szwy przesuwają się nad brzuch,

podskakują.

- Piotr! Zobacz, rusza się! - wołam.

Pola nigdy tak nie rozrabiała. Rozpycha sukienkę, przesuwa klamry. Zakryta spodniami albo kołdrą

nie pokazywała, na co ją stać.

93

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Siostra Piotra użyczyła nam miejsca w hotelu asystenckim na Służewcu. Polska inteligencja, żyjąca

w betonowych klatkach. Zamurowanych od strony okien nowymi biurowcami. Ostatnia nisza

czteroprocentowej warstewki inteligencji na niedouczonym cielsku narodu.

O dziewiątej kładę się, pokonana, spać. Przyjeżdża Beata i zmartwychwstaję. Jedziemy do kina na

De Sade’a. Auteille ma maskę człowieka, podobnie jak Gajos czy Kondrat. Może w niej zagrać

każdego.

Przestroga boskiego markiza: „I nie miej za dużo dzieci. To psuje sylwetkę, a za dwadzieścia lat

będziesz miała osobistego wroga”.

Co we Francji jest zramolałą klasyką, u nas - wstydliwą awangardą, od której czerwienią się

profesorowie uniwersytetów.

8 II

W piwnicy pachnącej kotami i kanalizacją rozmawiamy z grafikiem o projekcie okładki do Polki.

Większość polskich okładek powstaje w tej piwnicy, czego na szczęście nie czuć.

Proponowałam zdjęcie nagiej, zmysłowej Murzynki. W środkowoeuropejskim kraju nie ma w

żadnej agencji fotki gołej Murzynki. Nie ma. Dwa, trzy miliony zdjęć - artystycznie

przetworzonych dup i cyców. Zwykłego, wyraźnego czarnego ciała (chociażby opalonego na

heban) niet. Kompromis: wybieramy Mulatkę. Jest w zasadzie biała.

Grafik pokazuje okładkę do Fałszerzy Gide’a. Sfotografował na ulicy podarty plakat z okiem. Po

wydaniu książki zjawił się właściciel podartego oka. Znany zabawiacz telewizyjny. Przyszedł do

grafika z adwokatem. Oko zostało wzięte (wyłupione z ulicy?) nieprawnie. Naraziło go to na

szkody materialne. Płyta z piosenkami zabawiacza sprzedała się gorzej, niż przewidywano, gdyż

publiczności skojarzyło się zapewne oko na okładce Fałszerzy z okiem wykonawcy. Żadnej ugody

stron, żądanie wielotysięcznego odszkodowania.

- Może być trzy? - zaproponował adwokat grafika.

- Może - zabawiacz odebrał honorarium za bezczelną głupotę.

Idziemy z Pietuszką na Przekręt. Najprawdziwszy przekręt, cocktail ze zlewek. Od początku

zerżnięcie z Reservoir dogs Tarantino, potem nieudolne kopie z Braci mafiosów Scorsese, z filmów

Kusturicy. Ma być śmieszne, a jest hucpowate. Zniesmaczeni wychodzimy. Beata zachwycona

montażem Przekrętu, kilkunastoletnia kuzynka Pietuszki - pomysłowością. Pytamy ją, czy widziała

któryś z filmów, przerobionych przez spryciarza reżysera. Nie - za młoda.

Zawadzamy o bank, wypłacam trochę dolarów. Urzędniczka dzwoni do centrali i patrzy na nas jak

na Bonnie and Clyde’a.

- Pani ma debet, kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Pietuszka zachowuje zimną krew.

- Bzdura. Wyluzuj się, nie strasz dziecka.

W Polsce wszystko jest możliwe, ktoś nacisnął nie ten guzik i wyżarło mi dziurę na koncie. Kafka.

Więzienie, policja. Zaraz mnie zamkną. Z bizneswoman stałam się bidawoman. Biegniemy do

głównego banku. Sprawdzają: pomyłka. Jutro konto będzie odblokowane.

9 II

Warszawska Praga w wiosennym słońcu ma swój sznyt autentyczności, przypomina Łódź.

Biurowiec „Stylu” nie oznakowany żadną tabliczką. Wieżowiec-widmo. To chyba wbrew

przepisom, nakazującym firmom wywieszenie szyldu, i wbrew zasadom feng shui. Minimal art,

94

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

skromność milionera w robotniczej dzielnicy?

Recepcja też wyczyszczona z napisów. Przy wejściu, na całą ścianę, zdjęcie Kisiela, zasłaniającego

w przerażeniu oczy. Kisiel w budyniu?

Z producentką zdjęć przechodzimy na piętro do redakcji. Śluzy drzwi pokonujemy kartą

elektroniczną, wkładaną w każdy mijany czujnik. Szklane ściany. Gdzieś w połowie budynku

gabinet redaktor naczelnej - Królowej Matki, mającej pieczę nad swoimi „robotnicami”,

uwijającymi się między przezroczystymi plastrami miodu - z pokoju do pokoju: „bzzzk”, karta

magnetyczna otwiera przejście.

Fotografie pokazują kogoś innego niż mnie. Moje myśli?

W barku „Stylu” dorzynamy z Małgosią tekst. Pietuszka tłumaczy się z braku zakorzenienia w

Szwecji i w Polsce.

- Pietuszkin, kto ma teraz korzenie... wszyscy hodujemy implanty - pocieszam go.

- Ale wracasz do Polski - Małgosia, notując, naciska mocniej długopis.

- Jestem socjologiem dewiacji, wyobrażasz sobie dla mnie lepsze miejsce?

Z zaplecza rozlega się charakterystycznie polskie, jak Góralu, czy ci nie żal, walenie w

schabowego.

- Łup, łup - z sakralną niemal powagą masakrowanie mięsa na narodową potrawę. Mesjasz

narodów, przybijany do deski kuchennej - łup, łup.

Pola nie ma czkawki, ma cechę charakteru - upór. Stąd jej jednostajne podskoki, obijające mi

pępek.

10 II

Służewiec. W sklepiku ogrzewanym papierosem okutanej szalami sklepikary szukam cejlońskiej

herbaty. Nie pamiętam pudełka.

- Taka pakowana na Cejlonie.

- Wszystkie pakują w Polsce - odchrypia.

- O, jest - przypominam sobie nalepkę. Obrażona sklepikara rzuca mi z łaski pięć pudełek. W

kiosku obok proszę o bilety.

Facet w kolejarskiej czapce warczy:

- Co tak wolno, ludziom się spieszy.

Wchodzę do supermarketu, przynajmniej tutaj nikomu nie będę przeszkadzać. Sprzątaczka ze

szmatą i wiadrem komentuje głośno moją trasę między półkami:

- Niczego nie kupuje, a lezie po świeżo umytym.

Odwieczne pouczanie: na ulicy, w gazetach. Nie stać ich na poglądy, wystarczy poczucie racji i

skrzywdzonej wyższości: sprzątaczki, sklepowej, polityka, krytyka.

Do czego ja wracam? Do mieszkania za lasami, przedmieściami? Tęsknię za szwedzką

delikatnością, którą brałam za powolność ogłupiałych dobrobytem wikingów.

Rozkładamy z Pietuszką papiery, liczymy finanse. Jemy pospiesznie parówki drobiowe. Są w pre-

zerwatywie trudnej do rozkrojenia nożem.

- Czy ty wiesz, że będziesz samotną matką? -ogląda deklaracje podatkowe.

- Mam cię zaskarżyć o alimenty?

- Według prawa podatkowego... nie opłaca się nam pobierać. Tak samo ze zwrotem podatku za

mieszkanie.

- Sądzisz, że to specjalnie? Finansowe kuszenie do złego, nakłanianie do grzechu w katolickim

kraju?

- Dla mnie to najzwyklejszy taoizm katolicki. Musi się wyrównać: hasła o polityce prorodzinnej z

antyrodzinną prawdą. Patrz czarno na białym, taois-tycznie: to uzupełnianie się przeciwieństw -

95

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Pietuszka podsuwa mi PIT-y.

Ostatnie szczegóły w nowym domu. Bierzemy do towarzystwa siostrę Piotra. Zatwierdzamy ściany,

sufity. W kuchni kolumna - w niej szafa. Proszę kierownika budowy o złagodzenie jej kantów.

Tłumaczę, zaokrąglam dłonią gipsowe ścianki. Budowlańcy patrzą na mnie jak na potłuczoną.

Dyrektor osiedla rozumie - mieszkał w Kanadzie, tam też unika się ostrych kantów. Siostra-

naukowiec, zwana przez Piotra Madame Raison - racjonalizuje:

- Dziecko może sobie rozciąć główkę.

- Normalne dziecko nie wali głową w ścianę - szepcze do niej Pietuszka, który jedyny wie, o co mi

naprawdę chodzi z tą kanciastą kolumną.

Widzę siebie z boku. Wariatka. Przekonuję trzech dorosłych mężczyzn do tego, żeby kwadratowe

było okrągłe. Kiwają ze zdziwieniem głowami.

- Jest kancik - wąsaty robotnik z dumą wali w bok na wpół wybudowanej kolumny. - Nie ma być

kancika?

Nie mogę im wyjawić moich prawdziwych motywów. Dziecko z rozciętą czaszką działa na ich wy-

obraźnię, ale w życiu nie zaokrąglą kancików dla chińskiej bzdury feng shui... Subtelne drgania

energii, tnącej przestrzeń... to se pani może o kant d..., za przeproszeniem, potłuc.

W końcu kierownik budowy obiecuje zaokrąglić pod warunkiem znalezienia tego tamtego, za-

okrąglającego.

My o drobiazgach, a tu brakuje pół podłogi. Kupiliśmy za mało.

- Co z progiem? - pyta groźnie kierownik. -Jaki próg?

- Różnica poziomów między podłogą w salonie i kafelkami w kuchni, nie mówiąc o różnicy między

nową podłogą w salonie a standardową w sypialniach.

- Progi w mieszkaniu? - pyta pogardliwie robotnik.

- Lepiej byłoby taką samą podłogę dać wszędzie? - upewnia się Pietuszka.

- Noooo.

- Dokupimy.

- Zara, zara - budowlaniec ogląda deski. - Na co to się klei? Na papier, gąbkę? Nie sprzedali

podkładu?

- Nie - otwiera się przede mną metafizyczna przepaść pod podłogą. Co z czego i na czym. Deska na

podkładzie, betonie, wspornikach. My nic nie wiemy o fundamentach budownictwa. Po prostu

kupiliśmy gotowe, urządzone mieszkanie. Nie zdążyliśmy posiąść technicznych tajników.

- Dokupimy - Pietuszka męsko ucina mnożenie bytów, klejów i wydatków ponad potrzebę.

Upojny wieczór w magazynie budowlanym. Czy ja jestem w ósmym miesiącu? Skąd mam

kondycję do biegania? Dla sinego ze zmęczenia Piotra wyjaśnienie jest proste:

- Pola daje ci siłę, hormony.

- Przytyj nagle dziesięć kilo i ponoś z przodu garb, pogadamy - drepczę za nim od kasy do kasy.

Opuchniętymi palcami przekładam pieniądze w coraz cieńszym portfelu.

Jazdy metrem. Moja ulubiona stacja - Racławicka. Spiker (pan Jasieński, czytający w telewizji fil-

my?) zapowiada Politechnikę, Pole Mokotowskie, rzeczowo i beznamiętnie. Przy „Racławickiej”

drży mu z podniecenia głos. Uroczyste echo zwycięskiej bitwy pod Racławicami.

Stacja Służew: po wyjściu z metra spękany chodnik, połatany asfalt. Bloki, od nowości

pobrużdżone na betonowe płyty. Ludzie z popękanymi twarzami i życiorysami.

Pietuszka barykaduje się w pokoju. Dopadła go Polska.

- Jestem chłopak z Warszawy, zawsze będę... To wyłazi ze mnie jak wszy. Nie potrafię ci tego wy-

tłumaczyć...

Ja jestem z Łodzi. Wychowałam się w dawnym getcie. Został mi stamtąd sentymentalizm, żółte

światło, rozmazane wieczorem na szybach drewnianych chałup, kocie łby, rynsztoki.

Wysztafirowana Piotrkowska i otaczające ją kamienice, coraz mniejsze, poszczerbione domki,

96

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wiejskie chaty. Łódź jest secesyjnym salonem na wsi. Nie wiadomo, gdzie zaczynają się

przedmieścia. Centrum otoczone wioską. Może dlatego ludzie nie są tam tak wielkomiejsko

chamscy.

11 II

W brzuchu rozpycha mi się czas. Puchnie, rośnie. Kilka miesięcy temu był skulony w embrion. Na-

sionko czasu. Kołysane każdym moim oddechem.

Patrzę na głęboko śpiącego Piotra. Ma urodziny. Ułożyłam mu na poduszce prezenty i wychodzę ci-

cho na poranną mszę do świętego Jacka. O czwartej wracamy do Szwecji.

Nadaję Siostrzeńcowi w Łodzi SMS: KTO RANO WSTAJE TEMU PAN BOG DAJE.

PODPISANE PAN BOG.

Mały wrócił z porannej mszy i odpisuje jako jedyny w domu umiejący posługiwać się komórką:

- CIOCIA TO TY? Odpisuję:

KTO RANO WSTAJE TEMU PAN BOG W DUPĘ DAJE. NADAL PAN BOG - sądzę, że po tym

nie ma wątpliwości, kto jest nadawcą. Natychmiast telefon:

- Ciocia, ty czy nie ty? Bo... - nie kończy, Mama wyrywa mu słuchawkę:

-Już?! Komplikacje? - Co już?

- Nie rodzisz? - do telefonu dorwała się spanikowana Siostra. - My tu z nerwów umieramy, że ty

rano...

- I potem komplikacje?

- Jezu, to był żart. Do głowy mi nie przyszło...

- Myśleliśmy, że wcześniak - są trochę rozczarowani? - Ty też byłaś dwa miesiące przed terminem...

Grafik skończył okładkę. Niezła. Plakat. Zmysłowe ciało z jedną okrągłą, drugą zaostrzoną piersią,

pikującą w widza. Białawe ciało larwy, zrzucającej z siebie krwawy kokon. Zakryta kontuszem,

wyrywająca się Nike albo niewolnica. Ciekawe, co spieprzą w druku.

Samolot krąży pół godziny nad Sztokholmem - śnieżyca. Pietuszka wyjmuje prezenty z pudełek.

- Pod oczy? - pyta niepewnie.

- Pod oczy.

- Po myciu, przed goleniem - wyjmuje kosmetyki z innego pudełka. Niełatwo mu rozbić tę

klasyczną rzeźbę męskiego ciała na części. Monolit piękna. To kobiety dzielą się na podroby: krem

do oczu, ust, biustu, nóg, pupy, dłoni.

Najbardziej ucieszył się z pudełka melatoniny. Przyda mu się po nocnych dyżurach. Gdzie tam...

prezent jest prezent. Od razu męski krem pod oczy i połyka tabletkę, prosząc stewardesę o szklankę

wody.

- Buju, buju - przemawiam do brzucha. - Śpij, Półeczko, śpij. Nie bój się.

Samolot już dawno powinien wylądować, chociażby w niebie.

12 II

- Działa! Naprawdę działa! - Piotr rozgląda się po ścianach. - Widzę kolory jak po koksie, jaskrawe.

- Eeee... Pietuszka, to nie melatonina, to nasz dom po warszawskich szarościach.

- Muszę odczadzieć z Polski - idzie do łazienki. Z kranu płynie źródlana woda. Na podwórku

wiosenny świergot ptaków, dzioby odtajały im z mrozu.

97

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Przygnębienie francuskich lekarzy. Rok temu przyszyli facetowi nową rękę. Wielogodzinna

operacja, światowy sukces, fotki, uśmiechy, wdzięczność pacjenta. Przedwczoraj złośliwe

uśmiechy, słane przez kanał La Manche od angielskich chirurgów. Francuski pacjent przyjechał do

Londynu odciąć sobie przyszytą łapę. Nie mógł się do niej przyzwyczaić. Woli być jednoręki, niż

nosić ze sobą kawałek ożywionego trupa z bransoletą blizny wokół łokcia.

Nie porównuję swoich palców do tej frankensteinowskiej ręki. Jednak od tygodnia nie są moje.

Grube, niesprawne paluchy. Muszę wbijać w nie paznokcie, by coś poczuć. Nie pomagają nocne

spacery do kibla po pięć, sześć razy. Palce się „nie odwadniają”. Koniec z malowaniem. Pędzelek

wrzyna się w dłoń, zamiast kłaść plamy, podpiera się o jedwab. I na dodatek zsuwają się mi majtki.

Krzywizna brzucha przekroczyła krytyczną. Doszyć do majtek szelki? Założyć pantalony pod

szyję?

Odkurzam w sypialni reprodukcję Rothko White and Greens in Blue. Zgodnie z jego wolą traktuję

obraz jako drzwi, nie dekorację. Omiatam więc ścierką reprodukcję drzwi: zielone i białe

prostokąty na niebieskim tle. Rothko malował najbardziej przekonywające Przejście na Drugą

Stronę.

„Interesuje mnie wyłącznie wyrażanie elementarnych emocji - pisał - rozpaczy, ekstazy, rezygnacji

wobec nieuchronności przeznaczenia, a fakt, iż wiele osób załamuje się i płacze, patrząc na moje

obrazy, dowodzi, że udaje mi się te emocje przekazać”.

To prawda, rąbnął mnie boleśnie tymi swoimi abstrakcyjnymi drzwiami obrazów. Są

sentymentalne, na ile sentymentalne potrafią być prostokąty barw. Promieniują poezją sztetla, ale

nie tak przegadaną i kiczowatą jak chagallowska. (Chagall, Rothko, Soutine uciekli ze

wschodnioeuropejskich sztetli na Zachód). Paryż nie zrobił Chagallowi dobrze, mieszając żydow-

ską poetyckość z tamtejszą lekkością. Za dużo u niego latających panien młodych napompowanych

francuską miłością. Soutine też uciekł ze swojego białoruskiego sztetla na Zachód. Nie dał się

jednak porwać wspomnieniom, dziecinnie kolorującym przeszłość. Trzymał się ziemi, łapiąc za

martwe cielska bydła, rozwieszonego w atelier. Pracowicie malował mięso bez osocza poezji i jej

słodkawych aluzji, unoszących trupy do raju.

Nowojorski Rothko (Rotkhowitz) jest bliższy przerażonemu tajemnicą życia Soutine’owi niż

Chagallowi. Z getta łotewskiej mieściny przeszmuglował się do Ameryki. Wymieszał mistykę

chasydów z funkcjonalną geometrią Nowego Świata. Prostokątne drapacze chmur i drewniane

chałupki, błyszczące żółtym światłem świec. Przez jego abstrakcyjne, nowoczesne obrazy

przeświecają zakurzone okna sztetla, zza których słychać modlitwę i rabinackie pouczenia: „Nie

wolno malować ani Boga, ani ludzi”. Dlatego niefiguratywność Rothko jest abstrakcją - nie wiary,

lecz jej wyznania.

Nie malował od linijki. Poszarpane prostokąty i kwadraty wychodzą u niego z tła, ilustrując

organiczność metafizyki. Jej panteistyczne zrośnięcie z widzialnym światem. Bez rozdzielania

zimną kreską stworzonego od Stwarzającego. Płynie z nich ciepłe, rozumiejące światło. Jeżeli samo

światło i geometryczne formy mogą być przetłumaczalne na uczucia, to malowidła Rothko niewiele

się różnią od pogodzonej ze światem mądrości Rembrandta i krzyku Bacona, ugniatającego ludzi w

klatkach. Ich obrazy są o tym samym: Niewypowiedzianym, bo Nienazwanym. Nie ze strachu, ale

mistycznej niemocy.

Mistyk, porzucony przez wizję, osuwa się na ziemię i nie znajduje odpowiednich słów, obrazów.

Przed chwilą obdarzony nadludzką mocą wyjścia poza zmysłowy świat, wraca do klatki ciała.

Może z niej krzyczeć niezrozumiałe słowa poezji albo raniąc się, wyciągać ręce zza krat ciała i

próbować na ścianie malować drzwi, przez które uciekał na prawdziwą wolność. „Obraz nie jest

dekoracją, jest drzwiami”. Rothko namalował wiele przejść i tuneli. Mój rozmiar to Brązowe i

zielone.

13 II

98

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Czy się boję porodu? Wydaje mi się równie możliwy, co urodzenie przez pępek. Nawet spodobał mi

się brzuch. Zajmuje połowę mnie. Jest w tym swoim bezkształcie, zawieszeniu na biodrach,

bezbronnie niemowlęcy. Łysy z zaciśniętym we śnie okiem pępka. Pietuszka ustawił mnie pod

błękitną ścianą w salonie i obstrykał canonem.

- Dokumentalnie - zaznaczył.

Religijnie: Canon to po japońsku Budda Miłosierdzia. Cyk, cyk, fotograficzna mantra.

Oglądamy nowe odcinki Miasteczka. Pokryć je sepią i przedwojenne kino. Większość polskich

filmów wygląda podobnie, wszystkie seriale. Z innej epoki.

Wychodzę, nie mogę patrzeć na wyczyny naszej Gwiazdy. Pocięła tekst, pozmieniała sceny.

Mianowała się prezydentową - podpisuje dokumenty, załatwia sprawy, do których zupełnie nie

pasuje jej rola. Stek bzdur, przykryty uroczym uśmiechem. No -jest piękna, cudnie gra, ale... może

kiedyś nauczę się tej pobłażliwości, kiedy Pola napaprze mi na obrazek, a ja, zamiast dać jej w

tyłek, rozbrojona wdziękiem ucałuję w brudne łapki.

Ksiądz, specjalista od sekt, obserwował kilka lat Marilyn Mansona. „Na wskroś satanista” - ostrzegł

telewidzów. Chyba najwyższy stopień satanizmu w polskim Kościele - „na wskroś”. Nie ma już

czego ratować, po augustiańsku oddzielać czystej duszyczki od jej przywar. Popaćkany makijażem,

w dziwacznych szkłach kontaktowych, wzbudzający bardziej litość niż przerażenie Manson -

deprawatorem młodzieży. W Szwecji uważają, że przypomina postać z komiksu. Byli rozczarowani,

że na koncercie w Sztokholmie nie zaskoczył żadną nowością. Przebrany za seryjnego mordercę,

biskupa, pokrzywdzona androgina, ratował się niezłą muzyką, bo image ma już dość oklepany.

W Polsce dyskusja poważnych facetów, czy pozwolić mu na satanizujący (diabeł z komiksu)

koncert w Warszawie. Prawdziwi sataniści, deprawujący duszyczki mojego pokolenia, siedzą w

Sejmie, wygrzewają się w świetle reflektorów telewizyjnych. Uznać to za nawrócenie, wybór

światłości medialnego zbawienia?

15 II

Co radzi na opuchnięcia moja protestancko-szwedzka biblia ciążowa? Zawsze taka prostolinijna i

oszczędna w wyrazie. Tym razem też bez hipokryzji opisuje, co jest. Opuchnięta i zdołowana

hormonami, w skrytości marzysz o urodzeniu przed terminem. Marzę. Najlepiej przed terminem i

we śnie (jak najlżejszy rodzaj śmierci). Nie wyobrażam sobie porodu. Puchnę, puchnę, aż pewnego

dnia może pęknę bez skurczów porodowych i konania z bólu.

Dziękuję Zosi za podlewanie kwiatów. Opowiada o znajomej, która tego lata musiała jechać

dwieście kilometrów do porodówki w innym mieście, w Sztokholmie był komplet. Histeryzuję

Piotrowi:

- Nie pozwolisz im... obiecaj. Nie boję się porodu, boję się, że będę rodzić w domu w wannie,

obiecaj...

- Od razu cię odwiozę, dzisiaj, i zostawię. Dla dobra całej rodziny.

16 II

Pietuszka na występie szkolnego kabaretu swego syna. Uczniowie gimnazjum mieli obowiązkowy

tydzień miłości. Pogadanki o seksie, uczuciach, odwiedziny gejowskich par, tłumaczących

dzieciom, czym jest miłość homoseksualna. Na zakończenie tych walentykowych uciech piętnasto-

szesnastolatki zaprosiły rodziców i pokazały program Miłość. Bez żenady śpiewano pieprzne

piosenki. Zamiast pierdoląco-gruchających gołąbków z tektury na tle serduszka scenę zajęły

99

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

roznegliżowane panienki w odważnych dekoltach, huśtające się na metrowym (z tektury

oczywiście) chuju. Pietuszka rozejrzał się po sali, czy rodzice uciekają (oczyma), czerwienią się.

Nic z tych rzeczy. Bawili się i oklaskiwali swoje nadobnie rozwinięte potomstwo. W końcu dzieci

są też owocem miłości.

Za dużo chodziłam po lesie. Kładę się i przysypiam. Człowiek strasznie się stara być człowiekiem.

Nie posikać się, nie posrać, nie zarzygać. Udawać cywilizowanego czyścioszka, panującego nad

odruchami. Człowiek jest chyba bardzo znerwicowany sobą samym, tak zaciskając zwieracz i

pęcherz. Biegnę do łazienki.

17 II

Mam talent pedagogiczny. Wyobrażam sobie uczenie Poił: z czego posklejany jest świat, pisania

liter, dodawania. Chyba lepiej zacząć od odejmowania, niech na początku wie, ile można stracić.

Ułożyłam nawet dla niej bajkę. Nie mam jednak talentu fizjologicznego, do noszenia ciąży. To mnie

przerasta, ten „wybrzuszony” na pół metra brzuch. Najchętniej położyłabym się z napisem na czole:

.Jestem w zaawansowanej ciąży”. Robię się kluchowata. Zasypiam nagle w dzień. Pola wciąga

mnie do swojego śnionego świata?

22 II

Tłusty czwartek. My od miesiąca tłuścimy tradycyjnie po szwedzku, semlami. Karnawałowymi

ciastkami z nadzieniem podobnym do zimy: śnieg bitej śmietany, warstewka lodu - biały marcepan.

Ta dekadencja (jak na Szwecję), wciśnięta w zwykłą drożdżową bułę z okruchami prawdziwej,

brązowej wanilii. Tylko semle jadał pod koniec życia Swedenborg. Urządził sobie karnawał aż do

środy popielcowej śmierci.

23 II

Pietuszka dowiadywał się, czy to prawda z tymi zsyłkami ze Sztokholmu do najbliższej wolnej

porodówki w Uppsali albo Sodertelje. Dostał listę szpitali, gdzie trzeba dzwonić, gdy zaczną się

bóle. Jeśli nie będzie miejsca, skierują nas do innego miasta.

- Kładę koło telefonu - Piotr zostawia kartkę z numerami.

- Może mnie wyślą do Kiruny? Na biegunie już nikt się chyba nie rozmnaża...

- Poród to nie zawał. Myślisz, że cię wyrzucą ze szpitala i umrzesz na ulicy? - próbuje sobie radzić

z moją histerią.

Nowoczesny poród. Nie będę ćwiczyć porodowych oddechów, ziajania i relaksu. Cała moja uwaga

będzie zajęta kurwowaniem na przepełnione szpitale.

24 II

Przyjechała szwedzka ekipa zdjęciowa dorobić dla „Twojego Stylu” materiał „z domowego

100

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

zacisza”. Fotografowi zależy wyłącznie na ciekawym oświetleniu, chociaż produkcja kazała mu

„uchwycić psychologię i relacje międzyludzkie”. Nie wiadomo, dlaczego najważniejszy „w

psychologii” jest dla niego układ rąk. Nie wyraz twarzy, pomysł aranżacji.

- Ręce! Obejmij się, zaciśnij - pokrzykuje, obstrykując moje przerażenie. Jest arogancki. Wydaje się

mu, że przez to superprofesjonalny.

Nie potrafi zapamiętać imienia Piotra. Woła na niego „Petrol”. Sam wygląda na śniadego syna

Maghre-bu. Pytam go, gdzie się tak opalił. Nigdzie. Ma oliwkową cerę i czarne włosy. Rodzice są

blond wyblakli. Trochę to dziwne? Zastanowił się. Pierwszy raz od przyjścia przestał trajkotać. Coś

go wybiło z rytmu. Wszedł do sypialni i zobaczył zdjęcie Piotra w koloratce.

-Jesteś pastorem? - spytał z szacunkiem, gotowy na duchowe zwierzenia.

- Nie... kompozycyjnie pasował mi pod szyją biały kwadrat- przyznaje Pietuszka.

Powoli szaleństwo zajmuje nasz domek.

- Macie kiełbasa? - asystent fotografa, pół Szwed, pół Polak, mówi po polsku z amerykańskim

akcentem. Trzy ostatnie lata był w szkole fotograficznej w Stanach. Jest młodziutki i pełen dobrych

chęci.

- Tak tylko wygląda na polaroidach, zdjęcia będą lepsze - szepcze, widząc moją desperację.

Na zdjęciach nie będzie lepiej. Fotograf szklanym wzrokiem spogląda z jednakowym napięciem na

mnie i na czajnik. Makijażystka mogłaby malować ściany. Stylistka robi za szafę - przyniosła

ciuchy i wyszła na taras „pozażywać wsi”, zapalić papieroska.

Fotograf strzela zdjęcia, asystent podaje mu nowe naboje filmów. Nie ma czasu otrzeć sobie potu z

czoła. Pewnie niedługo zardzewieje. Mydła i toniki zmyły z jego twarzy zmorę krost. Kosmetyki

najnowszej generacji wygryzły trądzik. Gładkie oblicze nastolatka nie znosi jednak próżni

(myślowej). Jest pełne percingowych narośli z metalu i grudkowatych kolczyków, powbijanych w

brwi, nos, policzki.

Ekipa poszła po pięciu godzinach. Jesteśmy wykończeni. Uciekamy do łóżka pobyć tylko ze sobą.

Ostatnie fotki udające prywatność. Koniec. Na pewno żadnych zdjęć z Połą. Prywatne nie są moje

pozy przy stole. Intymne jest to, co w głowie. Biało-czarne zdjęcie, stylizacja a la Marlena Dietrich

w garniturze przy barze... Z dziury, wyciętej w marynarce, wystaje pierś. Z cylindra za uszy

(królika) wyjęte niemowlę. Gdy będę już zdrowo po menopauzie, ktoś się zdecyduje w Polsce

sfotografować taką madonnę, nie zalewającą się obłudą skwaśniałego mleka.

26 II

W przychodni nadstawiam palec do kłucia. Medyczna wersja bajki o Jasiu i Małgosi,

wystawiających dla czarownicy paluszek-patyczek na spróbowanie.

Wyniki z rozmazanej krwi pojawiają się natychmiast w komputerze. Cukier i żelazo - bingo. Jes-

teśmy z Połą zdrowe, bez anemii.

Rita (położna) przygląda się mi niemal lubieżnie.

- Uwielbiam brzuchy. O, masz piękny, bez rozstępów - pomaga kłaść się na leżance.

Pietuszka, wielbiciel pup, zazdrośnie przygląda się przyjemności, z jaką Rita masuje mi pępek.

- Dziecko już przekręciło się główką do wyjścia

- położna ogląda USC

- Grzeczna, dobrze ułożona dziewczynka - Pietuszka jest dumny z Poli. Zdrowe, gotowe do porodu

maleństwo jest oczywiście jego zasługą. Nie mojej su-perodpowiedzialnej diety i wygodnej macicy.

W ciąży jak na wojnie: mogę stracić palce albo całe dłonie.

- Opuchlizna rąk nie jest zatrzymaniem wody-mówi Rita. - Ich drętwienie powoduje ucisk nerwu w

nadgarstku. Gdybyś straciła czucie, konieczna będzie operacja poluźniająca ścięgna.

Chyba jestem za słaba na prawdziwą bitwę, nie potrafię już zacisnąć dłoni w pięść. Duszno mi.

- Dlaczego nieraz zachłystuję się powietrzem?

- pytam Ritę o mój podwójny oddech.

101

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Czy ty się czegoś nie boisz? -jest podejrzliwa.

- Nie masz astmy, dziecko nie naciska na przeponę...

Nie boję się? Nie wiem... Kiedy zobaczyłam Połę kilka miesięcy temu na USG, zaciągnęłam się

pierwszy raz takim astmatycznym oddechem. Chciałam dać jej więcej powietrza? Podzielić się

życiem? W dzieciństwie topiłam się, dusiłam zadławiona zabawką. Czy to może być tak głęboko

wdrukowane w moje ciało - oddech - rozpaczliwa walka o życie?

Ile się jeszcze we mnie chowa wspomnień, psychicznych dybuków, o których nie mam pojęcia.

Noszę ciężką, wierzgającą istotkę, gotową do urodzenia, i nic o niej nie wiem. Pola śni swoje,

ułożona głową w dół. Ma ponad dwa kilo (kilogram waży ta zaśniona łepetyn-ka). Jak tu nie

wierzyć w psychicznych lokatorów, opętanie, dybuki, skoro w człowieku jest tyle miejsca na

cielesne (dwa kilo) i niezrozumiałe. A co dopiero na niewidzialne?

27 II

Wstaję nocą do kibla. W ciemnościach nie widzę siebie. Czuję ciężki pęcherz. Poduszki napuchnię-

tych stóp i dłonie bez kilku palców. Boleśnie zaciskam ręce. Zdrętwiałe paluchy powoli odrastają na

swoim miejscu. Przewracam nimi strony starych gazet, zostawionych w łazience. O, tydzień temu

umarł Balthus. Czy to nie on groził swoim synom: .Jeżeli weźmiecie kiedykolwiek do ręki pędzel,

poobcinam wam palce!” •

Chyba mam palcową obsesyjkę. Nimfetkowate ciała modelek Balthusa. Za niewinne na zwierzęco

owłosioną płeć, zaklejoną dziewictwem między bezwstydnie rozchylonymi nogami. Żeby ją

otworzyć pieszczotą, trzeba poślinić... palec.

Balthus, wymarzony ilustrator de Sade’a, oburzał się, gdy przypisywano mu perwersyjną

wyobraźnię. .Jestem malarzem religijnym!” - bronił się przed oceną ślepców, obmacujących jego

obrazy.

A propos śmierci (Balthusa)... czy całe życie nie jest a propos śmierci?

28 II

Filmowy Hannibal to ilustrowanie książki ciekawszej od scenariusza. Wbrew kinowemu

skandalowi, omdleniom wrażliwych widzów, ma w sobie mało wyrafinowania i napięcia.

Jedną z niewielu wad książki Harrisa jest niepotrzebna próba uczłowieczania potwora. Kanibalizm

Hannibala Lectera, tłumaczony traumą pożarcia ukochanej siostry podczas głodu na Ukrainie.

Hannibal nie potrzebuje takich usprawiedliwień, przynajmniej dla mnie. Jest przecież normalny.

Jego rejestr psychologiczny obejmuje najniższe i najwyższe tony. Erudyta obdarzony przenikliwą

inteligencją, a zarazem ludożerca, wracający instynktownie do najprymitywniejszych zachowań, do

rytualnych korzeni ludzkości.

Przeciętniak jest albo inteligentem, odciętym od witalności instynktów, albo półgłówkiem, podą-

żającym za stadnymi (współcześnie „masowymi”) instynktami.

Samotny Hannibal to subtelny „kanibal ludzkości”. Jej ciała i ducha - wytworów sztuki muzycznej,

plastycznej, kulinarnej. Nie ma w tym sprzeczności. Bycie koneserem wymaga smaku, czyli

połączenia świadomej inteligencji z instynktownym apetytem.

Muzyka Bacha, dzieła florenckiego renesansu, najdroższe wina, gęsie wątróbki - w świecie duplika-

tów, podróbek i hamburgerów. Hannibal wygryza dla siebie (dosłownie) w gąszczu masowej

tandety drogę ku oryginalnemu pięknu. Byłby nadczłowiekiem, gdyby inni byli ludźmi. Są jednak

pazernymi podludźmi (oprócz agentki FBI Starling i uczciwego pielęgniarza).

Lecter - psychiatra, obgryzający bliźnich, wyżerający im mózg, to metafora ludzkiej inteligencji

złapanej w pułapkę przeciętności. Kiedy nie ma już dokąd się wycofać (opisywane w książce

102

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

„wewnętrzne pałace wyobraźni Hannibala”), atakuje jak szczur, gryząc napastnika.

Niespodziewanie kęs wygryzionego mięsa smakuje nie gorzej od proustowskiej magdalenki, przy-

wołującej odległe wspomnienia dziecięcych miłości i rozczarowań (pożarta siostrzyczka). Czy

wyrafinowany Proust, wybierając spośród innych przysmaków akurat magdalenkę, nie miał na

myśli jakiegoś pulchnego Magdalenka, nadającego się do pożarcia?

Harris, smakując literacko wariacje Goldbergowskie, renesansowe malowidła, jest po stronie swo-

jego bohatera, któremu w kontemplacji piękna przeszkadza ogłupiony tłum konsumentów. Dla

czterech, pięciu miliardów ludzi starczy może chleba, ryżu, ale zabraknie prawdziwej sztuki,

rafinady luksusu.

Doktor Hannibal nie jest tylko bogatym turystą-konsumentem, pochłaniającym muzea i krajobrazy.

Przez jego usta smakosza przechodzą oryginalne strofy Dantego, starotoskańskie poematy.

W finale pożera mózg, znieczulony morfiną, odcięty od swych pospolitych czynności zarządzania

ciałem. Potrawka z czystej inteligencji. Współczesna, psychiatryczna uczta platońska.

Rozkoszowanie się światem idei, wydłubywanych z jaskini mózgu. W filmie pasowałaby więc w tej

scenie homoseksualna Jodie Foster. Juliannę Moore gra przerażenie zamiast wyrafinowanego

dystansu. Ze scenariusza usunięto jej uczucie (platońskie) do Hannibala. Agentka Clarice Starling

- duża i mądra dziewczynka (rekordzistka Księgi Cuinnessa, mająca na swym koncie najwięcej

trupów w służbie FBI), nie polubi Potwora. W przeciwieństwie do naiwnej dziewczynki, zbierającej

kwiatki dla innego monstrum z filmu Frankenstein.

Psychiatra Hannibal Lecter, jak na postmodernistycznego potwora przystało, jest mieszaniną kilku

innych stworów masowej wyobraźni i rzeczywistości. Parodią Frankensteina, nową wersją

Nosferatu, bałkańskim satrapą.

Nosferatu - nieuchwytny wysłannik śmierci, chroniący się w trumnie. Hannibal, wychodzący z

trumny „hibernacji” w pierwszych scenach filmu. Wampir przetaczał śmierć, gryząc ofiarę,

mumifikował żywe trupy. Lecter gryzie, masakrując twarze, upodabniając je do twarzy poddanych

rozkładem śmierci (albo - metaforycznie - rozkładem moralnym). Hannibal psychiatra i

wampiryczny Nosferatu. Fikcja? Na Bałkanach do niedawna jeszcze straszył Psychiatra (z

wykształcenia)

- wampir (z powołania) - Miloszević.

Psychiatra rządzi swymi poddanymi. Tymi z diagnozą i tymi, którzy oczekują pomocy, nie radząc

sobie w życiu. Doktor Hannibal dzięki swej intuicji i psychiatrycznej wiedzy przenika zachowania

ludzi.

Daje mu to poczucie wyższości, prowadzące do pogardy i znudzenia. Bawi się jednak dalej, nie

potrafiąc porzucić ludzkich pajacyków. Rasowy psychiatra? Najbardziej wyrafinowany potwór,

jakiego dotąd wymyśliła literatura.

Wolę książkową wersję Hannibala. Hannibal jest metaforą, podobnie jak bohater American Psycho,

symbolizujący zwyrodniałą konsumpcję. Nie rozumiem więc, skąd oburzenie okrucieństwem tych

książek i powstałych z nich filmów. Wyrafinowany kanibal i yuppie-morderca są obsesjami

widzów, pragnących żyć na poziomie, naśladować modę i mieć dla siebie najlepsze kąski tej

cywilizacji. Cywilizacji nie rozwijającej się w imię Boga, Rozumu lub innej dość abstrakcyjnej idei.

Zachód nie chroni już obłudnie swej łapczywości pod zawołaniem „Dieu le veut”, „Rozum żąda”,

„Moralność wymaga”. Życzy innym (kulturom) i sobie nieprzerywanej wojnami albo kryzysem

konsumpcji. Tego chcą teraz od Zachodu Bóg, rozum i moralność. Powiedzenia sobie samemu:

„Smacznego”, wyżerając własny mózg, rozsądek, marzenia. Takie jest menu kapitalizmu, jak-

kolwiek by je przyrządzić i podać: w McDonaldzie, na giełdzie, w bezpłatnej kuchni dla ubogich.

Pola nie była mi dłużna za film dozwolony od lat piętnastu. Nocą, zazwyczaj tak spokojna i

zaspana, skopała mnie celnie w wątrobę.

103

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

11 II

Męska inteligencja wyewoluowała, unikając upierdliwych zajęć domowych.

- Odkurz - proszę Pietuszkina, czytającego na kanapie, wokół której od kilku dni zbierają się wałki

kurzu. Mój udomowiony samczyk patrzy rezolutnie i z pełnym przekonaniem stwierdza:

- Jeszcze nie. Obserwuję, skąd się bierze ten brud.

Zapomniałam o rewelacjach z poradnika 40 tygodni ciąży, tydzień po tygodniu i wyjęłam go ze

schowka. To powinni czytać patolodzy, nie przyszłe matki. Odebrało mi humor na resztę dnia. Pod

koniec ciąży grożą odklejeniem łożyska, krwotokami po porodzie i tak dalej. Poród może wywołać

„stosunek płciowy, pocieranie sutek”. Przecież nie mam myśli erotycznych, hartując piersi ostrym

ręcznikiem, przygotowując je do karmienia (według zaleceń innego poradnika). Próbowałam nosić

stanik. Ten to dopiero drażni, więc zrezygnowałam, nie muszę. Najlepszym biustonoszem są ręce

Piotra (he, he).

Telegadka o promowaniu książek w telewizji. Prezesi podpisują obietnice omawiania księgarskich

nowości w „najpopularniejszym medium”, ratując tym podupadające czytelnictwo. Będą nudne

pięciominutowe kazania z telewizyjnej ambony o kulturze i książkach. Póki co, państwowa TV

pozbywa się najlepszych programów kulturalnych. Zdejmują z anteny „Okna” Eichelbergera.

Program, który powinien trwać latami jak „Bouillon de culture” Pivota. Ma swoją publiczność,

wyjątkowy poziom i prostotę. Uduchowionego intelektualistę Eichelbergera (najrzadszy gatunek w

TV), idola inteligentnej młodzieżówki, zastąpi zabawiacz.

W „Oknach” dziwactwa, patologie i zwykle problemy analizowano spokojnie, niemal pedagogicz-

nie. Zazwyczaj robi się z tego tanią sensację, shows pokazujące inność na arenie medialnego cyrku.

- I co pan wtedy czuł? Naprawdę? Niesamowite, i wtedy. .

W kraju o tak niskiej kulturze psychologicznej, gdzie każdy odmieniec to szajbus, „Okna” były

uchylonymi oknami, wpuszczającymi w zapyziały światek trochę powiewu mądrej normalności.

Zdecydowano je zamknąć. Dlaczego? Pytany o to Eichelberger też nie wie. W TV zostanie

„Familiada” od rana do nocy.

1 III

Bunt Aniołów, czyli mój. Nie mam ochoty być dłużej anielsko cierpliwa. Ochoty - czy siły? Przy-

trzaśnięta w chatce pod lasem nie jestem samodzielna. Poszłabym na basen, ale... musiałabym

prosić Piotra (zmęczonego) o podwiezienie. Sam o tym nie pomyśli, nie jego obolały brzuch.

Wściekam się. Nie potrafię założyć butów, jestem zdana na jego pomoc. Nie mogę siedzieć, leżeć.

Wyjść teraz też nie, jesienne buty nie nadają się na mróz, zimowe, przydeptane, nie nadają się do

chodzenia. Bzik, bzik. Telefon od miłej dziewczyny z „Obcasów”. Chyba się na niej wyżywam,

moją niemożność. Bądź zdecydowana, nie ustępuj mi - myślę, a głośno opowiadam o wszelkich

przeszkodach w przeprowadzeniu ze mną wywiadu. O czym? O życiu prywatnym - piszę bardzo

prywatną Polkę. O feminizmie? Dlaczego - bo jestem kobietą? Czym w Polsce jest feminizm?

Naklejką „My jesteśmy te prawdziwe” i zwalczamy udawane. Ty nasza, ty nie. Jedna drugą

załatwia w wyścigach o tytuł tej najmądrzejszej i najpiękniejszej. Kobieca solidarność. Wywiad o

Szwecji? Też mnie nie interesuje. Musi być odpowiedź na wszystko?^ ja mam dziesiątki pytań, na

które nikt mi nie odpowie. Jestem dzisiaj straszna bitch. Dobrze, że Pietusz-ka wyszedł.

Potrzebuję z kimś pogadać. Piotr bierze wszystko do siebie, że powinien to i tamto, że się skarżę.

Chcę decydować o sobie - kiedy urodzę, jak. Nic nie zależy ode mnie. Szamoczę się, płaczę. Wiem,

wiem... hormonalny zjazd. Strach przed czymkolwiek, przed sobą samą. Niczego nie umiem. Do

niczego się nie nadaję. Nie mam prawa jazdy, nie mam pieniędzy.

Dzwoni wydawca: Co bym powiedziała na reklamę firmy ubezpieczeniowej, mglista propozycja.

104

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Dla mnie ostra kpina. Nigdy nie byłam ubezpieczona. Najlepszy dowód - sytuacja, w jakiej się

znalazłam. Bezradna, nieubezpieczona od codzienności. Śpij, kochanie, śpij. Niech mi ktoś da w łeb

na znieczulenie do jutra.

2 III

Pietuszka kupił metrowej długości łyżkę do butów. Wczorajsza histeria odczłapała w lekko wsunię-

tych na stopę kozakach.

Coraz częściej zwykłe rozmowy ze znajomymi przypominają audycje komercjalnej telewizji. Po

błyskotliwym łubu-dubu trzeba przeczekać kilkuminutową autoreklamę bliźniego. Nieliczni

zachowali jeszcze klasę ambitnych stacji telewizyjnych.

Beata nadaje lepiej od Arte i Dwójki po północy. Wróciła z RPA. Stylizowała tam fotki modowe na

przyszły sezon. W wynajętych kolonialnych domostwach po sąsiedzku gnieździły się inne ekipy.

Francuzi fotografowali prowansalskie winnice. Polacy afrykańskie zboże, udające lepiej polskie

kłosy dla reklamy. Słucham jej bez znudzenia przez godzinę. Odkładam słuchawkę, zastanawiam

się, oddzwaniam:

- Beata, czemu tego nie spiszesz? Tych absurdalnych historyjek międzynarodowej stylistki - chyba

mamię ją komercją - prasowanie kiecki na pustyni, brazylijskie modelki sikające do pisuarów,

sezonowi geniusze. Umiesz pisać, nie jesteś idiotką od szmat, widzisz więcej niż dziennikarze.

- Aaaa - ziewa Beata. - Może na emeryturze...

Z ciążowych przesądów:

1. Kobiecie w stanie odmiennym wszystko się udaje (chyba przede wszystkim urodzić).

2. Tego, kto odmówi ciężarnej pomocy albo ją okłamie, spotka nieszczęście. W wersji dokładnej:

plaga myszy. (Moja mama twierdzi, że to stuprocentowa prawda.)

3. W zaawansowanej ciąży stawanie na palce i podnoszenie wysoko rąk grozi podduszeniem

dziecka pępowiną. (Nie wierzę, ale tego nie robię z powodu przesądu numer 4, który wydaje się

jeszcze absurdalniejszy, a jednak...)

4. W Chinach nie wolno zamiatać pod łóżkiem brzemiennej kobiety. Szczotka mogłaby wypłoszyć

Li - duszki życia.

Nie wiem, jak mikroskopijne są Li, być może wielkości mikrobów i roztoczy.

Sterylność prowadzi do braku odporności. Jeżeli matka nawdycha się kurzu, prawdopodobnie

dziecko nie będzie alergikiem. Kurzowa szczepionka z duszków Li nie jest głupia.

Nie mam co czytać. Biorę się do malowania. W godzinę machnęłam portret Piotra. Z kapek plam

wyszło coś podobnego. Uwielbiam u mężczyzn długie włosy, ich wszawą poezję.

3 III

Śnił mi się Balcerowicz. Mieszkaliśmy w jednym akademickim pokoju. On wychodził rano do

banku i zamienił się ze mną na batoniki. Mój zbożowy, cieniutki.

Jego maxi prince polo. Resztę nocy szukałam po sklepach podobnego batonika, chcąc mu oddać.

Gnębią mnie podatki? Miesiąc temu wysłałam podanie o ich przesunięcie na czerwiec. Nie

podejrzewam się o uczciwość obywatela, biegającego przez sen za batonikiem dla podatkowych

zdzierców. Pisarze, muzycy, tak jak w Irlandii, nie powinni płacić podatków. Nie korzystają z

niczego oprócz własnego świra i prądu (jeśli pracują nocą), za który sami płacą. Poza tym

„tfurczość” może się skończyć bardzo szybko i urząd podatkowy (państwo) nie będzie utrzymywać

105

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

trutnia.

Pietuszka przyniósł z pracy „Pokusę Janssona”. Specjalność szwedzkiej kuchni. Zapiekanka z

cebuli, ziemniaków i anchois. Smak na wpół strawionej ryby, zbyt dojrzałego owocu morza. Jest w

tym coś mdląco ostrego. Ryzyko (zatrucia?), do którego chce się wracać po dreszczyk (i dokładkę)

perwersyjnego obrzydzenia. Prawdziwa pokusa dekadencji.

Świat jest psychiczny, więc do „Pokusy” był deser: list od byłej koleżanki z pracy, kuszącej

Pietuszkę romansem:

„Drogi Pieterze. Bardzo dziękuję za radę w sprawie pracy. Kiedy byłeś w Polsce, przeniosłam się

do szpitala, gdzie mam lepsze warunki i pensję. Sama bym się na to nie zdecydowała. Jeszcze raz ci

dziękuję. Ciekawe, co u ciebie? Za tydzień wybieramy się z dziewczynami na piwo. Zapraszam

(dzień, a raczej noc, data). Zostawiam ci mój numer komórki. Tak bardzo lubię z tobą rozmawiać,

masz na mnie niesamowicie kojący wpływ. Brakuje mi w nowej pracy naszych wspólnych

dyżurów”.

W kopercie, na żółtej, samoprzylepnej karteczce, pisane ręcznie postscriptum:

„Wysyłam list do pracy dla uniknięcia nieporozumień z twoją żoną”.

A ty zdziro. Zapraszasz faceta kobiety w zaawansowanej ciąży, licząc na jego erotyczne wygłodze-

nie. Znalazła się samarytanka z mężem i trojgiem dzieci. Może to biologiczny odruch samicy,

godowy taniec jajników? Uwodzić zapładniającego skutecznie mężczyznę. Po co ma się marnować

z brzemienną... Gdybym ją znała, podsunęłabym jej złośliwie najnowszy numer ,Jag ar gravid”

(miesięcznik .Jestem w ciąży”), rozdział „Sex”. Opis wyjątkowo wyuzdanych przyjemności w

ósmym, dziewiątym miesiącu.

Pietuszka śmieje się z listu. Od tak dawna nie spotyka się towarzysko z ludźmi, nie potrafi więc po-

wiedzieć, czy propozycje zamężnej koleżanki są szwedzką normą. Przyniósł lojalnie list jak

grzeczny uczeń uwagę w dzienniczku. Pochwałę?

Fantazja bywa okrutniejsza od rzeczywistości. Pierwsze miesiące po przyjeździe do Szwecji wyob-

rażałam sobie podwójne życie Pietuszki. Całuje mnie wieczorem, wychodzi niby na dyżur i... zaraz

dzwoni, czyżby z pracy? Żaden problem wymyślić taki numer (telefonu)...

4 III

Inflacja siebie samej. Nie pisać. Nie rozmawiać.

5 III

Zosia - (babcia wnukom), pracująca dla instytutu ekologicznego, po bałtyckich wyprawach, gdzie

zanurzała sondę w wymarłą kałużę, jedzie latem do pracy na biegun północny. Dostała strój

roboczy: kufajkę z chińską czapką uszatką. Nie musi chodzić na kurs obrony przed białymi

niedźwiedziami. Zostanie dwa tygodnie na statku. Zosia po rocznym kursie nie byłaby w stanie

obronić się przed misiem. Jest za dobra i za ekologiczna.

Jej mąż zapisał się na listę artystów zabieranych razem z wyprawami naukowymi w egzotyczne

miejsca. Malarze, poeci tanim kosztem mogą sobie nałapać tam natchnienia. Wybrał biegun

południowy. Widać ludzie po czterdziestu latach małżeństwa pozostają biegunowo różni.

106

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Dziesięcioletni syn Piotra opowiada o koledze, który co jakiś czas odwiedza rodziców. Raz mamę,

raz tatę.

- A u kogo mieszka? - Pietuszka jest socjologicznie ciekawy rodzinnych układów.

- U drugiej żony taty. U swojej macochy.

- Tata z nią nie mieszka?

- Rozwiedli się. Tata ma inną, nową żonę.

- Dlaczego więc kolega nie wraca do mamy?

- Bo się wychował u taty i macochy. Mamę odwiedza, mieszka niedaleko - syn Piotra opowiada i

nie przerywa gry komputerowej, zostawiając po celnych strzałach tłum sierotek na ekranie.

Od zajścia w ciążę mam puls 90-110. Wyczynowy. Zaledwie dziewięć miesięcy na stworzenie czło-

wieka, maraton sprintem.

Zwyczajność cudu (poczęcia) jest cwaniactwem nadprzyrodzonego. Tak to urządzone, że

wypchnięty do przodu spektakl brzucha nie jest żadną sensacją. Dziecko rosnące pod sercem,

kopiące w wątrobę - cóż banalniejszego, codzienność ciąży. Ale nie do opisania. Niewidzialna

prawie komórka, zamieniająca się w embrion, teraz w ośmiomiesięczną Polkę. Czasami łapię Ją za

kosteczkę wypchniętej nogi. Relikwia. Co z tego, że da się dotknąć, skoro jest nie do pojęcia. Nie

można tego zrozumieć. Noli me tangere po cudzie zmartwychwstania i noli me tangere chociażby

myślą, cud powstania dziecka.

Wycieczka w gotyk. Wyprawa do czasów, gdy nie było drukowanych ksiąg, renesansowego

rozmemłania humanizmem. Marzenie o wysmukłym raju, namalowanym na desce ołtarza, płaskim

raju Ewy z małymi piersiami. Przypłaszczonym wężu. Wąziutki świat (trzymany w wąskich

dłoniach gotyckich madonn), przyciśnięty barwnie naiwną pobożnością do niewidzialnego Boga.

Nie odstający od Niego pychą odrodzenia, pozłacanymi jelitami ozdobnego baroku. Skromne

średniowiecze. Tęskno mi za Krakowem, Toruniem.

Wiosenny spacer. Łzy od słońca i rozjarzonego śniegu. Neandertalczyk, spacerujący wśród

lodowców, nie musiał zakrywać dłonią oczu. Miał osłaniające od blasku wały nadoczodołowe.

Płaskie czółko samicy Homo sapiens nie chroni mnie przed bolesnymi promieniami. Spuszczam na

twarz włosy. Oczy przestają płakać, nos marznąć.

- Tu jest za dużo ultrafioletu, powinnaś założyć okulary - karci mnie Pietuszka. - Nie myślisz.

Myślę, może nie „technicznie”, o przeciwsłonecznych goglach. Korzystam z tego, co mam pod cze-

repem - własnej inteligencji, oraz tego, co czerep porasta - półdługich włosów Homo sapiensicy.

Big Brother, fascynujące. Pierwsze na Zachodzie od pięćdziesięciu paru lat jawne eksperymenty na

ludziach. Tych w klatce i tych przed telewizorem.

6 III

Powinnam zawołać „Sziwo!” zamiast ,Jezu!”. Hinduska muzyka ma tak erotyczny rytm... Wtrąca

się do kochania, załapuje na trzeciego, jak dzisiaj rano... Wirtuozeria tabli jest kopulacją z

dźwiękiem. Głębokim, zmysłowym posuwaniem w głąb ciała - medytacji, ekstazy, orgii. Pola,

wcielenie miłości, chociaż powstała w podobnej chwili, zamiera. Przekręca się razem z nami,

wygodnie układa, gdy jest już cisza i wtulanie do snu.

Jestem zakochana. Może nie wiem, czym jest poważna, dorosła miłość, chodząca w garniturze i z

teczką, podpisująca zobowiązania, kredyty zaufania.

Czekając, marzę o nim, kiedy wróci do domu z nocnego dyżuru. Dzisiaj wyobrażam sobie na różne

107

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

sposoby nasze pierwsze spotkanie - wcześniej mogłam powiedzieć „kocham”, zapomnieć o

rozsądku i strachu przed tęsknotą. Po kilku latach wspólnego bycia razem, mieszkania, ciągle o nim

marzę. Zakochanie jest w wyobraźni, więc tylko w myślach, nie naprawdę?

Wybrałam się na krótki spacer. Jeszcze dwa dni temu była śliska zima i Pietuszka musiał mnie

pchać pod górę. Teraz dziesięć stopni, wiosna. Zamyśliłam się, i już nie było powrotu - za mną

półtora kilometra, przede mną tyle samo. Zaliczyłam starą, kilkukilometrową trasę przez las. Pod

koniec moja miednica przypomniała boleściwie, że nie służy już do marszu. Kości rozmiękły,

puszczają ścięgna, ale po drodze nie było większego dramatu. Ciekawe, czy dam radę codziennie

tyle chodzić.

W lesie ciepły wiatr wdycha w ziemię życie, rozgrzewa zmarzniętą i prawie martwą. Troskliwie

zdmuchuje z niej śnieg, by mogła przyjąć w siebie nasiona traw, które przywieje tu za miesiąc.

Na szosie mija mnie ciężarówka z przyczepą pozgniatanych aut. Zmiażdżone karoserie nadal kolo-

rowo lśnią w słońcu. Przypominają zgniecione złotka po cukierkach. Błyszczące i niepotrzebne.

Pałac Dalaj Lamy w Potali. Nie zastanawiałam się, kiedy go zbudowano. Wyrasta tarasami ze

wzgórza naturalnie jak popękana skała. Twór przyrody albo nadprzyrodzona budowla wzniesiona

mruczeniem mantr... W Dziejach dalajlamów Barraux, czytanych dla uspokojenia rozsądku,

konkretny czas zbudowania pałacu: połowa siedemnastego wieku. W Polsce (Polszcze) wbijano

wtedy na pale, w Europie ćwiartowano i palono na stosach. Jest osobne słowo na umieranie ludzi w

przeciwieństwie do zdychania zwierząt. Nie ma jednak osobnych słów na zabijanie, torturowanie

żywego ciała. Pali się, ćwiąrtuje również rzeczy. Może ciało jest rzeczą, a człowiek czasownikiem,

wprawiającym ją w bezsensowny ruch: żyje, myśli, umiera.

Pola, Polka, ma słoneczne imię, od Apolla. Poczęta na początku kanikuły przeczekała w schowku

zimę i jesień. Do słońca, do życia dorwie się w najładniejszą porę roku.

7 III

Budzę się wyspana o trzeciej nad ranem. Pietuszka na dyżurze. Błąkam się po mieszkaniu.

Oglądam telewizyjne powtórki, czytam. Kładę się do łóżka o piątej, bez nadziei na sen. Jest mi

dobrze albo smutno. Nie wiem. Skądś wzruszenie, żal? Płaczę. Zasypiam, dziecinnie ściskając róg

poduszki.

To już nie są kopnięcia, rusza się cały brzuch. Gdzieś ucieka. I nagle spokój. Dwie, trzy godziny.

Strach, może te niespodziewane podskoki...

- Piotr, posłuchaj, czyjej bije serce!

Panika. Wyłączamy muzykę, zatrzymujemy zegary. Pietuszka najpierw uchem, potem szklanką

obsłuchuje brzuch.

- I co?

- Nic. Trzeba mieć słuchawki.

Kładę się, zesztywniała ze strachu. Kwadrans później nieśmiałe bum, bum. Żyje!

9 III

Topnieje jezioro. Odsłaniają się trzy cyple, na których osiedliły się trzy światy: świątynia

krysznaicka, pałacyk kuwejckiego szejka i po naszej stronie brzegu willa Poula Bjerre -

psychoanalityka, ucznia Freuda. Przyjechał tutaj przed pierwszą wojną światową, gdy Grödinge

było osadą. Za pieniądze ojca, bogatego kupca, wybudował secesyjne domostwo z najładniejszym

widokiem na jezioro. Zajmował się psychologią twórczości, więc chętnie odwiedzali go artyści.

108

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Słynny szwedzki rzeźbiarz podarował mu do ogrodu statuetkę z brązu, nazwaną przez nas

„pomnikiem fellatio”: młoda kobieta całuje dłoń mężczyzny na wysokości rozporka. Całowany

trzymają za czoło, nie wiadomo, czy z obawy przed jej łapczywością, czy sprawdzając temperaturę

rozpalonej namiętnością głowy.

Gościem psychoanalityka i jego żony, śpiewaczki operowej, był Kandinsky. Został po nim

pastelowy malunek okolicy. Kandinsky zbliżał się już wtedy do abstrakcji, więc trudno powiedzieć,

co przedstawia obrazek. Pagórki i sosnę czy też wjazd do tunelu, wybudowanego dopiero niedawno

w Grödinge. Awangardowi artyści wyprzedzają przecież wizją swoje czasy.

Bjerre zbuntował się przeciw Freudowi, wymyślając psychosyntezę. Własny system terapeutyczny,

leczący schorowaną duszę sztuką i twórczością. Sam koił swój duszny smutek podróżami i

zainteresowaniami religijnymi. Zmarł w latach sześćdziesiątych, pierwszy szwedzki prorok New

Age’u. Zostawił po sobie wielki księgozbiór, dom zapisany Towarzystwu Psychoanalitycznemu

oraz mnóstwo nierozwiązanych spraw majątkowych. Willą i Towarzystwem zajęła się jego pacjent-

ka, później uczennica - Kerstin. W Grödinge prostaczkowie uważają ją za stukniętą staruszkę.

Organizuje spotkania, na które zjeżdża się new-age’owy Sztokholm. Z westalki, podsycającej

płomień pamięci o słynnym psychoanalityku, zamieniła się w szefową Towarzystwa. Wydaje

książki Bjerre’a, wyjeżdża na sympozja jungowskie, zaprasza „ciekawych ludzi” - islandzkich

szamanów, nieortodoksyjnych psychiatrów, radiestetów, artystów.

W ogrodzie, rozciągającym się od willi po jezioro, osiemdziesięcioletnia Kerstin nabiera energii do

pracy przekraczającej jej siły. Napromieniowuje się tam przy czakrze dobroczynną energią,

tryskającą z ziemi. Zdarza mi się też korzystać z tej ogrodowej baterii. Zamiast łykać aspirynę,

nabijam sobie kondycję, rozszerzając aurę.

Od wielu lat trwa sądowa przepychanka o prawo do willi po Bjerrem. Jego spadkobiercy,

pasierbowie z małżeństwa ze śpiewaczką, chcieliby pozbyć się Towarzystwa i odzyskać dom.

Kerstin radziła się w sprawach spadkowych Helge - jasnowidza z Islandii. Przy okazji przepowie-

dział też przyszłość gościom odwiedzającym Towarzystwo.

Malutki islandzki szaman w garniturze, z zegarkiem na łańcuszku, wystającym spod kamizelki, roz-

siadł się w secesyjnym, wysokim krześle, nie mogąc dosięgnąć błyszczącymi lakierkami podłogi.

Majtając nóżkami, wpadł w trans. Anioł otworzył przed nim księgę przeznaczenia i Helge,

zgrzytając zębami, zaczął wieszczyć. Czasami mówił po staroislandzku, tak jak jego przodkowie,

przekazujący sobie z pokolenia na pokolenie dar jasnowidzenia.

Pietuszka skorzystał z nadprzyrodzonego daru Helge i zapytał go o kilka spraw.

-Jasnowidz nie ma wątpliwości, dlaczego zamieszkałem akurat w Grödinge - podsycał po seansie

ciekawość Kerstin, wierzącej święcie w każde słowo Helge.

- Wiedziałam, że to mistyczne związki, bo skąd u nas Polak, interesujący się psychologią.

- Opowiedział o moich poprzednich wcieleniach i w jednym z ostatnich... byłem ojcem Poula

Bjerre. Dałem mu pieniądze na ten dom. Nie uważasz, że należy mi się mały pokoik?

Kerstin zaniemówiła... dodatkowy spadkobierca z zaświatów... Ojciec jest bliższym krewnym od

pazernych pasierbów.

- Nie martw się - pocieszył ją Piotr - wierzę w kosmiczną sprawiedliwość. Nie w tym, to w następ-

nym życiu załapię się na dobrą reinkarnację i może zostanę kolejnym prezesem Towarzystwa

Jungowskiego w Grödinge? Nie musimy walczyć o dom akurat w tym wcieleniu, Kerstin...

11 III

Piotr wyrzuca mi, że w każdym kawałku o Szwecji wychodzi moja niechęć, niezrozumienie. Nie

doceniam tego kraju, nie umiem dostrzec jego zalet. Od początku, kiedy tu przyjechałam. Wizja

panienki zamkniętej na wsi. To prawda. Mieszkam na wsi, nie znam dobrze języka z własnej winy.

Nie znam Szwecji. Przyzwyczaiłam się do krajobrazu, doceniam spokój. Nie będę spisywać z gazet

artykułów o szwedzkich problemach i przerabiać ich na własną wersję zainteresowań społecznych.

109

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Opisuję las, podwórko i to, co mówi do mnie Piotr, przychodząc z pracy. Nie mamy szwedzkich

przyjaciół. Z radością stąd wyjadę, nie poznawszy niczego poza najbliższą okolicą.

Po groźbach Piotra: „Za kilka lat zrozumiesz, jak tu dobrze!”, nie będę miała ochoty nawet na

skandynawski weekend. Szwecja nie będzie dla mnie pamiątkowym okruchem wspomnień,

zatopionym w ciepło połyskującym bursztynie. Będzie kawałkiem lodu, który - mam nadzieję -

rozpuści się w przeszłości.-

Napisałam tutaj przez trzy lata parę książek, artykułów, scenariuszy. Szwedzkiego nauczyłam się

sama z podręczników i telewizyjnych napisów. Nie potrafię powiedzieć poprawnie „Poproszę

kilogram chleba i osiem plasterków kiełbasy”, ale rozumiem bergmanowskie dialogi i gazety.

Doceniam socjalne udogodnienia - bezpłatne szpitale, opiekę nad staruszkami. Po babcię,

mieszkającą obok nas, codziennie podjeżdża darmowa taksówka, wywożąca ją na zakupy albo do

lekarza.

Nie dostawałam szwedzkich zasiłków, korzystam natomiast ze znakomitej opieki nad kobietami w

ciąży. Podziwiam rewelacyjny system edukacyjny. Dlaczego od pierwszego dnia nie polubiłam

Szwecji? Kwestia temperamentu, mentalności... bywa, że kogoś się nie lubi od pierwszego

wejrzenia... chemia. Nie załapałam się na Szwecję. Nie tylko ja... Jestem za słowiańska, za

romańska, za głupia? Biorę winę na siebie, a karą niech mi będzie wyjazd, do Polski czy gdziekol-

wiek indziej.

12 III

Nie mam chęci pisać. Nie, żebym sobie nakazywała: za dużo siebie, inflacja. Po prostu nie czuję.

Chciałabym opisać sąsiedztwo za jeziorem - świątynię krysznaitów, często odwiedzaliśmy tam

przyjaciół, ale wychodzi mi opowiastka z przewodnika po okolicy.

Zaczęłam jedwabny obraz metr na metr i po pierwszym zapale odstawiłam do kąta. Szkółka

malarska.

14 III

„Polska ojczyzną gówniarzy” - Witkacy.

Co tydzień nowa polska sensacja, prąd, galwanizujący zdechłą żabę. Po tygodniu nikt już o niczym

nie pamięta. Nie ma sądu, wyroku, konsekwencji (dawniej „honoru”).

Prywatnie nie lepiej. Niemal każdy telefon stamtąd jest bluzgiem, po którym trzeba ścierać smro-

dek. Kupując mieszkanie, nie wiedzieliśmy, że oddajemy się w ręce amatorów. Nic nie załatwione

do końca, pomylone rachunki, obietnice bez pokrycia. Oszukujące banki, niedouczone sekretarki.

Oczko wyżej to samo: redakcje, gdzie bezczelnie nie zezwalają na autoryzację, paranoicy,

dopisujący do cudzych tekstów swoją wersję Pigmalionów. Nieudani reżyserzy, nie tylko filmów,

ale i własnego życia. Paniusie ,ja wiem lepiej”, poskręcani z chorej ambicji i zawiści

młodziankowie. Rodacy!

Jestem gotowa, obolała do porodu. Polce też już nic nie brakuje. Miewam senną chętkę wyjąć ją

spomiędzy nóg rękoma. Wyłuskać dojrzały owoc z pękającej łupiny.

15 III

110

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Wącham czas. Nic nie robię, leżę, przysypiam. Piotr, zmęczony wiosennie, wziął zwolnienie,

chorobowe czy coś tam. W każdym razie będzie ze mną do porodu. Potem dostanie macierzyński.

Nie mamy żadnych zajęć, chociaż w piwnicy piętrzą się stare graty do wyniesienia. W szafach

przewalają się ciuchy, papiery wyważają ze skrzypieniem drzwi. Odpisać na zaległe listy, sprzedać

mieszkanie, kupić Poli wyprawkę. Póki co, siedzimy ubezwłasnowolnieni nieróbstwem.

Nie umiem wyobrazić sobie czasu odklejonego od przestrzeni. Czas jest dla mnie nieskończenie

pustym miejscem na zdarzenia i emocje. Ciągłością, której nie warto przerywać rozstaniem.

Zastanawiałam się, co jest najładniejsze w naszym byciu z Piotrem, mimo wariackich nieporozu-

mień, kłótni, kłów i pazurów, wyłażących nieraz spod wymuskanego futerka dobrych chęci.

Pewność, że nie musimy być razem, i postanowienie, że warto. Dochodzenie w rozpaczy do końca

rozsądku i zaczynanie od nowa. Dopiero teraz, przed czterdziestką (mój wieczny Boże, któremu się

nie spieszy) zrozumiałam, dlaczego w I-czingu heksagram „Trwanie” oznacza małżeństwo.

Księga Przemian:

„Trwanie, heksagram 32.

Droga męża i żony nie powinna być inna niż długotrwała. Dlatego następuje heksagram Trwanie.

Trwanie to długotrwałość.

Nie jest to stan spoczynku, ponieważ zastój oznacza regres.

(...) trwanie polega na wytrwałym trzymaniu się toru, jak również na stałości w zmianie. To jest

tajemnicą wiecznego istnienia świata”.

Jasne, kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży, przerażona, na łasce innych, będzie szukała dowodów

na piękno i kosmiczną konieczność trwania, wytrwania w małżeństwie. Najdziksza kotka tuż przed

porodem też łasi się do ludzi, prosząc o opiekę. Ale to nie tak... Dorobiliśmy się bycia razem, tego

wspólnego czasu, z podróżami, rzeczami, dniami poutykanymi w przegródki lat i wspomnień.

Trwałość - niby najnaturalniejsza, dla mnie żmudna konstrukcja, do której codziennie donoszę lepik

miłości, rozsądku i skąd wynoszę wiadrami złość, gniew, cały ten gruz, zalegający na dnie

przeszłości.

Dlatego bywam tak zmęczona?

Czy dziecko jest wiatrakiem? W Porodzie i ciąży (amerykańskim poradniku przetłumaczonym na

polski) radzą skonsultować się z lekarzem, jeżeli dziecko nie porusza się przynajmniej dziesięć razy

na godzinę. Nie czuję. Czasami Pola śpi pół dnia. Dzwonię do położnej.

- Rita, jak często dziecko ma kopać?

- Jeżeli rzadziej niż dwa razy na dobę, trzeba zrobić USG.

Podręczniki ciążowe piszą psychopaci bez konsultacji z psychiatrą.

Gazety z Polski, o Kościele. Synod zakazał słuchania muzyki mechanicznej podczas mszy. Żeby

jeszcze zakazał śpiewania, tych strasznych pień bez ładu i składu.

Podobno katolicyzm staje się coraz bardziej wybiórczy. Niektórzy przestrzegają tylko sześciu albo

siedmiu przykazań. Niezły pomysł. Katolik na wzór i podobieństwo iluś gwiazdkowego koniaku:

pięciokrzyżykowy, dziewięciokrzyżykowy (wszystkie przykazania oprócz „Nie kradnij”). Patronem

takich krzyżykowych katolików od siedmiu boleści byłby święty Jan od Krzyża (całego).

17 III

Pustka w głowie. Przeżuwam (nie „przeżywam”) istnienie. Leżę i sprawdzam, czy mam jeszcze

dłonie. Mam. Palce - nie zginają się do końca, ale działają. Nogi - chodzą dość sprawnie po

pierwszych nieudolnych krokach. Wyobraźnia?

Weterynarze bez Granic - międzynarodowa organizacja opieki nad zwierzętami. Misja w Afryce.

Dwaj weterynarze - Włoch i Francuz - wracają z sawanny po szczepieniu słoni przeciw elefantazis.

111

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Zatrzymują się, żeby naprawić samochód. Atakuje ich lew. Francuz strzela do zwierzaka nabojami

usypiającymi. Po dawce usypiacza lew pada „martwy”. Zdążył jednak poszarpać Włochowi ramię,

które coraz bardziej krwawi. Weterynarze wzywają telefonicznie pomoc. Nad samochodem krążą

sępy, podchodzą hieny. Obwąchują głęboko śpiącego lwa. Zaczynają go szarpać, zwierzę się nie

broni. Po pół godzinie jest prawie pożarty. Zostaje skóra, trochę ścięgien podtrzymujących kości.

Nadjeżdża pomoc. Gdyby lew żył, właśnie by się obudził, usypiacz powinien przestać już działać.

Weterynarze przesiadają się do sprawnego wozu. Włoch z ciekawości podchodzi do na wpół

pożartego lwa. Nagle truchło podnosi się jakimś nerwowym impulsem, poruszającym obnażone

nerwy i ochłapy mięśni. Staje na obgryzionych łapach, otwiera paszczę, chce atakować. Odpada mu

szczęka, wypadają poszarpane wnętrzności. W drgawkach wreszcie naprawdę zdycha.

(Przedporodowe fantazje o znieczuleniu?) Polka i las. Są podobne. Uzupełniają się w bliskości i

moim zagubieniu. Ona w środku, dotykalna, jednak niewidoczna. Las wokół, znam w nim każde

drzewo, ścieżkę. Jedno i drugie w sobie, żyjące, tajemnicze. Na wyciągnięcie dłoni, zsuwającej się

bezradnie po korze, napiętej skórze brzucha.

18 III

Kleję pierogi. Rozwałkowane ciasto przypomina czas rozciągnięty do przezroczystości, dający się

wycisnąć foremką w dowolne kształty wspomnień. Rzeczywiście, mam mnóstwo czasu, luksus

godzin, w których mogę przebierać niby w szkatułce z biżuterią. Od dawna nie byłam tak bogata.

Bez żalu zamieniam te skarby na czytanie, spacery, dwugodzinne babranie się w pierogach.

Nareszcie dni nie są terminami. Stały się powolnym czekaniem. Wypełniam je smakowitym far-

szem spełnionych marzeń (a pierogi grzybami).

Pietuszka dostaje swoje ulubione danie. Po trzech latach nauczyłam się gotować nie za cienkie, nie

za grube, w odpowiednich rozmiarach. Śmieszy mnie jego znawstwo, wymagania. Nie umie robić

pierogów, umie je doceniać. Rozgryza i ma rozanieloną minę. Z ust wystaje mu jeszcze rąbek

pofałdowanego ciasta w kolorze ciała. Nimfetkowaty, nagi srom. Seksowna potrawa. Mineta

smakosza.

Po obiedzie wylegujemy się na sofie w kuchni, podziwiając padający za oknem śnieg. Reklamę

śniegu o wielkich płatkach, tańczących z wdziękiem disnejowskich kreskówek. Namawiam Piotra

na niedzielną wycieczkę do Taxinge - pałacyku-cukierni położonego nad rozległym jeziorem

łączącym Sztokholm z morzem.

- Za miesiąc nie będzie czasu. Pola, przeprowadzka.

Wolałby zostać w domu i patrzeć na śnieg.

- Jestem nieogolony (od tygodnia), brudne włosy...

- Czy my jedziemy na wystawę rasowych par? I tak nie dostałbyś medalu, jesteś skundlony

Aryjczyk.

- Co ty masz na myśli, mówiąc „Aryjczyk”? - pyta podejrzliwie, pomagając mi założyć buty.

- Indoeuropejczyk. Bladawy facet z dużym ego i małą pyskatą żoną - kończę dyskusję, mogącą nie-

chcący zatrzymać nas w domu. Argumentami zabarykadować drzwi i rozum.

Wysadzana starymi dębami droga do Taxinge. XVIII-wieczny pałacyk na pustkowiu. Olbrzymie,

ośnieżone okna i rozpalony kominek. Ustawiamy się w kolejce po ciastka. Nie ma dużo gości. W

pałacowej bibliotece dzieci siorbią herbatki owocowe. Z ponad ciężkich rzeźbionych stołów

wystają ich białe czuprynki i wielkie niebieskie oczy. Siadamy w kąciku przy kominku. Obok

nastolatka z tygodniowym oseskiem, karmi go piersią. Za nami para z kilkumiesięczną, gaworzącą

dziewczynką, dostawioną do stołu na specjalnym wysokim krzesełku - dybach. Miało być

romantycznie, jest żłobkowe Przez bezzębne uśmiechy, rozkoszne gulgania i życzliwe spojrzenia

włączam się w międzynarodówkę mamusiek.

112

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Ile ona ma miesięcy?

- Gdzie rodziłaś?

- A ty kiedy?

Pietuszka litościwie wyciąga mnie do pałacowego parku. Idziemy nad zamarzniętą zatokę. Latem

przepływają tędy statki wycieczkowe między Sztokholmem i zabytkowym Mariefred. W

kilkutysięcznym Mariefred przypada na metr kwadratowy najwięcej szwedzkich milionerów. Nie

widać jednak przepychu. Skromni, protestanccy bogacze mieszkają w stylowych, drewnianych

domkach, zdobionych ogrodami. Przy wjeździe do miasteczka odbija się w jeziorze zamek

Gripsholm. Kamienny, napęczniały wilgocią grzyb szwedzkiego renesansu. W szesnastym wieku

więziono w nim księcia Johana i jego żonę Katarzynę Jagiellonkę. Skazano go na dożywocie za

spiskowanie przeciw swemu bratu - Erykowi, szalonemu królowi. Żonie więźnia darowano

wolność. Słysząc wyrok, pokazała królowi swój pierścień zaręczynowy z dewizą: „Wierność albo

śmierć”, i została z Johanem. Urodziła w zamku Zygmunta (Wazę), przyszłego króla Polski. Z

Gripsholmen chodziła codziennie lasami do Taxinge po cudowną wodę. Leczyła nią schorowanego

męża i przy źródle modliła się o szczęśliwe wybawienie z niewoli. Pewnego dnia, jak to w bajkach

(historia jest bajką nie tyle konsekwentną, co z konsekwencjami), pod zamkiem pojawili się ryce-

rze. Wyswobodzili dobrego, szlachetnego Johana, oddali mu koronę, a złego Eryka uwięzili.

Ile ja się nawrzucałam szwedzkich i polskich pieniążków do źródełka Katarzyny Jagiellonki, zanim

nastąpił mój prywatny cud wyjazdu z tego kraju (he, he).

Jeszcze większym cudem jest zimowy widok na zatokę w Taxinge. Powinno być normalnie: lód,

śnieg, trochę lasu. Światło (według Pietuszki słynne skandynawskie światło, zabarwiające

ultrafioletem) zamienia krajobraz w halucynację. Śnieg przykrywający lód na horyzoncie bardziej

niebieski od nieba. Drzewa, uginające się pod ciemnym błękitem, fosforyzują elektrycznym indygo.

Mgła przeciera z realności wysepki, unosząc je niby przezroczyste, fioletowe bańki.

Głośno i w zachwycie odwołuję narzekania na nudę tutejszego krajobrazu, na jałowość bieguna.

Tam to musi być spektakl zorzy i śniegu. Nocna, zamrożona tęcza księżycowa.

19 III

- A gdyby w szkole uczyć prawdy? - obieram ziemniaki, Piotr szykuje filety z kurczaka, naciera je

imbirem.

- Prawdy? - miesza zalewę z curry, soi i wódki kminkowej.

-Ty jesteś jeszcze w czasach Newtona, nie? Raj klasycznej fizyki, gdzie przyczyna ma skutek,

wszystko da się wyliczyć.

- Aha - Pietuszka nie ma „fizycznych” kompleksów.

- I dla ciebie świat jest z atomów, poupychanych w materię jak ziarna piasku do worka?

- Coś jakby...

- Gdyby uczyć od razu, że są tylko kwanty energii, pojawiające się i znikające, że tak naprawdę są

momenty, gdy nas nie ma, gdy znikamy. Nie byłoby łatwiej ludziom wierzyć w Boga?

- Ooo, „Kościół nieobecnych”, radykalniejsze od buddyzmu - Pietuszka włożył kurczaki w panierce

do piecyka-krematorium. - Domowy filozof, może byś tak dotarła...

- Do czego?

- Marchewki na surówkę.

Moja przebojowa córeczka postanowiła wydostać się na świat. Nogami. Wychodzi mi bokiem, pod

żebrami, kopiąc uparcie w jedno miejsce. Słuszny kierunek, skąd ma wiedzieć, że trzeba walić

głową i czekać, aż wyjście się samo otworzy? Polka, jesteś bardzo samodzielna, tylko

113

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

niedoświadczona.

Buńczuczne oświadczenia i deklaracje nowej polskiej telewizji katolickiej. W programie dyskusje

„bruLionu”, białe - czarne, świat według „Frondy” kumotersko-manichejsko podzielony na naszych

i resztę. W konsekwencji medialna wiara, skazująca na męczeństwo. Nie tych „dających

świadectwo”, ale straszonych świadectwem niby ogniem piekielnym, wypalającym fałszywe

stygmaty.

Skąd u neofickich młodzianków, zajmujących się boską propagandą, pewność posiadania jedynie

słusznej prawdy? Jakby prawda musiała być prosta (prostacko oczywista) i niesprzeczna. Gdzie

niuanse Bernanosa, Pascala? Jeśli prawda ma opisywać byt (Byt), to z natury musi być sprzeczna,

gdyż byt jest paradoksalny. Wiara jest też paradoksalna, przekraczająca normy rozsądku. Obrońcy

prawdy, prawdulki wykrojonej do wielkości gazety czy ekranu, dopadają ukrytego (wszędzie poza

nimi) diabła. Wyciągają go za ogon. Opisują swoje wysiłki walki ze złem, z tą wystającą końcówką

zła. Ciągną w kolejnych audycjach ogon diabła, w duszy ciągnąc metafizycznego druta. A tak

naprawdę (naprawdę), w większości ciągną za nitkę z rozwijającego się kłębka własnego

poplątania.

Leżę na dywanie, obserwuję podskakującą sukienkę. Coś w środku mnie przebiera nóżkami i

rączkami. Obudzona właśnie wiewiórka. Biegnąca na kołowrotku przed siebie, w coraz ciaśniejszej

klatce.

20/21 III Noc

Próba rodzenia. Nocą podrywa mnie z łóżka do kibla. Biegunka, zatrucie? Bóle menstruacyjne,

mdli. Chodzę w kółko po mieszkaniu, łapię się stołu. Nie ma skurczów, wody nie odeszły, a ja

rodzę ból. Piotr się budzi, bardziej przerażony ode mnie. Kręci się przy telefonie, międli kartkę ze

spisem szpitali.

- Zostaw, co im powiesz, żona zrobiła kupę?

Po godzinie mogę się wyprostować. Na pewno zatrucie. Ciągle wygłodniała, podjadam byle co i to

są skutki.

Pietuszka czyta na głos z podręcznika:

„Na filmach poród rozpoczyna się dramatycznie i jednoznacznie. Kobieta chwyta się za brzuch i

jęczy «Rodzę!», czym wprawia swego partnera w stan komicznej bieganiny. W życiu jednak taka

scena rozgrywa się dużo wolniej. Jak rozpoznasz, że poród się rozpoczął, jeżeli nigdy przedtem

tego nie przeżyłaś? Na szczęście twój organizm wysyła kilka wczesnych sygnałów informujących.

Mogą się one pojawiać w odstępie kilku dni albo wszystkie naraz (...), pobolewanie brzucha jak

przed miesiączką, potrzeba częstych wypróżnień, a nawet biegunka. Pomimo tych uciążliwości

dzień albo dwa przed porodem poczujesz przypływ energii...”

Zatrucie czy poród? Pierwszy dzień wiosny i Baranek, wchodząc w swój znak Zodiaku, zaczął pod-

skakiwać? Jeżeli poród... podobny do okresu, da się wytrzymać.

Postraszeni nocnym nalotem bólu, postanawiamy kupić już kompletną wyprawkę dla Polki.

21 III

Oglądam w sklepie ciuszki, nosidełka. Jestem znowu w dzieciństwie. Miniaturowe sukienki,

grzebyki, mebelki dla lalek. Piotr zadumał się nad śpioszkami.

- Ubranie dla kogoś, kto jeszcze nigdy nic nie nosił, kogo jeszcze nie ma na świecie. Pierwsze

ubranko...

- Sto koron, Pietuszka, sto koron... weźmy coś tańszego.

114

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Nie mogę się uspokoić. Czekam? Już dawno minęła północ. Jestem wyspana, nie śpiąc. Moja mama

urodziła pierwsze dziecko po pięciu godzinach, w domu. Siostra, mając już skurcze, zrobiła sobie

pedikiur, makijaż. W szpitalu, gdy minęły pierwsze bóle, zapytała, kiedy zacznie się poród.

- Już po wszystkim - położna bardziej od niej zszokowana tak lekkim porodem, wyjęła na świat nie-

mal uśmiechniętego Siostrzeńca. Niestety łatwość rodzenia ani umierania nie jest chyba

dziedziczna.

O czwartej nad ranem z czytanej książki wysypują się mi słowa. Widzę co drugie, przysypiam. Te,

które zostały na zamglonych stronach, są ostre i wąskie. Podważają opadające powieki, łuskę

wysychającej świadomości.

Szykuję powoli przeprowadzkę, torby niepotrzebnych rzeczy do wyrzucenia. Najbardziej żal

kwiatów, egzekucja na roślinkach. Ratuje się zeszłoroczna pelargonia. Ma nabrzmiały zielony

pączek. W przeliczeniu na ludzkie koniec dziewiątego miesiąca, ostatnie dni przed pojawieniem się

czerwonego kwiatka. Która z nas będzie mieć szybciej rozwiązanie? Gdyby zakwitła w dzień

urodzin Poli...

Pelargonie wydawały mi się obrzydliwymi, mieszczańskimi kwiatkami, wystawianymi na balkony i

okna razem z wietrzoną pościelą. Miały zapach przepoconych łóżek. Wyrzucona na parapet biaława

pierzyna, wypchana opasłą, różowo cielistą poszewką. Ubite łóżkowe zwierzę, zwisające z okna,

żeby się wykrwawiło i skruszało. Warstewka podżółconego tłuszczem powleczenia, okrywającego

połcie różowego mięsa. Obok smętne pelargonie.

Sama nazwa przywołuje śmierć: pelargonia -agonia.

Zamordowane pierzyny, okrywające martwe życie rodzinne, żałobne doniczki kwiatków przestały

mnie straszyć w Szwecji. Zatęskniłam za widokiem wietrzących się kołder. Odrobiny wywalonego

na widok publiczny domowego ciepełka. Pelargonie w bladawym krajobrazie stały się nagle

wściekle jaskrawe. Bezczelne niby poszminkowane wulgarnie usta prostytutek, w kraju, gdzie

klientów dziwek zamyka się do więzienia.

Oszołomiona czerwienią ich płatków, kupiłam rok temu doniczkę z pachnącą pelargonią, wysoką,

zadbaną i drogą, w swojej kategorii roślinną cali girl. Warto było skorzystać z jej usług. Zapłaciło

się raz, a kwitła wiele razy do późnej jesieni.

22 III

- Przyjdą obcy - mój święty Piotr ze smokiem odkurzacza walczy z kurzem.

-Jacy obcy?

- Tak się mówi po szwedzku „przyjdą goście”. Czujesz tę gościnność?

Zjawi się makler - facet z biura nieruchomości, wycenić mieszkanie.

- Obcy będzie punktualnie o dwunastej?

- Jeżeli Szwed, co do minuty. Gdyby miał się spóźnić pięć minut, zadzwoni, że jest już na trasie.

W Watykanie odmawiają Anioł Pański, w Krakowie trąbią hejnał, u nas makler w pracowniczym

mundurku. Bardzo czarny plastikowy garnitur i bardzo biała nylonowa koszula. Na piersi herb

banku - złota moneta. Ogląda schody, skrzynkę pocztową. W mieszkaniu wyjmuje cyfrowy aparat

fotograficzny, staje przy oknie z widokiem na jezioro.

- Widać tylko zimą - ostrzega Piotr.

- Sprzedamy mieszkanie w ciągu miesiąca, nie zasłonią go jeszcze drzewa. Oferta z widokiem na

jezioro jest droższa.

Nie wiem, jakie widoki i na co ma gospodarka szwedzka. Chałupa kupiona względnie tanio trzy

lata temu zdrożała do dzisiaj pięciokrotnie. Socjalistyczny Pietuszka czuje się nieswojo,

spekulacyjnie.

- Lucky you! - makler chowa kalkulator. Zdjęcia mieszkania będą zaraz w lntemecie, ogłoszenia o

sprzedaży za tydzień we wszystkich lokalnych gazetach i największym sztokholmskim dzienniku.

- A, jeszcze jedno - zawraca z tarasu. - Klienci nie lubią, gdy ktoś jest w domu, chcą mieć swobodę

115

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

oglądania... rozumiecie.

Jasne, obcy nie lubią obcych.

- Ale będzie niemowlę, nie możemy ciągle wychodzić na spacery - ostrzega Pietuszka.

- No tak, tak, coś się uzgodni. Schowamy się w szafie.

23 III

W co ja wierzę? W sny. Ostatnio śnił mi się Pan Bóg.

Strawione jedzenie krąży po organizmie, odżywiając komórki. Jego porcje powędrują w części ciała

wygłodniałe witamin i energii. Wessie je mózg, wątroba, rurką pępowiny popłyną do Poli.

Odżywczy obiad niechcący trafia mi jednak z żołądka do gardła. Zaciskam zęby, nie porzygam się.

Poniżej, w przełyku, zaczyna się mozolna, proletariacka harówa metabolizmu, pozbawionego

wydelikaconego zmysłu smaku, mam nadzieję. A jeżeli nie? I ręka albo noga mają wyrobione gusta

kulinarne?

24 III

Wizyta w przychodni. Położna załadowała nam trzy kasety wideo z filmami o macierzyństwie i

wyszła do swojego gabinetu.

Pierwszy film. Poród.

Kobiety cicho jęczą, cierpią. Mężowie z głupimi minami patrzą na nie bezradnie. Bardzo dobry

film. Bez wrzasków, charakterystycznych dźwięków „chlap”, rozcinania skalpelem krocza.

Widziałam podobny polski, krwawy horror. Coś między rzezią a powstaniem. Szwedzki obraz

spokojny, neutralny jak ten protestancki kraj bez wojen. Poród ciężką pracą, nie bohaterskim

wyczynem i katolickim męczeństwem.

Drugi film, norweski. Karmienie piersią.

W Polsce zacząłby się od Madonn. W Skandynawii od panoramy krajobrazów. Pięć, dziesięć minut

widoków znad fiordów, Laponka z sankami.

- Dlaczego norweski, nie szwedzki? - pytam Pietuszkę, wpatrzonego w swój ulubiony widok

zmarzliny.

- Norweskie biusty najlepsze - zapewnia ze znawstwem.

Jego też nie najgorszy. Gdybym miała cesarskie cięcie, będzie musiał sobie ogolić tors. Póki mama

jest pod narkozą, noworodka przystawia się do piersi tatusia. W ten sposób maleństwo ćwiczy

ssanie.

Trzeci film. O komunikacji z niemowlęciem.

Rodzice w stuporze patrzą na rozkosznego przybysza z kosmosu o urodzie spielbergowskiego E.T.

Nawiązują kontakt z inną cywilizacją za pomocą cmokań, pocierania i zmiany pieluszek.

Wracamy do położnej. Mierzy mnie, osłuchuje, wszystko w porządku. Poród 7-10 kwietnia. Pytam,

czy mogę obejrzeć na USG buzię Poli.

- Twarz? - jest szczerze zdziwiona.

- Twarz - pomyliłam słówka i powiedziałam „hulajnoga”?

Główka Poli odwrócona w niewidoczną stronę. Leżąc pod USG, zastanawiam się, co chcą oglądać

inne matki. Stopę? Pępowinę? Są przygotowane naukowo do podziwiania morfologii?

116

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

- Jak się czujesz przed porodem, napięta, zadowolona? - położna zadaje pytanie z formularza

głupich pytań. Co ja mogę czuć po obejrzeniu tych filmów...

- Wzruszenie - nie umiem znaleźć odpowiedniego szwedzkiego słowa, proszę oczami Pietuszkę o

przetłumaczenie.

W samochodzie Piotr zastanawia się nad pytaniem położnej.

- Potraktowała cię jak histeryczkę.

- Dlaczego?

- Musiała cię pytać o takie rzeczy... O samopoczucie.

- To jej obowiązek, może ciężarne dostają hyzia i trzeba im dać coś na uspokojenie... A co ja mogę

czuć? Nie wmawiaj mi, że Szwedki odpowiadają: „Nie czuję nic”. Gdyby tobie pokazali nowy

zabieg borowania zęba połączony z jego wyrwaniem i po projekcji zapytali: „Co pan czuje, cieszy

się pan, że będzie miał zdrowy trzonowy?”. Cieszyłbyś się i czekał z radością na zabieg?...

Pietuszka...

On boi się porodu bardziej ode mnie. Próbuje pocieszyć, wmawiając, że samym dobrym nastawie-

niem poradzę sobie z bólem. Oczywiście jeżeli w trakcie parć, krzyków nie skapituluję, będzie to

jego zasługą: psychologicznego treningu dręczenia („Nie bądź cienias”) i wspomagającej

obecności. Właściwie powinien dostać ten milion dolarów, obiecany pierwszemu mężczyźnie, który

urodzi dziecko.

Najdziwniejsze i chyba niedobre: naprawdę się nie boję. Oglądając zamęczone porodem kobiety,

płaczę: ze współczucia, ze wzruszenia - też mnie to czeka, ale się nie boję. Nie umiem się bać

czegoś, czego nie znam. Brak wyobraźni? Optymizm?

25 III

Pietuszkowa reklama seksu:

COITUS KOI

26 III

Ta dziwka jest szybsza ode mnie - zakwitła pelargonia.

28 III

Polka wybija się na niepodległość. Oczywiście moim kosztem, waląc stopkami w dno macicy, w

żołądek. Noszę ją do lasu. Obydwie jesteśmy zdrowo nakręcone, wyprzedzam spacerowiczów,

lawirując brzuchem między drzewami.

- Uwaga! Za kobietą w ciąży nikt nie nadąży - pokpiwa Pietuszka.

Obiecuję sobie, już po wszystkim, trzy rzeczy: 1. Butelkę szampana 2. Wąską, krótką spódnicę 3.

Zwis z trzepaka rękami na wyższym drążku i druga pozycja: głową do dołu, nogi zaczepione na

niższym drążku. Będę się tak bujać, w spódnicy, pijąc szampana. Brzemienne marzenia.

Wracają gęsi, krążą nad domem. Dlaczego ich gęganie nie zalicza się do najpiękniejszych ptasich

śpiewów? Żadne tam banalne świrgolenie czy godowe podlizanki. Drewniane klekotanie,

nawigacyjne skrzypienie, zapowiadające wreszcie powrót z zamorskich krajów.

117

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

29 III

Z wydawnictwa gruba koperta - korekta Polki. Okładka ze zdjęciem w siódmym miesiącu ciąży,

schowanej pod kadrem. Uwierającej w żebra, przyciasnej.

Strony usiane brakującymi przecinkami, dwukropkami. Interpunkcji nigdy się nie nauczę, tajemna

wiedza hieroglifów. Przeglądam tekst i czytam go właściwie po raz pierwszy. Powtórki słów,

składni. Lenistwo świadomości, powtarzającej najchętniej te same zwroty, piszącej niby przez

kalkę. Tego nie zmieni żaden korektor. W dwa dni poprawić sześć miesięcy błędów.

Na marginesach prośba korektora o wytłumaczenie słów bindu i tak dalej. Czyja piszę do gazety

albo kolorowego magazynu, gdzie każde słowo musi być zrozumiałe dla każdego?

Słownictwo książek jest bogatsze, jeśli niezrozumiałe, chociaż wytłumaczone (bindu - buddyjski

zaczątek życia człowieka, składający się z kropli ojca i matki, po zachodniemu „pierwsza komórka

zygoty”), wystarczy sięgnąć po słownik. Straszak gazet. Mózgi zawinięte w gazetę.

Lubię poprawki przed wydaniem książki, gdy siedzę naprzeciwko kapo od słów i się kłócimy.

- To niepoprawnie, niegramatycznie - korektor wywija czerwonym długopisem.

- Ale zrozumiale - czuję, że nareszcie dotknęłam językiem szczebli lingwistycznej klatki. Teraz wy-

starczy przegryźć.

- Nie, stanowczo tak się nie robi - czyściciele lingwistycznego zoo przyjdą zaraz wysprzątać

niestrawione resztki końcówek, deklinacji.

Słowa powinny być na wolności. Są wystarczająco inteligentne i ostrożne, nie zginą w bełkocie. Ze

słów zbudowany jest cały nasz świat; ten nieożywiony rzeczowników, pulsujący krwią

czasowników. Dających się rozszarpać, a później przeszczepić przedrostków, zaimków i blizn

zarostków.

Kochana korekto, więcej zaufania do języka. Litera jest ważna, ale nad nią unosi się sens, nie

dający się złapać w sidła gramatyki, wytresować do dreptania po śladach kropek i przecinków w

dozwolonej żonie interpunkcji.

Nasze plany: 7-10 kwietnia Polka, 1 maja przeprowadzka. Przyjedzie siostra Piotra z mężem,

pomogą nam załadować się na prom. 8 kwietnia przyjdzie wycieczka kupujących mieszkanie. Ale

możliwe, że nikt nie przyjdzie, a Polka urodzi się 20 kwietnia, popędzana sztucznymi hormonami.

My dostaniemy świra z nerwów, dajmy na to 25 kwietnia. Strzeliłabym sobie kielicha, trawkę,

relanium, cokolwiek.

30 III

Telefon od Marii, z festiwalu teatralnego w Katowicach. Dostała nagrodę za reżyserię Sandry K. Po

spektaklu dyskusja: studenci czuli się poniżeni, studentki twierdziły: „Sandra K. to my”. Nie łapię.

Poniżoną szyderczo kretynką jest w moim tekście anorektycz-na Sandra.

Wieczorem, przed telewizorem, zastanawiam się, czy mam rację. Oglądam szlochającą studentkę z

Big Brother, przytyła parę kilo. Tragedia. Sandra, ze swoimi przemyśleniami i charakterem, to przy

niej intelektualistka. Heidegger wagi lekkiej.

Kretynizm Big Rother! Nie większy od dzienników z internowania, na przykład Szczypiorskiego.

Kamera jest jeszcze w miarę obiektywna. Ludzkie spojrzenie pisarza, oślepione miłością własną,

nieomylnością, wykrzywia opisywanych, pomniejsza do rozmiarów egoistycznej narracji. Koledzy

z internowania, „obiekty do opisania”, byli w gorszej sytuacji od bohaterów Big Brother. Znaleźli

się tam wbrew własnej woli, a Big Pisarz „obserwował” nie tylko ich twarze, ale i myśli.

Też urządzam z „Polką” reality show. Big Mother watching yourself.

118

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

31 III

Uczę się szybkiego czytania. Odrabiam podręcznikowe testy. Jestem przeciętnie sprawna. Po dwóch

rozdziałach ćwiczeń awansuję o sto więcej słów na minutę. Zaczynam wątpić w sens tej zabawy.

Być może wcale nie czytam szybciej, po prostu pierwszy test na zwykłe czytanie robiłam

wieczorem, zmęczona. Równolegle do „wzrostu” prędkości rośnie moja podejrzliwość. W książce

najważniejszy rozdział o czytaniu mózgiem zamiast okiem jest najkrótszy. Możliwość czytania

linijki tekstu od tyłu argumentują językiem hebrajskim. OK, ale po hebrajsku czyta się z prawej do

lewej, bo tak się pisze słowa, nie od końca.

„Mózgiem” czyta się rzeczywiście szybciej, czy jednak o to chodzi w czytaniu? W pośpiechu nie

słyszę „głosu” szepczącego mi zawsze tekst, gubią się obrazy. Oko jest zmysłowe, mózg

pozbawiony filtru zmysłów, beznadziejnie dosłowny.

Polka się jeszcze nie urodziła. Droga z brzucha do głowy jest o wiele bardziej skomplikowana niż

do rozwartej szyjki macicy. Nie potrafię jej urodzić w moich myślach. Odwinąć z mojej skóry,

mięśni. Zrozumieć - mam w środku człowieka, jestem podwójna. Czkawka Polki przypomina

głośne bicie serca. Jakby waliło mi drugie serce w okolicach pępka. Podczas wieczornej kąpieli

widzę jej paniczne „rozkopywanie się” w obronie przed ciepłą wodą. Próbuje uciec? Wystawia

pupkę, kręgosłup, kolano. Noszę ją w sobie, ale jestem gdzieś odcięta, amputowana od jej

obecności. A jeżeli się urodzi dopiero, gdy przekonam samą siebie, że naprawdę tam jest?

Zrozumiem i natychmiast stracę?

Najwięcej dzieci rodzi się przy pełni księżyca. Najbliższa i ta najważniejsza, wyznaczająca

ruchome święto Wielkiejnocy - piętnastego kwietnia. Moje ruchome święto we mnie, poruszające

się w za ciasnym brzuchu. Każące na siebie niecierpliwie czekać.

Boże Narodzenie jest rodzinne. Mróz, zaganiający do domowego ciepełka, podziwiania kołyski z

maleństwem. Wielkanoc - mistyczna.

31 III

Obrzępolone paznokcie stóp wyglądają na obgryzione i to w dodatku tylko palce prawej stopy,

lewej nie sięgam. Pietuszka fachowo bierze się do egzekucji. Obcina mi szpony, poprawia cięcie.

Australia. Ciepło, ciepło. Mogłabym prowadzić samochód, boso, bez tej cholernej zmiany biegów i

prawa jazdy.

Gazety z Polski. „Wprost”. Zdjęcie księdza Twardowskiego, zamiast biskupiej piuski rudy tupecik.

Próżność poety? Nie sądzę. Jeśli nawet, to metafizyczna. Chce się tą peruczką przypodobać

patrzącemu na niego z góry Panu Bogu.

Za kilka lat wprowadzą pigułki antykoncepcyjne dla mężczyzn. Supernieszkodliwe. Dotychczaso-

we wynalazki miały za dużo skutków ubocznych. Do przełknięcia dla kobiet (w codziennej

pigułce), niebezpieczne dla samców:

1. Męskie tabletki antykoncepcyjne wywołują nadciśnienie. Wiadomo, pigułki dla kobiet podnoszą

ciśnienie, powodują skrzepy.

2. U facetów zagrożenie rakiem prostaty, u kobiet hormonalne tabletki zwiększają ryzyko raka

macicy.

3. Męski spadek zainteresowania. Wieloletnie branie pigułek może wywołać u kobiet oziębłość.

4. Nadwaga. Kobiece pigułki też zwiększają masę ciała przez zatrzymanie wody.

5. Chyba najważniejsze zagrożenie męską pigułką - trądzik. Akurat kobieca pigułka wygładza cerę.

119

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Punkt piąty, „uroda” jako jedyny powód, by truć kobiety antykoncepcją, tak szkodliwą dla

mężczyzn?

Faszerowanie kobiet trucizną, która dopiero za ileś lat okaże się prymitywnym świństwem. No tak,

ale one potkną cokolwiek, by uchronić się od niechcianego macierzyństwa, za które czują się

odpowiedzialne. Mężczyźni nie mają takiego wrodzonego instynktu, oni najwyżej mają nabyty

obowiązek alimentacyjny.

1 IV

Trzynaście stopni. Otwieramy szeroko okno. Wyglądamy (przez nie) jak emigranci. Tutejsi okien

nie otwierają, nawet w upał. Wiadomo; powietrze składa się z atomów. Atom natomiast zabija.

Ciąża nie jest chorobą, ciąża nie jest chorobą - powtarzam sobie. Mam problemy ze staniem (bolą

nogi), siedzeniem (żebra ocierają brzuch), leżeniem (żołądek przesuwa się do gardła). Zostaje

chodzenie. Katuję Pietuszkę spacerami, ale ile można...

Ponaciągane wysiłkiem mięśnie, zatykające się żyły, reagujące wrzaskiem bólu nerwy kręgosłupa.

Żołądek ledwo się powstrzymuje przed samospaleniem zgagą. Organizm - tak skomplikowany i

przez to tak prosty do zniszczenia. Wystarczy wyrwać „wtyczkę”, przenoszącą nerwowe impulsy,

zatkać tętnicę. Precyzja życia i prostactwo śmierci.

Nadymam się, puchną mi stopy i dłonie. Podobnie czuje się spęczniała materiałem genetycznym

bakteria, tuż przed podziałem?

2 IV

Od skomputeryzowanej Wisły (dentystki) wysyłam e-maila z korektą. W gabinecie właśnie

dekorowane są ściany. Zdjęcia z jakąś paradontozą i fotki wyleczonych zębów. U ginekologa

specjalizującego się w skrobankach też powinny wisieć zdjęcia: przed i po zabiegu.

Wisłę interesują nie tylko dziury w zębach, ale także ich otoczenie. Co którąś wizytę dowiaduję się

od niej kolejnych rewelacji: wpływ zgrzytania zębów na ból głowy, chory ząb przyczyną nagłej

śmierci. Dentystów musi to strasznie hajcować. Urządzają sobie konferencje („Dolna lewa

szóstka”) i zjeżdżają na nie z całego świata. Wisła wygłasza referaty w Japonii, Europie, publikuje

naukowe artykuły. W gabinecie przyjmuje też międzynarodowe towarzystwo. Jej francuska

asystentka nauczyła się polskiej komendy dentystycznej: „Zagryź!”. Kojarzy się jej to ze znanym z

dzienników telewizyjnym słowiańskim miastem „Zagreb” (Zagrzeb). Rozkazuje polskim pacjentom

zacisnąć zęby komendą „Zagreb”, a gdy się pomyli, woła „Sarajewo!”.

Próba snu. Zasypiam o dwudziestej trzeciej. Z czterema przerwami na siku, przebudzeniem o piątej,

zaliczę cztery, pięć godzin odpoczynku. Budzi mnie warkot. Niech sobie... traktor, wiosna, sieje,

orze. Trzęsie szybami. Jest północ. Na podwórku Apocalypse now, we mgle ląduje helikopter,

czerwona pożoga świateł. Przyleciał po babcię, zabiera ją do szpitala. My mamy samochód, po

mnie nie przylecą.

3 IV

Gapię się na aresztowanie Miloszevicia, nie podejrzewając, że może to mieć jakikolwiek związek

120

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

ze mną. Telefon z Belgradu, szalona tłumaczka:

- Nareszcie możemy wydać My zdies’ emigranty!

Tyle razy wyjaśniałam dziewczynie: Nie możecie. Prawa do książki mają Francuzi.

- Wystarczy twój podpis.

Nie wystarczy. Serbia to jakaś sowiecka Rosja, gdzie nie obowiązują prawa autorskie? Dlaczego

akurat My zdies’..., rosyjski tytuł? I co ma zamknięcie tego bandyty do mojej książki...

Nie mogę się dogadać z tłumaczką. Pośredniczyła kiedyś między nami pani z konsulatu, ambasady

polskiej czy Instytutu. Jest dotacja, jest przetłumaczona książka, wszystko zależy ode mnie.

Podejrzewam szaleństwo albo hucpę. Dostałam list od tłumaczki o podsłuchach, komunistach.

Odesłałam ją do polskiej Wydawczyni.

Miloszević może się wymiga od sądu europejskiego (stąd entuzjazm tłumaczki, przeczuwającej

bezkarność także jego poddanych?), Serbia wymiga się od sądu, ale ja niczego nie podpiszę,

wierząc w prawo autorskie i europejskie.

Wraca wyczulony węch z początku ciąży. Dzisiaj oprócz trujących zapaszków i aromatów pozornie

bezwonnych przedmiotów czuję zapach niemowlęcia. Pachnie nim moje ciało, dziecięco.

Oprócz zmysłu węchu budzi się też zmysł szczęścia. Od dawna nie czułam się tak dobrze. Wiosna,

Piotr nie chodzi na te cholerne nocne dyżury, mam morze, ocean czasu. Maluję, czytam,

wygrzewam się na tarasie. Ludzie uśmiechają się.

2 IV

Propozycja z „Wprost”, codwutygodniowe felietony od maja. Zgadzam się, ale targujemy się o

forsę. Czy oni mnie tak nisko cenią, czy „Wprost” tak cienko przędzie? (eee, nieeemożliwe).

Dajemy sobie wzajemnie czas na przemyślenie (zmiękczenie).

Po odłożeniu słuchawki panika. Zaraz, zaraz, w co ja się pakuję? Z jednej strony godziwy,

regularny zarobek. Z drugiej codwutygodniowe niewolnictwo.

Fajnie pisać do poczytnej gazety „z natchnienia”, kiedy coś wkurzy, rozbawi. Aktualności drukowa-

ne natychmiast, bez miesięcznikowych odleżyn. Przed rokiem dałam do „Wprost” chyba ostatni

swój felieton jako wolny człowiek, bez zobowiązań. Pisałam, kiedy chciałam. Tematów nigdy nie

braknie, ludzka głupota jest nieskończona, ale...

Mistrzowski Tym pytał: „Czy jest obowiązek pisania felietonów? Czy ktoś musi pisać, gdy nie ma

ochoty i nie ma o czym?” Nie da się regularnie produkować cacuszek, uprawiać błyskotliwie

pańszczyzny. Najczęściej etat felietonisty kończy się przynudzaniem, grzebaniem we własnym

pępku albo spisywaniem (z zagranicznych gazet), czyli „komentowaniem” komentarzy. Druga rafa

to pisanie prawdy bez względu na układziki. Efektem są pogróżki, straszenie sądem. To za felieton

we „Wprost” facecik zażądał ode mnie odszkodowania. W życiu nie miałam tylu pieniędzy, ile

sobie zażyczył „na przeprosiny”. Z czasem rura mu zmiękła, gdy okazało się, że przegra.

Plątać się w publiczną jatkę, zwaną publicystyką? Albo dać się wpakować w bezpieczniejszą

szufladkę „kobieta pisząca”? Każde męskie pismo hoduje u siebie takie alibi - udomowioną

feministkę na etacie. Wyjątkiem są rewelacyjne teksty Bakuły w „Playboyu”. Gdyby Heffner

wiedział, co ona wypisuje, obciąłby jej jaja.

Dla Pietuszki najbliższe miesiące są święte: Madonna z dzieciątkiem u piersi. Słyszał moją rozmo-

wę z „Wprost”. Stuka się w głowę: „Zdenerwujesz się jakimś palantem i mleko ci skwaśnieje.

Odpuść sobie pisanie do jesieni. Mamy z czego żyć, a ambicje... naprawdę chcesz się wystawiać na

publiczny ostrzał?”

Nie wiem, nie wiem. Samo się rozwiąże.

121

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

3 IV

Nocą coś mi pękło w plecach. Rozlało się mdłościami. Pomyślałam: „To już?”, i zasnęłam. Chyba

obniżył się brzuch, popuściły ścięgna, przesuwając Połę do wyjścia. Żołądek uwolniony od jej

stopek przestał żonglować śniadaniem, podrzucając nim aż do gardła.

Za szybko się rozwijam (he, he) artystycznie. Różnicę w poziomie widać już nie z obrazka na obra-

zek, ale niestety na jednym obrazie. Każdego dnia większa finezja. Zamiast w miarę jednolitej

kompozycji malarskiej wychodzi mieszanka stylów. Wygląda na to, że kawałek w lewym górnym

rogu namalował uzdolniony dzieciak. Środek wypełnił jego zalkoholizowany wujek, niedoszły

artysta. Za końcówkę bierze się natomiast... jeszcze nie wiadomo kto. Odkładam blejtram, przestra-

szona „wielością istnień”, wplątanych w jeden metr kwadratowy jedwabiu.

4 IV

Kiepsko, kiepściuchno. Polka urządziła nocne harce. Nie nogami, ale głową i rękoma. Dobijała się

do wyjścia? Kuksańce zamieniły się w skurcze. Zanim się skończyły, byłam pewna: nie dam rady.

Nie dla mnie. Poproszę cesarskie.

Czytam o znieczuleniach. Bohatersko rezygnuję nawet z tego w kręgosłup, jedynie maska z gazem

rozweselającym. Zapominam o postanowieniu po paru powracających skurczach: Narkoza, please!

Piotr „czuje się odpowiedzialny za poród”.

- Pietuszka, wybij to sobie z głowy. Będziesz odpowiedzialny za dowóz do szpitala, reszta... to tak,

jakbyśmy się mieli czuć odpowiedzialni za płeć dziecka, zupełnie poza kontrolą. Mogę tylko ufać,

że podczas porodu moje ciało poprowadzi automatyczny pilot instynktu, na siebie samą nie mam co

liczyć...

Upiekłam sernik. Ostatni taki przed? Piotr eksperymentuje z sosem: curry, czosnek, por, gruszki,

pomidory. Gotuję do tego ryż jaśminowy. Przeterminowany jaśmin cuchnie klejem, niezjadliwe.

Jemy sam sos. Też mi się kojarzy, z SOS - Ratunku, już za kilka dni!

7 IV

Wszystkie znaki na niebie (zbliżająca się pełnia) i w moim ciele wskazują, że to lada dzień.

Organizm wypycha na zewnątrz, co może; hemoroidy, krew z nosa. Generalna próba przed

wyrzuceniem Poli.

Polka, pojawisz się na świecie, gdzie faceci z kompleksem niższości (zakrywanym podwyższający-

mi turbanami) wysadzili zabytkowe, tysiącletnie pomniki Buddy. Zarżnęli potem barany,

przepraszając Allacha za opieszałość w niszczeniu bałwanów. Najgorsze, że ich Bóg przyjął ofiarę i

spuścił długo oczekiwany deszcz.

8 IV

Przyjdą, nie przyjdą? O drugiej będzie makler. Zjawia się punktualnie i wystawia przed dom

tablicę: „Wizyty”. Ewakuujemy się do Kerstin. Przed naszym domkiem zjawił się już pierwszy

chętny do oglądania: osiedlowy Śmieciarz. Nie kupi, ale to jedyna okazja zobaczyć, jak mieszkają

polskie dziwolągi.

Kerstin częstuje nas tradycyjnie zeschniętymi (kruchymi?) ciasteczkami. Pyta, czy nie

wynajęlibyśmy jej naszego domu. Chce się wyprowadzić z willi Bjerra. Nie ma siły na prowadzenie

122

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Towarzystwa. Za rok wybudują w Grödinge dom starców, do tego czasu musi się gdzieś

przechować. Nam potrzebne są pieniądze i zamknięcie szwedzkich spraw. Jeśli nikt nie będzie

chciał kupić mieszkania, będziemy musieli wynająć, obiecujemy Kerstin pierwszeństwo. Żal nam

jej. Bez rodziny, schorowana. Gdybyśmy zostali w Szwecji, być może przenieślibyśmy się do willi

Bjerra, zajęli Kerstin i Towarzystwem Jungowskim.

Opowiadamy jej o Niedzieli Palmowej w Polsce. - Ja też nosiłam gałązki na tydzień przed Wiel-

kanocą. Skrzyżowane bazie - przypomina sobie. - Gdzie?

- Aaa, kiedyś należałam do liberalnego Kościoła katolickiego.

Patrzymy po sobie z Piotrem: Kerstin w katolickim Kościele? Protestancko skrupulatna i new-

age’owo zakręcona...

Ten liberalny Kościół miał coś wspólnego z Watykanem? - podpytujemy. Skądże znowu... ze

Steinerem, Blawatzką i teozofią - wyjaśniła się tajemnica wiary Kerstin.

Po powrocie do domu zastajemy otwarte na oścież drzwi, wszędzie zapalone światła, Piotr szuka

maklera:

- Ej, Eryk Olof! Gdzie jesteś? - Zagląda do łazienki, do schowka. Makler zniknął.

Telefon:

- Musiałem szybciej wyjść, mam jeszcze jeden pokaz mieszkania. Było u was trzech klientów.

Jedna młoda para zainteresowana, oddzwonię.

Pietuszka ciemno widzi:

- Szwedzi nie są napaleńcy. Zanim kupią, zastanawiają się miesiącami, marudzą, liczą, przeliczają...

10 IV

I nic. Nigdy nie urodzę. Przyzwyczaiłam się do Poli, ona do mnie. Już nie wierzga. Przeciąga się,

gdy ją głaszczę. Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego miałaby się urodzić?

Są różne propozycje przyspieszenia porodu: wte i wewte po schodach na czwarte piętro. Wypiele-

nie ogródka. Stosunek. Wszystkie metody wypróbowane i nic.

Niewygodnie przy stole. W Azji mają rację - krzesło torturuje kręgosłup (oraz brzuch). Jem i maluję

na klęczkach, wygodniej, no i Wielki Tydzień.

Telefony z Polski. Jak mawia Poeta, „wielkościowe zadęcie” Polaków. Wzdęcie z głodu

pochlebstw, niestety, nie do zaspokojenia prawdziwym chlebkiem szczerości. Trzeba żarłoków

karmić słodyczami komplementów, psujących zęby i dalej mózg.

Wyłażąc w publiczny świat, zamiast się każdemu narażać, powinnam niby troskliwa samica latać

między towarzyskimi gniazdeczkami. Pakować w nie-nażarte dzioby piskląt robale pochlebstw.

Brzydzę się robali.

Należałoby zrobić spis tych, których trzeba przeprosić za ironię, że nie opisani na piedestale, tylko

po ludzku, cierpko i sympatycznie. Na samym końcu listy Polka. Dwadzieścia lat później napisze:

„Moja matka, mieszkająca w Australii, jest tropikalnym potworem. Ojciec dostał przez nią wysypki,

wrzodów i schizofrenii”.

Polka, Polka, ty pobiegaj na procesje, nachapaj się polskości, ogryź z kory kilka mazowieckich

wierzb płaczących i jak najszybciej się wynaradawiaj.

Rozmowa z Grafikiem:

- Słuchaj, wydawnictwo uważa, że nie powinnam pisać o twojej piwnicy „śmierdząca kotami”, co

ty na to? - próbuję się głośno nie śmiać przy autoryzacji zapachów.

- Śmierdzi kotami, pisz prawdę. Urodziłaś? -Nie.

- Wiesz, czemu dzieci rodzą się genialne? Żeby później być normalne.

123

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

W południe z Uppsali dzwoni Włodek B., guru od Mackiewicza i Herlinga-Grudzińskiego. Dostał

stypendium na pisanie podręcznika literatury polskiej dla slawistyk. Gadamy z godzinę, chociaż

ostatni i jedyny raz widzieliśmy się w przelocie kwadrans, lata temu. Powiało uniwerkiem, zaleciało

erudycją. Świątecznie (niecodziennie) i miło. Opowiada o jakimś słowniku pisarek polskich, gdzie

autorki nie zamieściły o mnie nawet noty biograficznej. Dzięki temu zyskałam tytuł pierwszej

„Polskiej Niepisarki”. Włodek przesłał faksem recenzję książki o postmodernizmie - komentarz do

Big Brother.

Troska polskiego recenzenta o stan dusz widzów, atakowanych przez Big Brother, główne zmar-

twienie: takie programy telewizyjne zabiorą nam tożsamość, okradną z (narodowej) świadomości.

Rozumiem lament wokół całej sprawy. W Polsce świadomość była zawsze historycznym

przetrwalnikiem. Minęły zabory, zaczęły się reality show. Tożsamość nad Wisłą jest

nienaruszalnym, niezmiennym wkładem w duszę, psychikę. Jej zmiana zamachem na „polskie

człowieczeństwo”. Osobowość (Polaka) nie przełknęła jeszcze pojęcia procesu. Proces kojarzy się z

sarmackim procesowaniem, osobistą Zemstą. Tożsamość musi być dana raz na zawsze z konserwy i

nie może (ku własnej uciesze) zmieniać się także na lepsze, rozwijać. Można jej co najwyżej bronić

przed zaborcami, diabłem i tym podobnym towarem importowanym ze świata i zaświatów.

Dla Piotra gorszym od Big Brother zagrożeniem dla ciała i psyche jest obowiązkowa roczna służba

wojskowa (nie mówiąc już o polskiej szkole).

Mam stan podgorączkowy. Pietuszka podejrzewa, że z ambicji. Zawsze taka do przodu, przed

terminem, a tu spóźnienie. Rodzina dopytuje się ciągle, czy już... Obciach, nie?

- Ale my pokażemy Szwedom, jak się rodzi, prawda? - pociesza. - Najpierw odejdą ci wody i

Potop, później szarżą zdobędziemy szpital, krwawe polskie bohaterstwo. Latami będą sobie

opowiadać...

11 IV

Bajka na prozaku: Dwudziestosześcioletni gruby Julek, jedynak, homoseksualista. W symbiozie z

jidysze marne. Mieszkali razem w chorobliwie czystym mieszkanku, razem czytając książki, razem

oglądając telewizję. Wzorowy synuś ze wzorową depresją. Zawalał wszystkie studia, wyrzucali go

z każdej dorywczej pracy. Zdecydował się na prozac. Po trzech miesiącach dostał super płatną

posadkę. Nie musiał mieć dyplomów, papierów - wystarczyła jego komputerowa pasja. Ze

szwedzkiego proletariatu awansował do elity grającej w golfa. Przywiózł z Tajlandii ślicznego ko-

chanka i przedstawił mamusi. Ogłosił wreszcie bez wstydu swoje gejostwo. Kupił penthouse w

centrum Sztokholmu. Jest nadal monstrualnie otyły, ale szczęśliwy, jak tylko potrafią dobroduszne

grubasy... i ludzie na lekach antydepresyjnych? Prozac - chemiczny nawóz dla mózgu (duszy),

dzięki któremu rośnie się we własnych i cudzych oczach? Samospełniająca się przepowiednia

sukcesu.

Nie znam prawie nikogo, kto by nie brał czegoś na „depresję”. Na smutek i niepowodzenia.

Najpierw dwu-, trzytygodniowy czyściec: męczarnie melancholii, mdłości, rozszerzone źrenice,

przez które niby w studnię wpada cała czarna rzeczywistość. Niektórzy nie wytrzymują i rzucają

kurację. Wytrwali docierają do rajskich skutków prozaku. Znarkotyzowani serotoniną, reperują

zbabrane życie.

Za jednym dotknięciem chemii zmienia się świat. Na drogie i długie terapie nie ma czasu. Psycho-

terapia przypomina cofanie się w czasie, powrót do mitu. Prozac jest farmakologiczną, nowoczesną

bajką.

Potrzebny nielicznym naprawdę chorym. Zajadany przez każdego, kto czuje się spragniony

szczęścia.

Dziesięć lat temu, kiedy byłam na psychicznym dnie, gotowa iść na druty, dostałam miłosiernie ka-

124

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

wałek relanium. Czy gdyby wtedy był prozac, poprosiłabym o receptę? Pewnie tak, zwiedzanie

piekła w pojedynkę nie było przyjemne.

Przeterminowana Polka ma swoje zalety. Nie oczekuję spanikowana pierwszych bólów. Raczej nie

mogę się doczekać jakiegokolwiek bólu zapowiadającego poród. A jeżeli nie urodzę... Dziecko

zacznie się zmniejszać, zmniejszać i rozpłynie się w moim organizmie? Pierwszy medyczny

przypadek ciąży przenoszonej, która stała się ciążą zanikową? Popieprzyło mi się z tą pełnią

księżyca, przepełniającą porodówki. Była ósmego kwietnia. Trzeba będzie czekać do następnej,

majowej?

Mieszkanie sprzedane. Młoda „zainteresowana” para zdecydowała się kupić chatę od zaraz. Dwa

dni formalności i koniec handlowania. Ufff, mam nadzieję, że będą tu tak szczęśliwi jak my.

Zostawimy im dobre sny. Poprzedni właściciel miał kłopoty z policją - pędził dla naszej wioski

bimber. Nie mieliśmy o tym pojęcia, tylko zanim się na dobre zagnieździliśmy, dręczyły nas nocą

kryminalne koszmary. Abstynencki Piotr nazajutrz po wprowadzce obudził się skacowany.

12 IV

Jaki pierwszy motyl, takie całe lato. Dwa dni temu zobaczyłam pazia królowej. Dzisiaj pada śnieg.

Termin minął dziesiątego kwietnia. Położna skonfundowana błędnym wyliczeniem, rodzina zanie-

pokojona. Z wydawnictwa też naciskają - dwudziestego szóstego kwietnia najpóźniej muszą

skończyć skład Polki i oddać ją drukarni. Do tego czasu trzeba zakończyć książkę - czyli urodzić. A

tu nic. Żeby wszystkich zadowolić, mam się pociąć... po cesarsku? Rada z wydawnictwa, mająca

przyspieszyć rozwiązanie (problemu): chodź na palcach. Włodek B., humanistyczny autorytet

naukowy i ojciec bliźniaków, poleca podnoszenie ciężarów.

Piotrowi śniła się już gadająca Pola. Jego dorosła córka - Marianna, dzwoni z Barcelony (tam lato,

dwadzieścia stopni), miała właśnie identyczny sen. Polka nigdy mi się nie śniła, czuję się

wykolegowana. Wszystkim zebrało się na dzwonienie. Świąteczne życzenia i pytanie: „Już?!”

- Tak, urodziła się... ale taka dziwna... Sam(-a) zobaczysz.

- Co jej jest?

- Wiesz... Piotr, daj ją do telefonu. Ona mówi:

- Dzień dobry. Witam, witam - Pietuszka piszczy cienkim głosem.

- Aaaa - ulga po drugiej stronie. - Nabieracie mnie...

Wielkanocne dekoracje, z braku bazi i kwiatów: kolorowe piórka, powtykane w badyle bezlistnych

gaięzi. Gdyby ktoś, nie znając tutejszych obyczajów, znalazł się przed tak przystrojonym

szwedzkim domem, doszedłby do wniosku, że wrony rozdziobały egzotycznego ptaka, który

zabłądził i poleciał za daleko na północ.

W Wielki Czwartek tradycyjny nalot małoletnich czarownic. Latają od domu do domu. Mają poma-

lowane węglem zęby, dorysowane mazakiem piegi i zamiast rudych kędziorów płowe włoski pod

chusteczką. Złe moce wracają na Wielkanoc ze Skandynawii do piekieł. Proszą na drogę o cukierki

i pieniążki. Najmłodsza czarownica zagapiła się i została na schodach, jedząc czekoladkę.

Dokładamy jej łakoci.

Nie przez najazd czekoladowych, sepleniących czarownic dopadły mnie złe myśli. Smutek za

czymś niewiadomym. Płaczę. Ocieram się o śmierć, oślizłą, konieczną. Cud narodzin - zwykłym

powielaniem matrycy. Łatwość pojawienia się życia i łatwość jego zniszczenia. Wycofuję się w

siebie, nie ma mnie więcej niż na wyciągnięcie dłoni, wypięty brzuch. Co może mi powiedzieć

125

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

Pietuszka? Za inteligentny na argumenty. Pocieszenie może być tylko nie z tego świata - nadzieja

albo chemia - ogłupiona samozadowoleniem fizjologia. Nie powinnam tak czuć, więc przestaję

czuć cokolwiek. Pustka wyścielona bezsensem.

13 IV

Ciepły ocean. Pływanie w kostiumie miałoby tyle sensu, co kąpiel w wannie bez zdejmowania maj-

tek. Mam na sobie obcisłe body i plastikowe rajtuzy. Niedaleko mnie zanurzona w głębinie kobieta.

Przegania pluskającego się chłopaka. Już nie wstydzę się rozebrać. Z ulgą ściągam rajtuzy, kostium

i płynę. Rozgrzana woda opływa mi uda. Wycieram ją na jawie. Budzę się w mokrym łóżku.

Pietuszka! Wody odeszły! ł Trzecia nad ranem. Pakuję torbę do szpitala. Pietuszka dzwoni do naj-

bliższego - są miejsca, zapraszają. Radzą wziąć taksówkę, szpital zapłaci. Ojciec za kierownicą „w

takim stanie” to niebezpieczeństwo drogowe. Jedziemy jednak własnym wozem, niedaleko, pół

godziny.

Ze szpitalnego parkingu na porodówkę przechodzimy przez dziurę w płocie. Po oddziale położni-

czym kręcą się dwaj tatusiowie, popijając nerwowo kawę. Cisza, spokój. Pielęgniarka podłącza

mnie w laboratorium do maszyn. Przychodzi położna, przegląda wykres: był jeden skurcz, wcale go

nie czułam. Pola się wierci. Zaraz pojawia się lekarz, ochlapuję go tryskającymi wodami. Ten sam,

który dziewięć miesięcy temu rzekł: Kurwa, nie rak, i odesłał zdrową do domu. Mówił prawdę,

więc mam do niego zaufanie.

- Pierwsza faza porodu, nie ma co siedzieć w szpitalu, poczekaj na regularne skurcze.

Jest piąta rano, między nocą a dniem. Zupełny brak realności i bólu. Poród? Czy to się przytrafia

właśnie mnie? Wzięto próbki wód, dano nam kartkę z instrukcją, co i kiedy: nie kąpać się, nie

kochać. Mierzyć temperaturę, jeżeli przekroczy 37,5, do szpitala. Obserwować kolor i zapach wód

płodowych, gdyby coś podejrzanego, natychmiast dzwonić. Jeśli bóle nie pojawią się do niedzieli,

wtedy przyjechać:

- Welkomen o ósmej rano w Wielkanoc.

Na drodze Pietuszka musi ostro przyhamować. Spomiędzy domów wyskakuje w las sarenka, jakby

spieszyła się do pracy na siódmą.

Z pieluchą na ciągle wyciekające wody zasypiam. O pierwszej mają przyjść ludzie kupujący miesz-

kanie, chcą pomierzyć wnęki i tak dalej.

Żadnych bolesnych skurczy, chyba że z głodu. Próbuję czytać, nie mogę się jednak skupić. Słucham

muzyki. Odlatuję od siebie. Nie dociera do mnie - poród, wrócę z Połą... Kołyszę się do kreolskich

piosenek. Rozumiem piąte przez dziesiąte, znajome słowa zagłuszane rytmem oceanu.

„Zobaczysz, to najpiękniejszy dzień w życiu” - przekonywała Marysia. Czekam.

Nowy kwiat na pelargonii. Zakwita dzisiaj. Wzrusza mnie jej solidarność (synchroniczność?).

Gdyby to była róża, kamelia, dałabym tak na drugie Poli. Ale Pola Pelargonia?

Kwiatuszki, słupki, pręciki, sarenki. Musi zaboleć, żebym wróciła do rzeczywistości. Na razie

spokój. Dzwonię do Łodzi. Mama z Siostrą przerażone:

- Po odejściu wód odesłali cię do domu?!

Leżę w sypialni, pozdrawiając młodą parę zwiedzającą nasz dom. Czuję się samicą, z której zaraz

się wyroi. On dwudziestoletni, krótko ostrzyżony, trochę przygłupi, a może dziecinny. Ona -

energiczna Azjatka. Mieszkają w willi u rodziców chłopaka, z widokiem na to samo jezioro co my.

Szwendają się nam po domu, zaglądają do szafek. Może przepłoszyć ich jękiem?

23.00, Wielki Piątek. Wreszcie, po dziewiętnastu godzinach, pierwszy ból. Delikatny. Rozchodzi się

126

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

po plecach. Biorę zegarek. Mierzę długość i odległość skurczy, jakbym miała nanieść je na mapę,

która pokaże mi drogę bez odwrotu, do coraz większego przerażenia.

- Piotr!!! -wyję. Nie jestem w stanie już niczego mierzyć.

- Oddychaj, kiedy przychodzi skurcz - przejmuje zegarek. - O, tak - wciąga powietrze.

Oddychać. Szkoły rodzenia. Mądre porady. Kiedy nadchodzi skurcz, są tak samo przydatne, jak

kurs manikiuru dla kogoś przed amputacją ręki.

- Co ile?

- Jeszcze nie to, co dziesięć minut i nieregularne.

Jestem nadziana na szpikulec bólu, posuwający się z każdym skurczem głębiej. Przebijającym

macicę, rozszarpującym całe ciało.

- Jedźmy do szpitala, już nie mogę.

W samochodzie bóle łagodnieją.

Lekarz sprawdza szyjkę macicy. Żadnego rozwarcia. Skurcze są rzadkie. Odsyłają nas znowu, na

drogę dają silne środki nasenne i... paracetamol. Czyja mam okres?!!!

Przed domem prawie zderzenie z sarniakiem, wyskoczył spod garażu.

Siódma rano. Przysypiam i budzę się za każdym razem od własnego krzyku. Piotr mówi, że

zasnęłam na pół godziny. Trudno mi uwierzyć, może za głośno śniłam.

Wstaję, jest dziesiąta. Nie obchodzi mnie, co ile mam skurcze i czy nadaję się do porodu.

- Piotr, jedziemy - trzeci raz ładujemy walizkę do wozu. Nie płaczę, za bardzo boli. Czy ludzie

umierając szlochają? Mają na to siłę? Już nie wiem, skąd dopada uderzenie. Z zewnątrz czy od

środka. Kamienuje mnie, nie mogę się ruszyć, napięta, stwardniała od tego bezsensownego

miażdżenia. Oszołomiona nasennymi lekami rozdzielam się na dwie części. Zamgloną głowę i

ciążące bólem ciało. Nic nie łączy jednego z drugim. Pustka, w którą wdziera się rytmicznie śmier-

telny skurcz albo majaki, spływające ze znarkotyzowanego łba.

- Co ja zrobiłam?! - chcę odepchnąć brzuch.

- Wszystko w porządku, uspokój się, mamy dziecko, zaraz urodzisz, nic złego nie zrobiłaś, dziecko.

- Nie wsiądę do samochodu, nie mogę, za bardzo boli.

Piotr czeka na krótką przerwę między skurczami i pomaga mi wyjść z domu. Dlaczego ten ból jest

tak bezsensowny? Nie oddycham, wrzeszczę:

- Nie chcę! Nie chcę! Dlaczego? Ja nie rodzę, umieram.

Do porodówki wchodzę na czworakach. Dwie położne zdejmują ze mnie ubranie, zakładają

szpitalne. Skomlę o morfinę, o zastrzyk w kręgosłup. Podają mi maskę z gazem rozweselającym.

Kilka oddechów i tratujący ból staje się lekki, odlatuje, zostawiając z głupawym uśmiechem ulgi.

Bzdurne opowieści o cierpieniu, którego się później nie pamięta, wspaniałych chwilach rodzenia.

Nie myślę o dziecku, myślę tylko, jak uciec przed kolejnym ciosem. Ból powoli wraca. Każą mi się

wygiąć, wkłuwają znieczulenie w plecy, ręka pod kroplówkę. Igła wbita w kręgosłup jest łaskotką

w porównaniu z siłą skurczy. Nie wierzę, że to już koniec męki, proszę na wszelki wypadek jeszcze

o maskę. Przypomina mi się troska podręczników rodzenia: „Czy naprawdę chcesz rodzić z

przewodem w kręgosłupie, kroplówką i cewnikiem?” Taaak! Chcę! Chcę natychmiast cesarskie.

Stracić świadomość, bo nie ma w niej miejsca na nic oprócz skowytu. Poród karą za grzechy?

Poród i śmierć, po co rozdzielać, są tą samą karą za ten sam grzech. Ile to już trwa? Dwanaście go-

dzin, od północy z piątku na sobotę, nie, osiemnaście godzin.

- Trzy centymetry rozwarcia - położna wyjmuje ze mnie rękę, pokazuje palcami niewielką

szczelinę. - Czekamy na dziesięć centymetrów.

Zaćpałam się gazem, ulgą, że nie boli. Rozglądam się po sali. Monitory broczące tasiemkami

papieru z zapisem moich znieczulonych drgawek i pulsu Poli. Pietuszka siedzi obok, blady ze

zmęczenia i nerwów. Jestem na gazowym haju, bredzę ze szczęścia. Położna pozwala nam na

spacer. Pcham kroplówkę, zostawiam, zapominając, ciągnie się za mną na smyczy rurek.

Zwiedzamy porodówkę. Z dziesięć pustych pokoi. Jesteśmy sami. Szykujemy sobie w kuchni

127

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

herbatę, Piotr dostaje obiad. Powoli, dostojnie, pod rękę wracamy do naszej sali. Gdyby nie deko-

racje, można by powiedzieć: świąteczny, wielkanocny spacer. Nagle nie mam nóg, upadam. Piotr

pomaga mi wstać i kładzie delikatnie na łóżko.

- Pięć centymetrów - położna podłącza kroplówkę na przyspieszenie skurczów.

Przy ośmiu centymetrach zaczyna się znowu stukanie, coraz mocniejsze, próbujące rozłupać mi

biodra. Proszę o podkręcenie znieczulenia.

Jedenasta w nocy, po trzydziestu godzinach jest nareszcie dziesięć centymetrów. Od dwunastu

godzin jestem na znieczuleniu, gdyby nie to... zwariowałabym z bólu, wolałabym się zabić, po co

dogorywać? Najpiękniejsza chwila... tortur. Taak, siłami natury, umiejącej zadręczyć na śmierć.

Rozumiem kobiety nie mogące latami pogodzić się z tym bólem. Jestem nim zgwałcona. Oszukana

opowieściami: „Zobaczysz jakie to wspaniałe”. Leżę i czekam, co dalej, żadnych myśli, troski o

wszechświat, dziecko, metafizycznych rojeń. Wydrążona cierpieniem pustka, gotowa się bronić

przed kolejnym ciosem. Pamiętam każdy, chociaż było ich kilkaset, każdy z osobna jak twarz

wroga.

Proszę o większą dawkę znieczulacza, chyba przestał działać. Nikt mnie nie słucha.

- Piotr, powiedz im... - płaczę. - Po co to bezsensowne dręczenie?

- Jeżeli cię bardziej znieczulą, nie będziesz czuła skurczy i nie będziesz wiedziała, kiedy przeć.

- OK - napinam się. Robię wdech przez maskę i krzycząc, usiłuję wypchnąć ból.

- Dobrze, dobrze - dwie położne stoją między moimi nogami, Piotr obok.

- Zamknij oczy - prosi. - I usta, całą siłę pchaj w brzuch - trzyma mnie za rękę, prze razem ze mną.

- Dobrze, dobrze - położna widzi już główkę.

Czuję napierająca krągłość, chyba już wysunęła się z macicy. Za mato czasu na tłumaczenie, mój

mózg przekłada natychmiast słowa położnej, ona mówi do mnie po polsku:

- Oddychaj głęboko, w masce jest teraz tlen dla dziecka.

Prę z Piotrem, mam jego siłę. Wrażenie odpruwania się od Poli szew po szwie, rozdzierania zro-

śniętych ciał. Ciepło między udami. Po dziewiątym pchnięciu, w niecały kwadrans krzyk. Kto

płacze? Piotr? Mój brzuch?

- JEST!!!

Pępowina plącze się gdzieś między rurkami kroplówek. Odpadł strup zasychającego już bólu.

Kładą mi ją na piersi. Czarny, kudłaty łepek. Nieprzytomne oczy, tulące się do mnie, kwilące ciałko.

Jest różowa i czysta. Spodziewałam się roztrzęsionego, pomarszczonego kawałka wątroby, krwi,

śluzu.

- Piotr...

Pietuszka oparty głową o łóżko, modli się? Bierze nożyczki. Chcę powstrzymać mu rękę, to zaboli.

Nie patrząc na nas, przecina stanowczo miękką pępowinę.

Polka, Polka, Półeczka.

Piotrowi, Pietuszce i Pietuszkinowi

Grödinge, 2001

128



на главную | моя полка | | Polka |     цвет текста   цвет фона   размер шрифта   сохранить книгу

Текст книги загружен, загружаются изображения



Оцените эту книгу